Страница 54 из 55
– Skąd pan to wie?
– Oni mówią. Zeznają. Przyznanie się do winy jest okolicznością łagodzącą, a w czym dzieło… Nikogo nie zabili, on kazał tego bardzo pilnować, strzelał do upartych ofiar tylko jeden, a i to humanitarnie, sama pani słyszała, w kolanko… W obliczu tych wszystkich zbrodni dookoła, ruskiej mafii, bandziorstwa, szwindli na światową skalę, wykombinowali sobie coś takiego, że prawie jak święci wyglądają. Anielska afera, można powiedzieć. Posiedzą praktycznie z rok i wyjdą, a co zdążyli wydać, to ich. Tylko Barnicz forsę dołował i jemu da się odebrać, a dłuższy wyrok dostanie ten jeden, pani zabójca. Dla mnie najce
– Bo co? – zdziwił się Kazio.
Bieżan zaczął nagle wyglądać jak kot, który dopadł magazynu ryb.
– Bo on jeden zna tego patafiana osobiście. Nie z nazwiska i adresu, rzecz jasna, tylko z twarzy. Czystym przypadkiem się zgadali, Barnicz tragarza zatrudniał, lekkomyślny to on nie jest, sprawdzał, z kim ma do czynienia, i Eleonora Burska wyszła im z tego sama. Podał mu pani adres. Dwa lata po wypuszczeniu ten Korzeniec, on się Korzeniec nazywa, niczym nie podpadał, pracował uczciwie, aż się namyślił mścić, a Barnicz go do tego namówił. Nie mając pojęcia, kim był jego pracodawca, z twarzy go rozpoznaje bezbłędnie. Można powiedzieć, że ma go pani za wspólnika.
Elunia kiwnęła głową i spytała, co na deser, kawa czy herbata. Pączków już nie ma, ale są daktyle i solone migdałki, bardzo tuczące. Kazio zarządził kawę i sam poszedł prztyknąć czajnikiem. Bieżan perspektywą utuczenia nie przejął się wcale, był w rozpędzie.
– W ogóle to zgubiła ich chciwość – oznajmił, odruchowo pomagając Eluni zebrać na tacę zastawę ze stołu. – Póki załatwiali hochsztaplerów i członków rządu, cisza była, nikt żadnego rabunku nie zgłaszał. Dopiero jak się rozbestwili i ruszyli biznesmenów jako tako uczciwych, doszło do nas, no i zaczęła się zgryzota. Pierwszy był ten, który nazwał panią, za przeproszeniem, niebiańską krową. Pani, szczerze mówiąc, będę wdzięczny całe życie, bo dzięki pani wylazłem z manowców. No i to usiłowanie zabójstwa bardzo mnie ucieszyło, tego już prokuratura nie umorzy. Chociaż, jak Boga kocham, nie sądziłem, że on się posunie aż tak daleko, tak pilnował, żeby się obyło bez mokrej roboty, a tu masz! No, ale z drugiej strony pani jedna mogła go rozpoznać, bo Korzeńca się nie bał…
Elunia otrząsnęła się z lekką zgrozą i udała się z tacą do kuchni, po drodze badając swoje wnętrze. W błysku samokrytyki uznała, że gdyby Stefan okazał się tylko przestępcą, który ją kocha, okazuje skruchę i wraca na uczciwą drogę, przebaczyłaby mu wszystko, przynajmniej chwilowo. Później może zaczęłoby ją gryźć. W dodatku gdyby rabował wyłącznie kanciarzy… Ale w tej sytuacji…? Nie dość, że miłość nie wchodzi w rachubę, nie dość, że uparł się ją zabić, to jeszcze dżentelmeneria go odbiegła i okazał się zwyczajnym chamem. I oszukał ją ohydnie, umawiał się, zarazem dokładnie wiedząc, że umawia się z trupem. Oszustwo, o nie; to za wiele!
Wszystko to zdążyła pomyśleć i poczuć na przestrzeni sześciu metrów, w trakcie zalewania kawy wrzątkiem. Stefan Barnicz w mgnieniu oka stracił całą swoją urodę. Elunia oczyma duszy ujrzała jego piękną twarz i doznała gwałtownego przypływu niechęci nie tylko do niego, ale także do siebie. Zarazem przyszła ulga, ma z głowy wynaturzenia seksualne…
Kiedy wróciła z termosem, filiżankami i resztą dodatków do pokoju, nawet Bieżan dostrzegł w niej jakąś zmianę, nie mówiąc o Kaziu. Rumieniec wrócił jej na twarz, oczy rozbłysły, w całej postawie objawił się powrót do życia. Wydarłszy się z pazurów jednej namiętności, Elunia odzyskała równowagę.
