Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 34 из 49

Z szalonym zainteresowaniem Magda wysłuchała wybrakowanych nieco komunikatów od pani Wiśniewskiej. Musiałam pilnować, żeby nie wyeksponować tatusia, prywatna gehe

– Zawiść z tego strzela jak noworoczne fajerwerki – orzekła Magda. – Konsultowałaś to już z kimś myślącym? Z Piotrusiem Panem na przykład? Z Ostrowskim też by się przydało…

Drogą niepojętych, ale za to błyskawicznych skojarzeń znów zamajaczył mi jej desperado.

– Zaraz – przypomniałam sobie bez żadnej złej myśli. – Zdaje mi się, że miało cię nie być? Co z chłopakiem? Jedziesz w końcu do tego Gdańska czy nie? Chcę wiedzieć, potrzebna mi tu jesteś.

Magda odwróciła głowę, jakbym jej się nagle wydała obrzydliwa.

– Cieszę się, że w ogóle jestem komukolwiek gdziekolwiek potrzebna – rzekła drewnianym głosem i urwała na króciutki momencik, z wielkim zainteresowaniem wpatrując się w dziwne zielsko przed samym tarasikiem, które już dawno powi

Wystarczyło mi to. Nawet, jeśli wpatrywała się krytycznie, nie szkodzi, głowę dałabym sobie uciąć, że tego zielska wcale nie widzi. Znaczy, coś nie gra…

– A ten texiko – meksikano…?

– Jest tam.

– Rozumiem, że nie ponagla…? – spytałam brutalnie, od razu rezygnując z subtelności. Magdzie do więdnących lilijek było daleko.

Odzyskała nagle energię razem z siłą ducha.

– Co tam, powiem ci. Ale nie mów nikomu, bardzo cię proszę.

– Właśnie mam tu gdzieś megafon, zaraz poszukam…

– Tak naprawdę wcale nie o niego mi chodzi. Zmieniłam poglądy. Czarujący wybryk, ognisty, ale nie można spędzać całego życia w petardach! No owszem, miałam ochotę na parę takich wystrzałowych chwil, może nawet na dłużej, chociaż w głębi duszy wątpiłam w stałość, ale już mi się przypłaszczyło. Poza wszystkim, był tu chwilę w Warszawie i okazuje się, że jest żonaty i w dodatku dobrze żonaty, dosyć mam tych żonatych, nie lubię tego, zmroziło mnie od razu, o depresji mowy nie ma, ale zniechęcenie owszem. No, a tu, u ciebie… Wiesz, ja się chyba zdenerwowałam… Nie spodziewałam się… Okazuje się, że nie byłam przygotowana, chociaż myślałam, że jestem…

Olśnienie spadło na mnie niczym grom z jasnego nieba.

– Ostrowski… – wymamrotałam tym razem ostrożnie i delikatnie, tłumiąc zaskoczenie.

Magda oderwała się od zielska i gwałtownie zainteresowała mną. Widocznie przestałam być obrzydliwa.

– Jak zgadłaś? Było widać?

– Nie. To fluidy. Wzajemne…

– O wzajemności nawet mi nie wspominaj! W szczegóły nie będę się wdawać, w każdym razie Adam stanowi zadrę w moim życiorysie.

– Z czego wynika, że dość długo się znacie…?

– Przeszło dziesięć lat. Od wieków go nie widziałam, unikaliśmy się wzajemnie i znienacka spotkałam go tu, u ciebie. Nie bardzo bym chciała, żeby mi to wszystko wróciło.

Nietaktowne wydało mi się wytykanie, że, cokolwiek to miało być, właśnie widać, że wraca. Wylęgła się we mnie rozterka, wtrącać się czy nie, bo że Ostrowski ku Magdzie grawituje, w oczy biło, moje wtrącanie zaś miewało rozmaite skutki. Może wyjątkowo powi

– Wolałabym, żebyś coś powiedziała – westchnęła Magda – bo jakoś tak strasznie milczysz. Nie wiem, jak to należy rozumieć.

