Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 33 из 49

– E tam, dobrze. Szkalował ją i obszczekiwał, ma pani rację, że w nerwach. I wcale jej nie pomagał, przeciwnie, raczej przeszkadzał. To zdolna dziewczyna, sama pracuje, chociaż faktem jest, że i

– No i dobrze mu tak – przerwała pani Wiśniewska mściwie. – Bo tak chciał, żeby jej nic nie wyszło, a wszystko tylko z tatusia ręki miała, a jakby się, kto miał bogacić, to tylko on sam! A zły był niemożliwie!

Udawało mi się jakoś wyłapać, kiedy jest mowa o tatusiu, a kiedy o Poręczu.

– Ze złości się rozchorował…?

– Jakie rozchorował, co też pani? Zdrowy jak byk!

– Ale do sanatorium…

– No to nie z choroby żadnej przecież, tak sobie, dla rozrywki pojechał, ktoś tam znajomy mu naraił, że jeszcze przed sezonem, to tanio wypada. Niby mamrotał, że coś tam ma, reumatyzm czy coś, wielkie mi, co, a kto nie ma? Reumatyzm będzie leczył! Jeszcze udawał, że kuleje!

– I gdzie to sanatorium na reumatyzm?

– A bo ja wiem? Nie mówił. Ona coś tam bąkała, że i jej się przyda, ale gdzie tam jej się co przyda, jak jego ma na głowie!

– A czym pojechał? Ma samochód?

– Ma takie pudło stare, ale jakoś mu ciągle jeździ. I tym pudłem pojechali. Zielone. Opel to się podobnież nazywa, tak mówił… ale co ja gadam, jakie tam mówił, ryczał! Aż szyby brzęczały. Pod domem to trzyma i nawet nikt mu ukraść nie chce…

No to już się dowiedziałam, sanatorium na reumatyzm. Ciekawe, które. Osobiście wiem o trzech, Busko, Ciechocinek i Nałęczów. A, nie, jeszcze czwarte, jeziorko w Zielonce pod Warszawą, sama borowina, wątpliwe jednak, czy pan Wystrzyk zamieszkał w zaroślach nad brzegiem. Chociaż… diabli wiedzą, co tam ostatnio zrobili i czy to jeziorko w ogóle jeszcze istnieje.

Zostawiłam panią Wiśniewską, pełną mieszanych uczuć, w tym obaw, że jej zgryzota akustyczna lada chwila wróci.

Z lekkim zdumieniem i wielką satysfakcją stwierdziłam, że dobrze zgadłam. Poręcz był źródłem poglądów Jaworczyka, Ewa jak Ewa, ale co mu do łba wpadło, żeby i do mnie się przyczepić? Owszem, materiał stanowiłam niezły, opinii o pijawkach nie kryłam, motyw istniał, ale nie popadajmy w przesadę! Gdyby tak każdy dawał ujście uczuciom do niewydarzonych twórców, pogrom objawiłby się we wszystkich dziedzinach, Sejm musiałby ograniczyć dozwoloną miesięcznie liczbę pogrzebów, tak jak pacjentów w Służbie Zdrowia…

Pacjent jak pacjent, może przetrzyma, ale taki nadprogramowy trup…? Zaśmiardnie się na bank.

Zainteresował mnie niezmiernie przypuszczalny popyt na zamrażarki…

Telewizyjny Kontropom pani Danusi, przejrzawszy uświetnione zbrodnią tajne archiwum, nie podał rzecz jasna swoich spostrzeżeń i opinii o znaleziskach do wiadomości publicznej, ale pani Danusia właściwości fizjologiczne w pełni zachowała. Nadal umiała mówić.

Pół telewizji szemrało tajemniczymi papierami, które znalazł i ukrył, i jej zdaniem były to jakieś umowy. A przynajmniej na umowy wyglądały. Ewentualnie mogły to być rachunki, zobowiązania, może pokwitowania, ale raczej umowy. W związku, z czym papiery przeistoczyły się we wszelkie możliwe dokumenty z wyrokami śmierci włącznie, a dotyczyły każdego, kto tylko komukolwiek na myśl przyszedł. W przodzie leciały wysokie stanowiska.

Kontropom natomiast po zakończeniu penetracji otarł pot z czoła i wrócił do właściwej sobie postaci niejakiego komisarza Lipowicza, który złożył Górskiemu relację.

O jego poczynaniach w telewizji dowiedziałam się od Magdy.

Przyleciała z pyskiem, że nasłałam na nią gliny w sprawie Jaworczyka, ale awantura, jaką mi zrobiła, brzmiała dziwnie miękko i nie zawierała w sobie nie tylko żadnych elementów agresywnych, ale nawet nadmiaru pretensji, zbliżała się raczej do łagodnego wyrzutu. Zaledwie trochę nią prychnęła.

– Ale to przecież nie ciebie wyeksponowałam! – zaprotestowałam buntowniczo i bez żadnej skruchy. – Głównie waliłam w Piotrusia Pana i zaraz potem w Ostrowskiego!

– No właśnie! Piotruś Pan ma jakieś zgryzoty rodzi

– I co?

– Czy to, co trzymasz w ręku, to jest ludzkie jedzenie? – zainteresowała się w odpowiedzi.

Spojrzałam na to, co trzymałam w ręku. Styropianowa tacka ze skórkami po kaszance, szczątkami kiełbasy, reszteczką makaronu z sosem i usmażoną rybą, o której zapomniałam i która właśnie przekraczała ostatnie stadium jadalności. Wszystko elegancko pooddzielane od siebie.

– Nie, to kocie. One lubią takie przekąski na podwieczorek, zaraz się tego pozbędę. Dla ludzi mam przypadkiem sałatkę z krewetek.

– Odchudzająca?

– Idealnie.





