Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 40 из 55

– Nie – odparł Stefan bez namysłu. – Z różnych przyczyn. Przede wszystkim dlatego, że sam nie wiem, kiedy będę…

– Po pierwsze, nie mamy armat – wyrwało się Eluni.

– Słusznie. Zatem dalszy ciąg nie ma znaczenia. Ale, jak widać, spotykamy się często. Ciekaw jestem, gdzie mnie widziałaś. Dlaczego nie podeszłaś?

– Nie zdążyłam – powtórzyła stanowczo Elunia, zdecydowana nie przyznawać się do swoich głupich cech jak długo zdoła. – Odjechałeś. Pod bankiem przy rondzie Nowego Światu. Właśnie tam parkowałam.

Barnicz przez chwilę prezentował sobą wcielenie zdumienia, obróciwszy Elunię ku sobie, żeby to zdumienie dokładnie zobaczyła.

– Mnie widziałaś? Niemożliwe. Od wieków mnie tam nie było, mogłem przejeżdżać, ale to akurat nie dziś. Przykro mi, ale to nie byłem ja, może i lepiej, że nie podeszłaś, zaczepiłabyś obcego faceta. Wysyp to może, bo będę musiał iść, pożegnam cię z żalem.

Elunia już miała otwarte usta dla wygłoszenia mnóstwa dalszych uwag, protestu, że nie był to nikt i

Jakieś tajemnicze, okropne przeczucie powiedziało jej, że prędzej ona się utopi, niż on poszuka jej numeru telefonu, ale i tak nie zdołała się już do niego odezwać. Pożegnał się i poszedł. Poszedł. Poszedł i przepadł…

Po długiej dopiero chwili oprzytomniała o tyle, że zaczęła rozważać treść rozmowy. Powiedział, że to nie był on, bzdura, nonsens, wykluczone, nie mogła się tak pomylić, patrzyła na niego dostatecznie długo, serce się odezwało… A z Kaziem chyba się jednak pomyliła…? A otóż właśnie nie wiadomo, może tak, może nie, czy to jakieś maniactwo widywać osoby, które znajdują się gdzie indziej…? Niemożliwe przecież, żeby nagle przestała rozpoznawać ludzi na ulicy, i to ludzi bliskich i dobrze znanych, niemożliwe, żeby po mieście zaczęło latać tyle świeżo wylęgłych sobowtórów, ale chyba niemożliwe także, żeby wszyscy uparli sieją oszukiwać…? Po co im to? Co to w ogóle ma znaczyć i co się dzieje?

Gdyby dziwaczne zjawisko dotyczyło kogoś w zasadzie obcego, dalekiego znajomego, na przykład, albo rzadko widywanego sąsiada, Elunia nie przejęłaby się wcale i wyrzuciła z umysłu nawet wspomnienie o nim. Teraz jednakże oba widoki szarpnęły nią, tu nieobecny Kazio, tam Stefan… Boże drogi, ale Stefan… był sobą, z pewnością, ale czy nie wyglądał jakoś inaczej…? Jezus Mario! Ależ on miał brodę…!!!

Elunia posiadała znakomitą pamięć wzrokową. Grzęzły w niej spostrzeżenia optyczne, nawet nie uświadomione, niedostrzegalne od razu. Nie miała pojęcia, co leżało na zagraconym stole, nie obchodziło jej to, ale po pewnym czasie, kiedy owe przedmioty należało sobie przypomnieć, jawiły się przed jej oczami jeden po drugim i umiała je odtworzyć z zadziwiającą dokładnością. Szczególnie widoki oglądane w stanie znieruchomienia pozostawały jej na zawsze.

Teraz też ujrzała brodę Stefana Barnicza niczym na jawie. Jakby ją miała przed sobą na fotografii.

Automat przestał dźwięczeć, ponieważ jego użytkowniczka zastygła. Jej dłoń skamieniała na przycisku „start”, jej myśl na brodzie idola i na razie nie była zdolna do niczego i

Nie doznając żadnych bodźców zewnętrznych, Elunia odzyskała ludzkie właściwości dopiero po dwóch minutach i sześciu sekundach. W ciągu takiego czasu sprinterzy mogą przebiec sto metrów przez płotki, dostać oklaski i otrzeć pot z twarzy. Niczego nie ocierała, ale wróciła do życia, spróbowała opanować jakoś straszliwe wrażenie i zacząć myśleć konstruktywnie.

Sytuacja jej nie sprzyjała, bo automat, jak każdy normalny automat, po paru godzinach niepłacenia, ruszył wreszcie do przodu. Dostateczną ilość pieniędzy Elunia miała przy sobie i dostatecznie długo czekała na Barnicza, żeby przetrzymać swoją złą passę. Wpadła na całą serię układów wygrywających, zdublowała je nawet kilkakrotnie i ten nagły sukces nadzwyczajnie podniósł ją na duchu. Okropne i zdumiewające przeżycie straciło część swojego gniotącego ciężaru i pozwoliło się przynajmniej rozważyć.

Wracając do domu grubo po północy, lekko zaledwie przegrana Elunia nie doszła do żadnych sensownych wniosków. Zarówno broda Stefana, jak i jego zaprzeczenie, jakoby pętał się pod bankiem, wciąż wydawały się jej niepojęte. Jeszcze gorzej przedstawiało się jego dzisiejsze zachowanie, obce, obojętne, pozbawione wyrosłej już między nimi intymnej atmosfery, pchające ją w koszmarne szpony niepewności i w ogóle niezrozumiałe. Z tym już całkowicie nie umiała sobie dać rady i postanowiła nazajutrz poradzić się Joli.

