Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 53 из 55

Z tym wpychaniem miał drobne kłopoty, które sam sobie wyprodukował. Nie zdołał opanować wściekłości i ukryć prawdziwych uczuć, ujawnił je, kiedy Elunia straciła swoją posągowość i najpierw poddała się miękko, a potem oparła i spowolniła jego kroki. Odzyskała także głos.

– Zaczekaj, nie mogę stąd odejść. Jeszcze parę minut. Mam tu okropne obowiązki, jakim cudem mnie w ogóle poznałeś… Muszę wrócić do tego banku, znaleźć jednego…

Wtedy nie wytrzymał i szarpnął ją brutalnie.

– Nie, już nie musisz, ty krowo. Znalazłaś go. Szkoda mi cię było, ale już mi te żale przeszły. Jazda, wsiadaj! To, co czujesz na żebrach, to spluwa. Bez wygłupów!

Eluni zaćma spadła z oczu. Kazio miał rację, Jola miała rację, wszyscy mieli rację. Szef gangu! To on przecież… Jezus Mario…! To on kazał ją zabić…!!!

Skamienienie tym razem zaparło jej dech i przerosło wszystkie stany poprzednie. Wrosła w chodnik przed samochodem. Barnicz otworzył drzwiczki i usiłował wepchnąć ją do środka, podobnie by mu to wychodziło, gdyby miał do czynienia z pniem drzewa. Pchana siłą Elunia nawet by się chętnie ugięła, ale nie leżało to w jej możliwościach, dodatkowo bowiem załatwiła ją panika.

Mimo wszystko jednak Barnicz dał jej radę, wbił ją na fotel pasażera i przebiegł na stronę kierowcy. Zdążyłby nawet wystartować i odjechać, bo ludzie Bieżana dopiero biegli ku niemu, niepewni, czy nie rzucać się do swoich samochodów, gdyby nie objawił się nowy czy

Kazio, który przed dziesięcioma minutami przeczytał kartkę Eluni, nadjechał jak szaleniec i zahamował z poślizgiem dokładnie przed maską mercedesa Barnicza. Wyprysnął z samochodu i z marszu zaatakował tygrysim skokiem. Nie zastanawiał się, czy ma to sens i czy nie przeszkodzi w czymś Bieżanowi, podjeżdżając zdążył dostrzec ugniataną Elunię i brodatego cepa, szarpnął nim instynkt, ocenił sytuację właściwie i runął do szturmu.

Dopiero połączone siły czterech facetów odebrały Barniczowi broń palną i zatrzasnęły mu na rękach kajdanki. Możliwości fizyczne miał niezłe, wzmogła je furia, na szczęście nie mniej rozwścieczony Kazio również zaprezentował cechy nadludzkie i wygrał sekundy, niezbędne, żeby pomoc zdążyła. Karoseria mercedesa uległa lekkiemu pognieceniu, Elunia zaś oglądała spektakl jakby z loży, siedząc w bezruchu przed ogromną przednią szybą. Nie drgnęła nawet aż do końca, a i potem jeszcze przez długą chwilę przypominała produkt sztuczny.

Kazio leżał przed samochodem. Na twarzy, plecami do góry. Wyglądał jak martwy. Tamtego zabrali, ale co z tego, zdążył przedtem Kazia zabić. Nie ma Kazia i nie będzie, straciła wszystko, poczucie bezpieczeństwa, bazę życiową, podstawę egzystencji, grunt pod nogami… O Boże, jak mogła…! Bez Kazia przecież nie da się żyć!

Procedurę odwrotną, wywlekanie z samochodu, Elunia przetrwała identycznie jak ładowanie do środka. Dławiła ją rozpacz. Martwy Kazio poruszył się nagle, pozbierał z ziemi, stanął na nogach żywy i w niezłym stanie, jeśli nie liczyć łuku brwiowego. Wówczas zabrakło jej tchu i zatrzymał się także i umysł.

