Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 45 из 55

Obrzydliwie prozaiczne pytanie wdarło się w stan ducha i umysłu Eluni zgrzytliwym dysonansem. Prawie widziała już palmy na Wyspach Kanaryjskich, bo Stefan jej jakoś do tego pasował, i kładła do snu własne dzieci w hotelowym apartamencie.

– Tak, powiedziałam glinom, że tam siedział jakiś brodaty – odparła, wytrącona z czarownego tematu. – Nie wiem już teraz, dlaczego wydawało mi się, że to ty, pewnie nie zauważyłam brody.

– A miałem brodę?

– Miałeś.

– To jakim cudem to mogłem być ja? Z brodą sam siebie chyba bym nie poznał. Rozmawiałaś z nimi ostatnio?

– Nawet dzisiaj. Niewiele mają ze mnie pożytku.

– Doszli do czegoś w tej aferze? Ciekawi mnie to, ostatnimi czasy afery u nas są naprawdę interesujące.

Eluni w najmniejszym stopniu nie chciało się teraz rozmawiać o aferach i przestępstwach. Zajęta była swoim życiem uczuciowym, Stefana miała przy boku, w dodatku zauważyła swój automat, który zaczął płacić nagle jak oszalały. Jej dusza drgnęła hazardem.

– Nie wiem – odparła z roztargnieniem. – Zdaje się, że wiedzą co, ale nie wiedzą kto. Czy ty grałeś w Monte Carlo?

Stefan Barnicz zacisnął zęby. Ta śliczna idiotka zaczynała go poważnie denerwować.

– Grałem. Co to znaczy, że wiedzą co? Co wiedzą?

– Wiedzą, co jest robione, ale nie mają pojęcia, kto to robi. Tak mi dziś wyszło. I co? Wygrałeś?

– Ogólnie owszem. A co właściwie jest robione?

– Jak to? – zdziwiła się Elunia, przerywając na moment grę. – Przecież ci mówiłam? Ktoś zmusza ludzi do podpisania czeków na okaziciela albo wyrywa z nich ten utajniony numer karty kredytowej, podejmuje pieniądze, przez ten czas trzyma te ofiary związane i do widzenia. Żadnych twarzy, bo oni występują w workach, widziałam to. A jednego widziałam nawet w naturze, chociaż po ciemku, a w świetle widziałam jego profil. Już mu zrobili portret pamięciowy, ale chyba nie najlepszy. W co grałeś? W ruletkę?

Przez moment Barnicz nie rozumiał, o co ona pyta.

– A…! W ruletkę, owszem. Miałem trochę szczęścia. Jak to się mogło stać, że widziałaś aż tak dużo?

Elunia zmobilizowała się nieco, chociaż cała ta przestępcza historia obchodziła ją w tej chwili tyle co zeszłoroczny śnieg. Streściła mniej więcej teorię Kazia, raczej mniej niż więcej, bo upojenie połączyło się z niecierpliwością, o nim, o nim, o Stefanie, dowiedzieć się wszystkiego, usłyszeć o jego przeżyciach, o jego dzieciństwie, o jego doznaniach, upodobaniach, poglądach… Jutro wieczorem będą zajęci czym i

Małe ziarenko piasku zgrzytnęło w trybach. Będzie chciał… No tak, oczywiście, że będzie chciał… Ale może ona się przyzwyczai, a od czasu do czasu on weźmie pod uwagę jej upodobania…

– Będę musiał wyjść – powiedział Barnicz. – Ale wrócę. Do której zostaniesz?

Elunia omal nie powiedziała, że nawet do rana, ale pisnęła w niej obowiązkowość. Przypomniała sobie pozostawione w proszku biuro podróży. Westchnęła z żalem.

– Najwyżej do ósmej. Jutro rano muszę odwalić robotę, a może uda mi się nawet dzisiaj wieczorem. W każdym razie przed pierwszą muszę być z tym gotowa, więc żadnego siedzenia w nocy.

