Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 52 из 55

– Mamy akcję – powiedział z triumfem. – Wszystko wiem. Chciałbym, żeby pani przyjechała pod Panoramę o szóstej, tam będą brać pieniądze. Kazio pani mówił, na czym to polega?

– Mówił. Rozumiem. Mam rozpoznać w samochodzie tego brodatego?

– Może się nawet będzie plątał poza samochodem. Ale ważna rzecz. Ma pani jakieś i

– Mam perukę. I kurtkę, taką fufajkę. I spodnie. Ja rzadko chodzę w spodniach. I okulary, takie rozjaśniające.

– Bardzo dobrze. Niech się pani przebierze. On mógł panią zauważyć, a to niegłupi facet. Zaparkuje pani byle gdzie, a mnie pani znajdzie koło budki strażnika. Mówię na wszelki wypadek, w razie gdybym pani nie poznał. O szóstej, nie później.

Teraz już nowe życie wstąpiło w Elunię gruntownie. Natychmiast zaczęła dzwonić do Kazia, którego oczywiście nie było ani w domu, ani w macierzystej firmie. Nagrała mu się na sekretarkę, obmyśliwszy dyplomatyczny tekst. Napisała równie dyplomatyczną kartkę i położyła ją na widocznym miejscu, żeby go zawiadomić, dlaczego jej nie ma. Zmobilizowała się i wykończyła przygotowywaną kolację, gratulując sobie pomysłu uduszenia kurczaka, a nie upieczenia. Pieczony by się zmarnował, a duszony wytrzyma wszystko.

Ze szczerym zapałem przystąpiła do zmieniania powierzchowności. Już sama peruka, znacznie ciemniejsza niż jej własne włosy, dała znakomity rezultat. Spodnie, kurtka, gruby szal, zasłaniający dół twarzy… Obejrzała się w lustrze i prawie nie poznała sama siebie. Zachichotała radośnie.

W tle szampańskiego nastroju leżała, rzecz jasna, myśl o Stefanie. Przestanie udawać trupa, będzie wolna, pojedzie do kasyna, dziś wieczorem nawet, zobaczy go, wyjaśni mu wszystko… Może jeszcze nie jest za późno! Może on się w ogóle zdenerwował i nawet za nią stęsknił…?

Będzie mogła zgasić światło…!!!

Bezwiednie i pod przymusem Elunia zastosowała metodę żydowskiej kozy. Wobec wszystkich ostatnich utrudnień normalne, codzie

Pod Panoramę podjechała za wcześnie, ponieważ gnała ją niecierpliwość. Była za dziesięć szósta, kiedy znalazła sobie miejsce na parkingu.

Ogólnie biorąc, panowała ciemność. Plamy światła i cienia przeplatały się wzajemnie. Niepewna, co ma robić, Elunia wysiadła z samochodu i rozejrzała się dookoła. Do budki strażnika było blisko, ujrzała przy niej jakiegoś faceta, toczącego przyjacielską pogawędkę z kimś wewnątrz i w obcej sobie postaci odgadła Bieżana. Podeszła bliżej.

Bieżan odwrócił się i w całkowicie obcej kobiecie po krótkim wahaniu odgadł Elunię. Zachwycił się jej metamorfozą.

– Nie ma to jak baby – rzekł z uciechą, podprowadzając ją do budki. – Byle co wystarczy i już odmiana! Świetnie pani wygląda. Wyjaśnię od razu, rzecz w tym, że pani jedna widziała tego palanta, on tu będzie, to pewne, może już jest, a ja o tym nie wiem, bo nie wiem, jak wygląda. Pomocnik z czekiem już jedzie. Wiem czym. Szefunio mu wsiądzie do środka może w ostatniej chwili, przykitują i szukaj wiatru w polu.

– Pod bankiem wsiadł wcześniej – przerwała Elunia. – Światła zapalił i siedział, żeby mnie zdenerwować.

– Nie co dzień święto. Ma prawo coś węszyć i może to jest jego ostatni skok…

Pod kurtką mu zaterkotało, wyjął słuchawkę, przyłożył do ucha.