I dopiero już na zewnątrz, po niezmiernie długiej chwili, oglądana i wypytywana gorączkowo, czy się dobrze czuje i czy nie doznała jakiegoś szwanku, Elunia zdołała uruchomić organizm. Po okropnym wstrząsie, po rozpoznaniu w amancie przestępcy, po uświadomieniu sobie, że nie kto i

Bieżan przyjrzał się im z uwagą i zostawił ich własnemu losowi. Miał co robić, w pierwszej kolejności musiał porozpędzać niepotrzebnych świadków, następnie zebrać swoich ludzi i załatwić transport przestępców. Elunia oczywiście była potrzebna, ale niekoniecznie w tej chwili.

– Zajmiesz się nią? – spytał Kazia w przelocie.

– Zajmę – obiecał sole

– No dobrze, skoro i tak będę musiała jechać do tej Panoramy po samochód, zrobię sobie przynajmniej jakieś zakupy – powiedziała w swojej kuchni Elunia, o dziewiątej wieczorem pogodzona już z losem. – Pantofle albo kiecka, albo perfumy, albo wszystko razem. Czy komisarz tu dzisiaj przyjedzie? Mówił coś?

– Mówić, nie mówił, ale pewno przyjedzie. Musi cię oficjalnie przesłuchać. Słuchaj, przykro mi…

– Niepotrzebnie. On mi się podobał, ale już go nie chcę. To była… pomyłka optyczna. Zaczniemy jeść sami czy poczekamy na Bieżana?

– A te produkty mogą czekać?

– Nawet do jutra. Sałata i pomidory w lodówce, a kurczak razem z makaronem postoi sobie na ogniu. Najwyżej się trochę rozdyźda, ale smaku nie straci. Już nie będę płakać, zdenerwowałam się, ale już mi przeszło. Gdzieś czytałam, że jedna suka rozładowała stres, wyjąc przez dziesięć minut na pagórku, możliwe, że zrobiłam to samo, płacząc przez godzinę. Dziwię ci się, że to wytrzymałeś.

– Nie chcę się powtarzać, ale z twojej strony wytrzymam wszystko…

Elunia z przykrywką i łyżką w ręku odwróciła się nagle.

– A ja z twojej nie! Chciałam, ale teraz mnie gryzie. Mam dość przestępców raz na zawsze! Jola ma rację, nie można wierzyć żadnemu mężczyźnie! Masz jakąś tajemnicę w życiorysie, a ja więcej tajemnic nie zniosę! To z tych tajemnic wszystko!





– Kapie ci z łyżki – zwrócił jej uwagę Kazio i sięgnął po ściereczkę.

Elunia rąbnęła przykrywką w garnek i wrzuciła łyżkę do zlewozmywaka.

– Chcę wiedzieć… – zaczęła surowo i energicznie.

Ku dużej uldze Kazia nie wyjawiła, co chce wiedzieć, ponieważ do drzwi zadzwonił Bieżan. Nie było wątpliwości, że chętnie weźmie udział w posiłku.

Bieżan zaś wiedział doskonale, że dużo będzie musiał wyjaśniać, ale nic mu to już nie szkodziło. Całą szajkę zostawił w dobrych rękach i przybył po uwieńczenie dzieła – oficjalne zeznanie Eluni, której należała się jakaś rekompensata za rolę potencjalnej ofiary.

– Ja sobie nagram, potem się przepisze, a pani wpadnie w ciągu dnia i podpisze to wszystko – zarządził. – Tu są zdjęcia, z profilu też, wybierze pani co trzeba. Nie będę się nad panią znęcał i wlókł pani do komendy, skoro pani jest chora…

– Nie jestem chora! – zaprotestowała z oburzeniem Elunia, stawiając na stole kieliszki do wina.

– Jest pani. To reakcja po szoku. Tak zostało ustalone w protokóle z zajścia i niech mi pani nie mąci. Ja i tak w odniesieniu do pani połamałem wszystkie możliwe przepisy. Zaraz po kolacji pani zezna, bo teraz szkoda byłoby psuć tę potrawę, nie wiem, co to jest, ale nadzwyczajnie dobre. Zdążyłem spróbować.