– Spróbuję zdążyć wcześniej…

W nieobecności Barnicza Elunia trochę oprzytomniała. Z rozczuleniem popatrzyła na automat, nareszcie ta rozrywka zaczęła jej sprawiać przyjemność. Wygrywała nawet. Mogła odpocząć po emocjach uczuciowych. Przed sobą miała cudowne jutro, a potem, teraz to już chyba pewne, następne cudowne dni…

Za pięć ósma przystąpiła do wypuszczania swojej wygranej. Pełna zapału do pracy, zdecydowała się wrócić do domu i podciągnąć robotę, żeby na to cudowne jutro zostawić sobie więcej czasu. Siła jednej namiętności nieco zelżała, za to drugiej bardzo się wzmogła. Zgarniała do kubka ostatnie żetony, kiedy przy jej boku znów pojawił się Stefan.

– Taką miałem nadzieję, że cię jeszcze zobaczę – rzekł cicho. – Wróżyłem sobie nawet, jadąc tutaj, jeśli cię zastanę, interes mi się powiedzie. No i proszę, dobra wróżba.

Gdyby nie jutrzejsze perspektywy Elunia z całą pewnością pozostałaby w kasynie dłużej. Nawet i teraz zawahała się, czyby nie nakichać na obowiązki, ale Barnicz dołożył dalszy ciąg.

– Krótko tu będę, mam się tylko z kimś spotkać i pójdziemy gdzie indziej. Dobrze, że też wychodzisz, bo byłoby mi żal.





Wyszła zatem. Stefan towarzyszył jej przy kasie, gdzie odbierała wygraną, potem jeszcze podał jej palto przy szatni, pożegnał czułym uśmiechem i wrócił do wnętrza sali. Skierował się do baru.

Upojona szczęściem Elunia ruszyła do domu. Na jadące za nią samochody nie zwracała najmniejszej uwagi.

Szczęście przywróciło jej apetyt. Ustawiając samochód na parkingu, poczuła głód i przypomniała sobie, że właściwie w domu nie ma nic porządnego do jedzenia. Skierowała się zatem nie ku klatce schodowej, tylko do małego sklepu w sąsiednim budynku, otwartego do dziesiątej wieczorem. Zrobiła zakupy, składające się głównie z przedmiotów twardych, słoika flaków, słoika marynowanej papryki, puszki pasztetu, butelki oleju sojowego, butelki wina, zamrożonego na kamień kurczaka i równie dokładnie zamrożonych filetów rybnych. Produkty miękkie w postaci pieczywa, masła i pomidorów stanowiły niewielki dodatek.

Z ciężarem w wielkiej foliowej torbie wsiadła do windy, wjechała na swoje piętro, lewą ręką wygrzebała z kieszeni klucze i otworzyła drzwi.

Coś pchnęło ją okropnie z tyłu, z impetem wrzucając do wnętrza mieszkania. Nie potknęła się i nie przewróciła, tylko popędziła przez cały przedpokój i zatrzymała się na przeciwległej ścianie, waląc w nią torbą, której, mimo jej wagi, nie wypuściła z ręki. Znieruchomieć z zaskoczenia nie zdążyła, to miała jeszcze przed sobą, odwróciła się błyskawicznie, torba odbiła się od ściany, Elunia uczyniła ruch ku przodowi, ujrzała napastnika, potwora w czarnym worku na głowie, i teraz już swoim zwyczajem zamarła.

Zamarła jednak niedokładnie. Przeszło osiem kilogramów torby przy jej ruchu również nabrało impetu, poleciało dalej, pociągając ją za sobą i z całej siły waląc w goleń potwora, który znalazł się tuż przy ofierze. Potwór wrzasnął i zamiast uszkodzić Elunię, chwycił się za nogę.

Każda normalna jednostka skorzystałaby z okazji i uciekła, a co najmniej zaczęła krzyczeć. Elunia jednakże, rzecz oczywista, ustabilizowała się w swojej skamieniałości, torba bowiem, załatwiwszy sprawę, nie wykazywała dalszego pragnienia ruchu i wisiała w jej dłoni spokojnie. Gdyby spróbowała uciekać, napastnik zmobilizowałby się, ale goleń jest to miejsce bolesne. Widząc nieruchomość ofiary, przez chwilę zajął się sobą, stał przy ścianie na jednej nodze, usiłując rozmasować drugą i mamrocząc pod nosem wyszukane inwektywy. Miał pretensję, zamierzał rąbnąć ją od razu w chwili pchnięcia, ale popędziła przed siebie zbyt szybko i uniknęła ciosu, kretynka jakaś, powi

Stał tak przez całe sześć sekund, aż szczęknęła klamka u drzwi i w przedpokoju pojawił się Kazio. Ocenił sytuację jednym rzutem oka.

