Страница 55 из 55
„Krowa – pomyślała o sobie ze wstrętem – istna krowa, zwyczajna, wcale nie niebiańska…”
Kazio nie ośmielił się jej dobrze zrozumieć. Odczekał długą chwilę, nic się nie działo, Elunia trwała w bezruchu, niewątpliwie wyrażającym naganę i potępienie. Z kamie
– Wyjdziesz za mnie? – spytał zdyszanym głosem w jakiś czas później. – Będziemy mieli dzieci? Ja lubię dzieci.
– Ja też – odparła Elunia stanowczo i wyraźnie. – I dzieci możemy mieć, oczywiście. Ale muszę ci się przyznać do czegoś. Nawet gdybym miała tych dzieci dwa tuziny…
– No…?
– Otóż do kasyna będę chodziła! I żaden przestępca mi w tym nie przeszkodzi!
Kazio patrzył na nią wzrokiem pełnym tkliwości i rozczulenia. Jak dla niego mogła chodzić, gdzie jej się żywnie podobało. Było w niej coś takiego, co sprawiało, że marzył o spędzeniu reszty życia przy jej boku, bez względu na to, co chciałaby robić. Namiętność rozumiał doskonale, sam był hazardzistą.
– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to ja też…
– Co ty też?
– Też sobie czasem skoczę do kasyna. Lubię te klocki. I wcale ci się nie dziwię…
Eluni na serce spłynęła nagle błogość. Ten Kazio… Normalny, kochający, wyzuty ze skło
I, oczywiście, ze wzruszenia znieruchomiała na kamień.