– Ostatni – potwierdził do Eluni swoje własne słowa. – Mamy ich. Personel mu się wykruszył radykalnie, teraz nam został ten organizator. W pani moja nadzieja. Niech się pani przespaceruje, tu są sklepy, ma pani prawo się przyglądać. Tylko niech mi pani nie ugrzęźnie w jakich kieckach.

– Kiecki są na górze…

– Na dole też coś tam. Gdyby zdołała go pani rozpoznać wcześniej, to dla mnie czysty zysk. Na moje oko on zachowa wyjątkową ostrożność albo ja nic nie wiem o przestępcach. O, ten z czekiem już jest. Skurczybyki, tego samego forda wzięli…!





Obok budki strażnika przejechał granatowy ford, budząc głębokie zdumienie i odrazę Eluni. Oczywiście, Bieżan miał rację, ten sam, który wyprowadził ją z równowagi w Alejach Jerozolimskich. Siedział w nim samotny kierowca, pasażera nie było.

Uruchomienie skamieniałej z oburzenia Eluni nastąpiło szybko, ponieważ Bieżan popchnął ją dość bezceremonialnie.

– Jazda, niech pani leci. Powoli, spokojnie. Skoro ten przyjechał, tamten musi już być. W banku, niech pani popatrzy w banku…

Całkowicie nieświadoma pilnującej jej obstawy, Elunia ruszyła do wnętrza, do bankowej części Panoramy. Weszła do budynku. Pierwszą osobą, na jaką padł jej wzrok, był Stefan Barnicz.

Brodaty, owszem. Nagle posiwiały i z dłuższymi włosami. W okularach. A jednak on. On, bez najmniejszych wątpliwości, ze swoim kształtem głowy, osadzeniem szyi, ruchem ramion, sylwetką, ustami, których nie można zapomnieć… Oprócz oczu, opinię wyraziło także serce.

Obstawa ujrzała nagle, że Elunia przeistacza się w posąg, silnie promieniujący kontrastowymi uczuciami. Uczucia zastygły niejako na powierzchni posągu i można było dobrze się im przyjrzeć. Po większej części składały się ze zgrozy i niedowierzania, którym gwałtownie przeczył promie

Dwóch pilnujących jej facetów ogarnęła rozpacz. Porozumieli się wzrokiem, jeden porzucił wartę i popędził do Bieżana, bo telefonem w tej sytuacji nie mógł się posłużyć, widać go było i słychać, drugi patrzył w napięciu. Skamieniała podwójnie, ze szczęścia i od wstrząsu, Elunia nadal ozdabiała operacyjną salę bankową w charakterze rzeźby.

Barnicz zauważył ją również. Skamieniał nie gorzej, tyle że na krócej. Przeleciały po nim cztery fazy zaskoczenia, najpierw stwierdził, że jakaś dziewczyna się w niego wpatruje, potem, z pewnym wysiłkiem i niedowierzaniem rozpoznał Elunię, następnie musiał opanować szok i ustosunkować się jakoś do tego faktu, ponieważ do tej pory głęboko wierzył, że ona nie żyje, po czym pojął, że ona go rozpoznała. W ułamku sekundy zrozumiał wszystko.

Błyskawiczne decyzje umiał podejmować. Na pieniądzach od razu położył krzyżyk. Na Eluni również. Zdolność ruchu odzyskał w mgnieniu oka. Podszedł do niej.

– Chodź – powiedział, biorąc ją pod rękę. – Dziwisz się może, ale wszystko ci wyjaśnię. Idziemy!

Elunia pozwoliła się powlec ku wyjściu, niezdolna do niczego, a już najmniej do protestów. Wciąż jeszcze nie pojmowała sytuacji, ale w końcu nie była debilką, gdzieś we wnętrzu zalęgła się jej kłująca i obrzydliwa pewność klęski. W mgnieniu oka pojęła, że pod tym bankiem rozpoznała dobrze, to on tam siedział, Stefan, brodaty tak samo jak teraz. Potworne! Jednakże zasadniczego skojarzenia wciąż jeszcze nie miała, aczkolwiek umysł jej nie skamieniał, doskonale pamiętała, że przyszła tu na polecenie Bieżana i dla niego powi