Z torbą w ręku i bez najmniejszych zmian w konfiguracji Elunia przeczekała cały spektakl, jaki rozegrał się w jej przedpokoju. Kazio zareagował błyskawicznie, napastnik również. Z tym że Kazio starał się go uszkodzić, zarazem zdzierając mu z głowy maskowanie, napastnik zaś, rozpaczliwie broniąc osłony, starał się tylko uciec. Co mu się w pełni powiodło.

– A miałem złe przeczucia i okazuje się słusznie – zaczął Kazio z satysfakcją, zamknąwszy już drzwi i wydłubując Eluni torbę z kurczowo zaciśniętej dłoni. – Puść to już, oddaj mi, to za ciężkie dla ciebie. Nic ci nie zrobił? Cholera, młotek miał, Paramonow w ucho pluty, jakaś łajza, tyle że ta ozdoba na łbie… Oddaj mi to, mówię…

Dopiero pozbawiona oręża Elunia pozwoliła się uruchomić. Kazio odwiesił jej palto i zaniósł zakupy do kuchni. W trakcie uspokajającego przemówienia nalał jej potężny kielich koniaku, Elunia wypiła medykament bez protestu, aczkolwiek odzyskawszy zdolność ruchu, szybko odzyskała także właściwą ilość równowagi.

– Wcale nie przestałam być głodna – oznajmiła z lekkim zdziwieniem. – Kaziu, zjedzmy coś. Flaki, chcesz? Flaki najłatwiejsze do podgrzania.

– Nawet gówno zjem, jeśli ci to sprawi przyjemność. To chwała Bogu, że nie straciłaś apetytu, oznaka zdrowego organizmu. Co to w ogóle było? Domyślasz się, dlaczego cię to bydlę napadło?

– Domyślam. Czekaj, kurczaka na dół, niech się przez noc rozmrozi, jutro go uduszę. Otwórz to. Do flaków mamy piwo. Nie podziękowałam ci jeszcze.

– Za co?!

– Uratowałeś mi życie, mam wrażenie…

– Tobie? Ja sobie twoje życie uratowałem i nie masz mi za co dziękować! Ten garnek będzie dobry…?

Dopiero po dwudziestu minutach, siedząc już przy flakach i piwie, Elunia poczuła się naprawdę nieswojo. Kazio wystąpił w charakterze wysła

– No więc mówili mi o tym – odpowiedziała wreszcie na pytania Kazia. – Może się zdarzyć, że jakaś mafia pilnuje wygranych, jadą za takim i odbierają mu pieniądze. Czasem nawet kasyno ich odwozi, to znaczy daje samochód i ochronę.

– Wygrałaś dzisiaj?

– Wygrałam, ale niedużo. Już wygrywałam znacznie więcej i nikt na mnie nie napadał. Dlatego się dziwię.

– Ja się wcale nie dziwię, bo tu nie idzie o takie drobne zyski. Mówiłem ci, za dużo wiesz o tej całej aferze i ktoś sobie wykombinował, że dobrze byłoby cię wyciszyć radykalnie. Pretekst z wygraną całkiem niezły, ale to by znaczyło, że mają wtyczkę w kasynie. Przyglądał ci się ktoś, jak wygrywałaś?

– Nie wiem. Z daleka mogła się przyglądać cała wycieczka. Zauważa się tylko tych, co stoją za plecami, ale akurat nikt mi nie stał. Skąd się tu w ogóle wziąłeś?

– Spod kasyna właśnie. Mówiłaś, że tam będziesz, podjechałem popatrzeć, jak tam wygląda, bo dawno nie byłem, i w tym momencie odjeżdżałaś, więc pojechałem za tobą…