Bieżan również. Poniechał zwierzeń i przystąpił do spraw służbowych.
Suchym głosem i bardzo rzeczowo Elunia odpowiedziała na wszystkie pytania, prawie każdą odpowiedź popijając odrobiną to kawy, to koniaku. Oba napoje robiły jej coraz lepiej. Przy opowieściach kasynowych Kazio taktownie wyszedł do łazienki, budząc tym jej gorącą wdzięczność, aczkolwiek zdecydowana była wyznać całą swoją głupotę nawet przy nim.
Przed jedenastą wieczorem Bieżan poczuł się zaspokojony, a Elunia mężnie obiecała występ przed sądem. Miała zamiar zawczasu nastawić się na najgorsze i uniknąć nieruchomienia, ale ostrzeżenie w tej kwestii nie przeszło jej przez gardło. Pakując oprzyrządowanie akustyczne, Bieżan smętnie popatrzył na Kazia, który, rzecz jasna, z tej łazienki już wrócił.
– Ten twój chłopak… – zaczął.
– Tylko w razie ostatecznej potrzeby – przerwał Kazio od razu. – Gadałem z nim. Dobra, powiem. On ma taki wzmacniaczyk japoński, pluskwa szpiegowska się do niego nie umywa, myśli słychać i mruganie oczami, a burczenie w brzuchu zgoła ogłusza. Nie chce się do tego przyznać, bo cholera wie, czy to legalne, z czarnego rynku pochodzi. Prywatnie ci to mówię, więc rób, jak uważasz.
Bieżan westchnął ciężko.
– Przepisu przeciwko temu nie ma. I zawsze może powiedzieć, że podsłuchiwał dla rozrywki…
– A potem go dla rozrywki trzasną. Przed sądem pada nazwisko i adres.
– Okej, niech ci będzie. Tylko w ostateczności. Może się obejdę bez niego, bo sprawca pękł od pierwszej chwili. Tak samo jak bez ciebie.
Elunia drgnęła, a Kazio łypnął na nią niespokojnym okiem. Bieżan pozbierał swoje rzeczy i z wielkim żalem skierował się ku wyjściu. Kochał swoją żonę i chętnie wracał do domu, ale załatwianie spraw służbowych u Eluni stanowiło dla niego coś w rodzaju relaksu i dodawało mu sił. Jakieś takie było przyjemne, zarazem inspirujące i kojące, nie był osamotniony i otoczony wrogością, przeciwnie, czuł jakby aprobatę społeczeństwa. Społeczeństwo, składające się z jednej całej Eluni i kawałka Kazia, nie było wprawdzie zbyt liczne, ale dobre i tyle. Przed drzwiami jeszcze uzgodnił z Elunia porę jej jutrzejszej wizyty w komendzie.
Po jego wyjściu zapanowało milczenie. Elunia czekała na Kazia, a Kazio na Elunię. Kazio złamał się pierwszy.
– No i co teraz? – spytał niepewnie.
Elunia nie wahała się ani chwili.
– Teraz nie wyjdziesz stąd, dopóki mi nie powiesz, co to wszystko znaczy. Jakieś konszachty ze sobą macie, ty i ten gliniarz. On sam cię nie ciągnie na świadka, nic z tego nie rozumiem i chcę wiedzieć, o co chodzi.
Kazio patrzył na nią takim wzrokiem, że złagodniała nagle i zmiękła, bo zrobiło jej się ciepło na sercu.
– Kaziu, ja… Może w ogóle nie powi
– Wiem.
– O mało co… Skąd wiesz?
– Oczy mam w głowie, uszy także i tam jakieś takie urządzenie w środku…
Eluni łzy stanęły w oczach.
– O Boże… I nie masz do mnie pretensji?
– Ty mnie chyba próbujesz rozśmieszyć. Ja do ciebie? Najgorszą głupotę gdybyś zrobiła, to dla mnie sama przyjemność! Co ja w ogóle jestem, superman? Kretyn i tyle. Bogiem a prawdą dopiero od spotkania ciebie zacząłem robić za człowieka, może mi to zostanie. Podobno nie jest wykluczone, że można kochać ludzką jednostkę, zdaje się, że takie dziwo na mnie spadło. W dodatku żyjesz. Goryla gdybyś sobie upatrzyła, niech ci będzie, jeszcze parszywcowi banany do mordy wetknę…
– Nie chcę goryla – powiedziała Elunia łzawo i słabiutko.