Barnicz domyślał się, że Elunia nie przebywa tu samotnie. Wywęszył pułapkę. Jakieś gliny muszą się pętać dookoła, powinien im natychmiast zniknąć z oczu. Rozpoznać go jednakże może tylko ona jedna i tylko ona widzi go pod bankiem drugi raz. Tylko ona wie, kim on jest. Gdyby nie żyła, wyłgałby się z tego interesu bez trudu, nawet złapany w przebraniu mógłby twierdzić, że śledził niesolidnego dłużnika albo jakąś babę, istniałyby podejrzenia, ale nie dowody. Eluni należy zamknąć gębę na zawsze, diabli nadali, że też to bydlę jej nie trzasnęło, a takie piękne alibi sobie przygotował! Noc, kiedy ją mordowano, w całości spędził w kasynie, tłumy ludzi mogły zaświadczyć, że nie oddalał się na dłużej niż dwie minuty… Przepadło, teraz jest gorzej, ale co z tego, że go z nią widzą, nadal nie wiedzą, kim on jest, jeśli Elunia zniknie, on zachowa swoje incognito, będzie nieznanym sprawcą…

O tym, że został podsłuchany w chwili wydawania na nią wyroku śmierci, nie miał najmniejszego pojęcia. Zarazem jednak Bieżan rzeczywiście miałby kłopoty z udowodnieniem mu nakłaniania do zabójstwa. Z jakiej by strony nie patrzeć, Elunia stanowiła gwóźdź programu.

Samochód Barnicza, jego własny i na prawdziwych numerach, stał zaparkowany na ulicy, zaraz za wjazdem na placyku przed budynkiem. Nie zamierzał odjeżdżać nim w tej chwili, jak zwykle miał oddalić się razem z tamtym pacanem, odbierającym pieniądze, później dopiero wrócić, już we własnej postaci, i zabrać wóz. W obliczu żywej Eluni musiał zmienić plany. Byle zdążyć stąd uciec, potem uda mu się może sfingować jakiś wypadek, załamie się pod nią lód albo zleci ze schodów…

Wściekłość na nią, na tego troglodytę, który jej nie zabił, i nawet na siebie otumaniła go potężnie i całkowicie wytrąciła z równowagi. Pomysły wybuchały w nim liczne, ale nie nadążał oceniać ich sensu. Najbardziej liczył na fart, a w ostateczności mógł ją zwyczajnie zastrzelić i prysnąć. Pistolet miał w kieszeni. Ciągnął ją w kierunku samochodu z wielką energią, symulując czuły uścisk.

Bieżan zobaczył ich z daleka. Osobiście pilnował forda, do którego powi

Bieżana omal szlag nie trafił. Wiedział przecież od Kazia, w kim się ta głupia dziewczyna zadurzyła i kto jej teraz dopadł. Cały plan diabli wzięli, Barnicz ją rozpoznał, stwierdził, że żyje, z pewnością odgadł pułapkę i teraz ją wlecze ze sobą, zapewne jako zakładniczkę. A może ją trzaśnie, w dodatku nawieje, stoi na ulicy przodem do wyjazdu…

Błyskawicznie jął wydawać stosowne rozkazy, ale, jak na złość, ten od pieniędzy właśnie wybiegł z banku. Razem z podjętą forsą, cudzym dowodem osobistym i cudzym samochodem stanowił żywy dowód rzeczowy i nie wolno było go zgubić. Złe moce opiekowały się tym padalcem, Barniczem, pomagały mu wyraźnie. Bieżan miał koło siebie dwóch ludzi, trzeci szedł spokojnie za przytuloną parą, a czwarty dopiero opuszczał bank. Porzucił myśl zabawy w dyplomację i wziął zdrowe tempo, facet z pieniędzmi został unieruchomiony bez słowa w momencie otwierania drzwiczek forda, zanim się obejrzał, już miał na rękach kajdanki. Bieżan zostawił go swoim ludziom i skoczył w kierunku Eluni, przed nim jakiś kretyn opuszczał parking, miotał się głupio, Bieżan omal mu nie wpadł pod koła, ominął go wreszcie. Za późno, Barnicz już wpychał Elunię do samochodu.