– Miło mi, że panu smakuje – rzekła Elunia godnie i od razu przypomniała sobie opinię babci, jakoby przez żołądek każdemu mężczyźnie trafiało się nie tylko do serca, ale w ogóle do wszystkiego. Zarazem przypomniał jej się udział babci.

Bieżan na wszelkie pytania odpowiadał bez oporu.

– Ten pokerzysta urządzał sobie rozrywkę w domu bardzo rzadko, tylko wtedy, kiedy żony nie było. Dlatego każdego takiego pokera pamiętał, a wtedy jeszcze doskoczyła mu ta ciotka, zamknięta w łazience. Przypomniał sobie wszystkie nazwiska i kto kogo przyprowadził. Po nitce do kłębka trafiłem na gościa, o którym pani babcia mówiła, te gorzkie żale i roraty to jak znak szczególny, tego naprawdę nikt nie używa, rysopis się zgadzał, to musiał być ten sam facet. Miałem trochę szczęścia, wystarczyły dwa dni inwigilacji, akurat zrobili skok i już miałem wszystkich czterech. Zorientowałem się od razu, że nic mi z nich nie przyjdzie, bo szef zostanie nieuchwytny…

– Oni go naprawdę nie znali?

– Naprawdę. Wszystko z nimi załatwiał przez telefon komórkowy. Raz go widzieli, było to takie, można powiedzieć, zebranie organizacyjne, był w kapturze, w pelerynie, w masce i mówił szeptem. Potem już tylko dzwonił, on do nich, oni do niego nie. Wyznaczał akcje, miejsca, terminy… Miał doskonałe rozeznanie, wiedział dokładnie, co kto ma i w którym banku, załatwiał te kradzione dowody osobiste…

– Ale musiał je przecież dostarczać! To jak? Pocztą?

– Nie. To była precyzyjna robota. Osobiście pojawiał się tylko przy odbiorze pieniędzy, to pani mi właśnie nasunęła tę myśl. Główkowałem, jak go dopaść, no i okazało się, że chłopaczek pod bankiem ma pasażera, sama logika wskazywała na kogoś z góry. Załatwiał przy takiej okazji trzy sprawy, odbierał podjętą forsę, płacił za poprzedni skok i dawał dokumenty. Potem dzwonił do każdego i sprawdzał, czy się podzielili uczciwie, czy tam który czego nie podwędził. Jeden z tych czterech miał obowiązek pilnować dalszego ciągu, wybierał osoby podobne do zdjęć w dowodach, załatwiali charakteryzację, brody, wąsy, peruki i tak dalej, mieli doskok do bez mała wszystkich magazynów teatralnych w Warszawie, wchodzili jak w masło. Zresztą, wszyscy się starali, to wcale nie prymitywy, bystre jednostki, z ćwokami by mu tak nie wyszło.

Elunia słuchała bez tchu. Kazio zainteresował się samochodami, w końcu po samochodzie można dojść do właściciela. Dziwne, że podwładni tą drogą nie dopadli szefa.

– On własnego im nie pokazywał – odparł Bieżan. – Generalnie używali cudzych, przeważnie podprowadzali na krótko i potem zwracali. Niektóre, upatrzone, pożyczali częściej, tak jak tego forda, kluczyki mieli i podejrzewam, że umowę z właścicielem, ale tego mu już nijak nie udowodnię. On w ogóle, ten mafiozo cholerny, działał zdalaczy

– I nikt mu się nie wyłamał? – zdziwił się Kazio.

– Jeden spróbował, jeszcze na początku afery. Kuleje. Całe życie będzie kulał.

– Dlaczego pan tej reszty nie wyłapie? – zmartwiła się Elunia.

– Za wcześnie się go zdjęło. Należało dłużej za nim pochodzić, ale była obawa, że zakończy proceder, on nie głupol, wszyscy przestępcy wpadają, bo za długo ciągną z chciwości, gdyby wcześniej przystopowali, sam diabeł by za nimi nie trafił i on o tym wiedział. Mówiłem pani, spodziewałem się, że to będzie ostatni skok i faktycznie, tak miało być…