– Z całej siły opanowuję nachalność i natręctwo – wyjaśniłam jej życzliwie. – Cechy wrodzone genetycznie, które mnie samej tak dokopały, że nie rób drugiemu, co tobie niemiło. Ponadto z moich osobistych doświadczeń wynika, że taki jakiś, spotkany znienacka, na mój widok zrywa się i wybiega, co jest poniekąd jednoznaczne. Nie zauważyłam u Ostrowskiego skło

Magda, siedząca dotychczas w fotelu z głową na oparciu, z nogami wyciągniętymi na środek salonu, wyprostowała się nagle i usiadła normalnie, prezentując jakby powrót do życia.

– No i proszę, potrafisz jednak człowieka ustawić do pionu! Spostrzeżenie pocieszające, bez względu na wzgląd. Ale może wpływ na to miał trup Zamorskiego?

Może i trup, Ostrowski to dzie

Przez chwilę rozważałyśmy kwestię, nie, trup nie miał tu nic do gadania, nazwisko Zamorskiego Magda wyjawiła dopiero znacznie później, pominęła je w pierwszej chwili, zaczęła od calvadosu. Zatem nie trup.

– Dopuszczam osłupienie – zgodziłam się łaskawie. – Chociaż w twojej wizycie u mnie nie ma znowu niczego takiego niezwykłego, nie było chyba mowy, że przeniosłaś się ostatnio do Afryki Południowej albo, co…?

– Nie, ale wyleciałam z dwójki…

– No to, co? Bywają u mnie wyłącznie pracownicy telewizji publicznej? Mnie się wydawało, że wręcz przeciwnie!

– Dobrze, nie będę się upierać. Myślisz, że… Ale… O Boże, jadę obok tematu, to jak te koleiny na szosie, nie, chyba powiem wprost. Na razie kłamię okropnie, a właśnie chciałam przyjść i pogadać z tobą od serca, bo jednak mną szarpnęło. Dawno go nie widziałam…





Taksówki w tym mieście istnieją, zastanowiłam się, co będzie najwłaściwsze. Szybko doszłam do wniosku, że produkt powinien stać przed nosem i nie wymagać uciążliwych zabiegów w postaci ustawicznego sięgania do lodówki albo gmerania w lodzie. Czerwone wino i koniak, proszę bardzo, niech sobie stoi jedno i drugie… nie, bez żartów, czerwone wino po krewetkach nie idzie, zatem koniak…

Magda zapewne również pomyślała o taksówkach, bo nie zaprotestowała ani słowem.

– Właściwie, powiem ci szczerze, już się prawie zdecydowałam na mojego desperado, romans z doskoku, niech będzie, widać było, że on by tak wolał, a ja… no, wiesz, jestem otwarta na propozycje, do diabła z żoną, ostatecznie mam, co robić. I akurat wtedy pojawił się Adam. I odbiło mi.

Westchnęła, skorzystała z koniaku, popatrzyła na zielsko, w polu widzenia ukazał się kot i popatrzył na nią, co najwidoczniej wspomogło ją na duchu.

– Myśmy się kochali – rzekła szorstko. – Okazuje się, że z mojej strony nie należy to do bezpowrotnie minionej przeszłości…

– Z jego też… – wyrwało mi się bardzo cichutko, ale Magda dosłyszała.

– Może. Ale stopień natężenia jest i

– Była… – wtrąciłam znów, jeszcze ciszej.

– Co była?

– Była żona…

– Bzdura. Kit i legenda. Też mi pieprzył takie androny, ale rozwód jakoś nie wchodził w rachubę, bo dziecko, bo śmo, bo owo, dziecko obecnie już maturę zdało, zawracanie dupy, boczną ulicę sobie znalazł, no więc nie chciałam, to ja zerwałam i powiem ci prawdę, teraz chyba żałuję. Nie jestem pewna, coś mi się tam w środku telepie, właściwie chciałam albo się wywnętrzyć, albo z tobą naradzić. Albo jedno i drugie.