– Chwała Bogu. A co chcesz?
– Koniaku…
Kazio z całego serca spełnił jej życzenie. Wciąż nie śmiał wierzyć, że uczucia Eluni wróciły do niego.
– Już bym ci powiedział, co mnie nęka, ale ciągle się boję, że mnie za drzwi wyrzucisz…
– Nie. Za drzwi nie…
Zapewne koniak rozjaśnił jej umysł, bo wyprostowała się nagle w fotelu. Cokolwiek Kazio zrobił, jakikolwiek czyn popełnił, istotne jest, że ją kocha. Nie nastaje na jej życie, przeciwnie, dostarcza poczucia bezpieczeństwa. Nie wyrzeknie się go za skarby świata. Jedyną zadrę stanowi ta jakaś jego idiotyczna tajemnica.
– Natomiast jeśli mi nie powiesz prawdy, przestanę z tobą rozmawiać. Ja się boję łgarstwa. I sekretów. Nie wiem, co z czymś takim robić, i zatruwa mi to życie. I na złe wychodzi. Nie wyrzucę cię nigdzie za nic, pod karą śmierci, ale muszę wiedzieć prawdę. Inaczej ucieknę na pustynię.
Przypadek sprawił, że Kazio już widział kiedyś pustynię w naturze. Groźba Eluni wstrząsnęła nim do głębi.
– Dobra, powiem, wola boska. Wywinąłem numer…
Elunia zamarła, zaniedbała wszystkie zmysły i pozostawiła sobie tylko słuch.
– Przed sądem, obojętne, kim jesteś, stroną czy świadkiem, pada pytanie: czy był karany sądownie? Otóż ja byłem.
Zamilkł. Elunia trwała w nieruchomości, tyle że otworzyła oczy i wpatrzyła się w niego. Kazio chwycił butelkę, nalał sobie potężną bombę i wypił.
– Byłem, cholera. I za co…! Gdybym zabił kogo, okradł, podpalił, po ryju nakładł, to jeszcze… Ale jak kretyn ostatni, na bani ciężkiej, rozwaliłem śmietnik miejski. Pijany wracałem do domu, mogłem wziąć taksówkę, kto mi zabraniał? A nie, sam pojechałem. Cud boski, że gorzej nie wyszło, bo do dziś pamiętam, że mi się w oczach troiło i tych śmietników pod samym moim domem było trzy. Chciałem je ominąć… Źle poszło, w tym prawdziwym ugrzązłem, a zabalsamowany byłem tak, że zasnąłem przy kierownicy, no i gliny mnie dopadły. Prawo jazdy mi zabrali na rok, a za śmietnik przyłożyli grzywnę i zostałoby wykroczenie, gdybym się, jak idiota, nie odwołał do sądu. Sąd utrzymał karę i tym sposobem jestem karany sądownie. Zatarcie nastąpi za cztery miesiące, miałem nadzieję tej chwili doczekać, to nie, musiało spaść na mnie już teraz. Chciałem ci się w życiu nie przyznać do tego, bo wstyd śmiertelny, za co ty mnie będziesz miała, ale przepadło. To jest cała prawda i rób z tym, co chcesz!
Elunia otwierała oczy coraz szerzej. Oczekując już czegoś potwornego, jakiegoś przestępstwa, które wręcz odbierałoby Kaziowi ludzkie cechy, stopniowo popadała w osłupienie. Wygłup, jasne, że wygłup okropny, ale gdzie mu do zbrodni z premedytacją! W dodatku przez cały ten czas, od przypadkowego spotkania prawie przed rokiem, ani razu nie widziała Kazia pijanego! Nie był to zatem trwały alkoholizm, tylko idiotyzm sporadyczny i czego ten Kazio chce, po co to w ogóle przed nią ukrywał…?!
Zamierzała powiedzieć, że chyba zwariował, ale zabrakło jej głosu. Okropnie chciała podnieść się z fotela i paść mu w objęcia, ale nie była zdolna do takich wysiłków fizycznych. Rozpaczliwie czekała, aż jej przejdzie.