– Nie obrażę się za trochę. Nie przyszłam tu jeść, przyszłam plotkować, ale ci gliniarze zmarnowali mi śniadanie i teraz coś mnie ssie.

– Nerwica wegetatywna – zaopiniowałam, co nie przeszkodziło mi w ustawieniu na stole salaterki i kompotierek. Magda odchudzała się uparcie, nie żeby schudnąć, ale żeby nie utyć, spotykając się przy tym z moim pełnym zrozumieniem.

– Słowo ci daję, bardziej ulgowo mi przeszedł trup Zamorskiego niż ten cały Jaworczyk – oznajmiła z urazą. – Maglowali mnie i maglowali, prawie czułam się jak makaron, po którym przejeżdża walec drogowy. Jaworczyk to dla mnie właściwie ciało obce i z drugiej ręki, więc żeby w ogóle im coś powiedzieć, oplotkowałam całą telewizję. Najtrudniej było omijać archiwum i kasety z Ewą Marsz, chcąc nie chcąc, musiałam wyżywać się na i

Zaniepokoiłam się, marginesowo myśląc, że chyba niepotrzebnie, skoro Ewa Marsz jest już bezpieczna i poza podejrzeniami, po czym przypomniałam sobie, że wcale tego nie jestem pewna, bo ścisłej odpowiedzi na tle alibi jeszcze od Lalki nie dostałam.

– Czepiali się kaset?

– Nie żeby specjalnie. Zahaczali przez to gadanie Jaworczyka. W dodatku musiałam też omijać panią Danusię i w końcu pomyliło mi się, co, od kogo słyszałam. Okropność!

– A co mówiła pani Danusia?

Tu usłyszałam barwny opis działalności Kontropoma, zakończony wyniesieniem podejrzanych papierów. Pani Danusia, rzecz jasna, dobrze odgadła, co to było takiego, rozkwit dokumentów nastąpił dopiero w dalszych relacjach, podawanych z ust do ust.

Magda podchodziła do sprawy bez wielkich emocji.

– Zwykłe przekręty. No, może niektóre trochę ostrzejsze, szczególnie te z dawnych czasów, w każdym razie zainteresował się tą umową z ówczesnym wydawnictwem Ewy Marsz. Zdaje się, że było tam więcej takich wymuszonych umów, przelanie praw do utworu wbrew woli autora, czasem w ogóle bez jego wiedzy i za nędzne grosze. Nikt się nie procesował, u nas prawa człowieka do jego własnej myśli twórczej traktowane są jak gówno, nie muszę cię chyba o tym przekonywać. Zauważ, że taki Dyszyński, krzyki, bestseller, szał, a sam powiedział, że prędzej się goły wytarza w pokrzywach niż dotknie tego bagna, odciął się radykalnie. A ty sama? W cywilizowanym kraju za podstępne użycie nazwiska dostałabyś miliony odszkodowania!

– Nie mów do mnie na ten temat – poprosiłam głosem, który zapewne wstrzymał nieco ocieplanie klimatu.

– Nie zamierzam, bardzo cię przepraszam. Kotłuje się tam w tej chwili całkiem nieźle, paniką śmierdzi aż miło, wszyscy zaczynają się wypierać wszystkiego i nikt nikogo nie zna. Prawie zapomnieli, że zaczęło się od Wajchenma

– No właśnie! – ucieszyłam się, czym prędzej wyrzucając z myśli także podstępne wepchnięcie mnie w reklamę produktu, który bezlitośnie krytykowałam na prawo i na lewo. – Miałam cię o niego zapytać, bo mnie trochę martwił. Jakim sposobem nie jest podejrzany?

Magda westchnęła dosyć rzewnie.

– Miłość, moja droga, miłość. Sam seks bezuczuciowy chybaby nie wystarczył. Umówiony był z Wajchenma

– Na litość boską! Sto kilometrów jechał cztery godziny…?!

– Nie wymagaj ode mnie przesadnej ścisłości! Po pierwsze, to jest trochę więcej niż sto, może sto czterdzieści, po drugie wczesne popołudnie to była mniej więcej szesnasta, a po trzecie w Magdalence trafili na korek – monstre. Świadkowie na miejscu, przywieźli go i nie zdążyli uciec, nie było siły, żeby kropnął szefa dwie godziny wcześniej. Podejrzany był krótko, chociaż motywów nie brakowało.

– No to całe szczęście, bo martwiłam się trochę o niego, chociaż nie znam człowieka. Moja dusza w takie rzeczy się wtrąca. Co tam jeszcze pani Danusia mówiła? Coś więcej ten Kontropom zabrał?

– Społeczeństwo uważa, że kasety z Ewą Marsz.

Nie spodobało mi się to. Czatowałam na te kasety.

Pomyślałam, że jeśli to prawda i cieszy się nimi policja, a nie zabójca, może uda mi się wydoić je przez Górskiego.

– Pewnie chcą obejrzeć – mruknęłam. – I po cholerę…? Biedni ludzie, niedobrze im się zrobi.

– Niech się robi, kara boska za maglowanie…

– I tak ciesz się, że nie wiedziałaś tego, co ja teraz wiem, bo nie odczepiliby się od ciebie nigdy w życiu. Jeszcze by ci spadł na głowę ostatni trup.

Magda upuściła widelec i otrząsnęła się z lekka.

– Nie strasz mnie. Masz na myśli tego od Martusi? Poręcza? Co on tu ma…? A, właśnie! Co teraz wiesz? Coś nowego?

– Chodźmy do salonu, tam jest ładniejszy widok. Przy okazji sprawdzę, co koty zeżarły w pierwszej kolejności, z pewnością rybę. Otóż wiem na pewno, że Jaworczyk powtarzał to, co Poręcz w niego wmówił…