Zastanowiłam się, czy Ostrowski po rozwodzie nie poderwał sobie czegoś nowego, ale moja dusza uważała, że nie.

– On się rozwiódł – powiedziałam odważnie. Magda wzruszyła ramionami.

– Teoretycznie. W prawdziwy rozwód nie wierzę.

– To uwierz. Rozwiódł się praktycznie. Prawnie. Odczepiła się wreszcie całkowicie od zielska i od kota, które uparcie ciągnęły jej wzrok, i popatrzyła na mnie.

– Skąd wiesz?

– Widziałam…

Nagle zyskałam całkowitą pewność.

– Rany boskie, dopiero teraz rozumiem! Ślepa komenda bezmyślna, mogłam to zgadnąć od razu, przecież on specjalnie gmerał w aktówce, żeby ten rozwodowy papier zgubić pod moim stołem! Podobizna Jaworczyka, rzeczywiście, akurat mi była potrzebna jak dziura w moście, spać bym bez tej mordy nie mogła! Wszystko przez pomór na pasożyty, ogłupiło mnie…

– Joa

– O rozwodzie Ostrowskiego. Dyplomatycznie zgubił, miał nadzieję, że ci powiem…

– W nic nie uwierzę! Piętnaście razy przysięgał, że już się rozwodzi i gówno! Jak pies z kotem żyli, fakt, ale ona się nie zgadzała, szantażowała dzieckiem, a on ulegał, taki szlachetny, aż się rzygać chciało! Zgniewało mnie w końcu… Zaraz, co ty mówisz? Że co on zgubił dyplomatycznie…?

– Wyrok… nie, uprawomocnienie wyroku rozwodowego.

– Prawdziwe? Niesfałszowane?

– Z sądu. Z pieczęciami. Cholernie dużo do fałszowania. Nie spojrzałam na datę, ale nawet, jeśli wczorajsze, to i tak dowód, że rozwód nastąpił definitywnie. Ejże…! – urwałam nagle i przyjrzałam się jej podejrzliwie. – On cię przecież odwoził po trupie Zamorskiego, to, o czym wyście rozmawiali? Uciekłaś mu z samochodu na przystanku autobusowym?

– Nie, na postoju taksówek w Wilanowie. Ale my przecież oficjalnie rozmawiamy ze sobą, utrzymujemy znajomość, jak takie dwa dobrze wychowane pnie…

– I nawet nie napomknął o rozwodzie?

– Nie ośmielił się. Nic prywatnego, o trupach owszem, wymarzony temat, ale bez żadnych osobistych wycieczek!

– A on nie myśli przypadkiem, że ty sobie przygruchałaś kogoś na stałe?

Magda spojrzała na mnie, znów spojrzała na taras, gdzie siedziały już trzy koty, i obejrzała kieliszek.

– Wino łagodniej przechodzi – westchnęła. – Koniak jest podstępniejszy. Zrobiłam, co mogłam, żeby myślał, że tak. I, jak sądzę, myśli.

Zastanowiłam się troszeczkę.

– Na to człowiek dostał gębę, żeby nią czasem pokłapać – orzekłam z wielkim naciskiem. – Służy to wzajemnemu porozumieniu, szczególnie, jeśli operuje się tym samym językiem. Możesz moją głęboką myśl przekazać Ostrowskiemu.

– Sama mu przekaż. Słuchaj, ty naprawdę myślisz, że on to zgubił specjalnie, żebyś mi powiedziała, że widziałaś papier na własne oczy? Jak było dokładnie? Opowiedz!

Wydarzenie, obiektywnie biorąc, mało skomplikowane i niezbyt atrakcyjne, upuszczenie na dywan jednego kawałka papieru, zajęło nas tak, jakby było, co najmniej pożarem całego miasta, trzęsieniem ziemi, względnie zasadniczym elementem akcji szpiegowskiej. Z całej siły starałam się utrzymać we własnym wnętrzu swoje prywatne poglądy, chęci, sugestie i skło