Zaledwie Elunia zdążyła rozbudzić się porządnie, umyć, wypić kawę, zjeść delikatne śniadanie, obejrzeć swój stół do pracy i zastanowić się, od czego zacząć, od roboty czy od telefonów, w zamku zazgrzytał klucz i w mieszkaniu objawił się Kazio. Dopiero wtedy uważniej spojrzała na zegarek, dochodziła jedenasta.

Sama się zdziwiła, że widok Kazia sprawił jej tak wielką przyjemność. Powi

– Nie miałem cierpliwości dzwonić, wolałem przyjechać od razu – oznajmił radośnie Kazio, wypuszczając ją z objęć. – Bardzo masz pilne to wszystko? Możesz stracić godzinkę? Napijemy się byle czego i mów, co się tu działo!

Elunia natychmiast pomyślała, że zamiast dzwonić do Joli, wyjaśni te osobliwe halucynacje z Kaziem i żywo przyjęła propozycję.

– A otóż to! – wykrzyknęła z zapałem. – Nareszcie jesteś wyraźnie!

– Proszę…? A przedtem byłem niewyraźnie…?

– Jeszcze jak! Boże jedyny, co ja przeżyłam…!

Ugryzła się nagle w język, bo jednak szczerość ma swoje granice, no, może nie tyle szczerość, ile elementarna przyzwoitość i poczucie taktu. Lada moment powiedziałaby mu o Stefanie, coś istniało w Kaziu takiego, co skłaniało do nieopanowanych zwierzeń, ale to już byłaby chyba przesada. Nieprzyzwoita przesada. Wszystko, tylko nie Stefan!

Kazio zdążył już skoczyć do kuchni, gdzie włączył czajnik elektryczny. Wrócił i szarpnął zamek swojej torby turystycznej.





– Mały prezencik ci przywiozłem, remulada do rybek. Carlsberg i whisky z samolotu. I z wolnego taxa na lotnisku twój ulubiony zapaszek, Miss Dior, to już egoistycznie, bo też to uwielbiam. Koniaczek jeszcze tu mamy, gdzie popadło korzystałem ze sklepów wolnocłowych, tyle naszego. A jeśli nie masz nic przeciwko temu, do wspólnego użytku i rozdrażnienia zawistnych gości, termometr do alkoholu…

Eluni nagle zrobiło się tak upiornie głupio, jak nigdy w życiu do tej pory. Kazio wracał jakby do domu, a ona przecież zamierzała z nim zerwać. Rozczarować go potwornie, wystawić rufą do wiatru, usunąć go z życiorysu… Miło go było zobaczyć, ale nic więcej, w przyjaźni pozostać… Jezus Mario, a on jak u siebie, bez najmniejszych podejrzeń, szczęśliwy, kochający i jakiś taki… bliski. Domowy. Czy to w ogóle można tak znienacka toporem walić, dobijać człowieka, ależ przenigdy…! Nie zdobyłaby się na to pod karą śmierci! Jakoś delikatnie, stopniowo…

Najgłębiej przekonana, iż postępuje delikatnie i taktownie wyłącznie dla dobra Kazia, zarazem spragniona zwierzeń i wyjaśnień, Elunia zachowała się dokładnie tak, jak kochająca żona w obliczu wracającego z podróży męża. Ku jej własnemu zdumieniu i zaskoczeniu nie sprawiło jej to najmniejszych trudności, wręcz przeciwnie, poczuła się jakoś błogo i swojsko. Na króciutki moment dziabnęły ją wyrzuty sumienia i niepokój, czy nie zalęgły się w niej przypadkiem cechy kurtyzany, ale doznania znacznie przyjemniejsze przywróciły jej spokój. Wyrzuty sumienia odłożyła na kiedy indziej.

– Pierwsza sprawa – rzekła z energią, siedząc z Kaziem przy skromnej przekąsce i wolnocłowym piwie. – Kaziu, co to może znaczyć, że pół miasta widziało cię tutaj, chociaż byłeś w Skandynawii? Że byłeś, nie wątpię, sama remulada świadczy, u nas jej dostać nie można. Tylko stamtąd.

– Co? – zdziwił się Kazio. – Jakie pół miasta? Elunia uczciwie uściśliła.

– Jola i ja. Ona raz, a ja dwa razy. Ona na Marymoncie, a ja na Dolnej i w Billi. Sama dzwoniłam do ciebie i byłeś w Kopenhadze, więc co to może znaczyć? Brata nie masz, więc może sobowtóra? Wiesz coś o tym?

Kazio na razie trwał w beztrosce.

– Ani jedno, ani drugie. Może to nie byłem ja?

– Już słyszałam takie głupie słowa – powiedziała Elunia surowo, z lekkim rozgoryczeniem. – Powiem ci szczerze, gdyby nie Jola, myślałabym, że zwyczajnie zwariowałam, ale nie możemy zwariować obie równocześnie…

– Nie ma zakazu…

– Nie wygłupiaj się. Przez dwadzieścia pięć lat nie miałam zwidów, a teraz nagle urodzaj. Co to może znaczyć? Kazio zastanawiał się przez chwilę.

– Nie wiem. Ktoś tam trochę do mnie podobny…

– Nic z tych rzeczy. Widziałam twarz.

– Moją?

– Twoją.

– Poważnie mówisz? Wyraźnie i z bliska?

– Trochę z daleka i przez chwilę, ale wyraźnie. Kazio pozastanawiał się nieco dłużej.

– A gdybym ja miał w biografii jakąś tajemnicę – zaczął ostrożnie. – Gdybym coś tam musiał chwilowo ukrywać… Co byś na to powiedziała?

Zaskoczona Elunia przez chwilę milczała, chcąc odpowiedzieć uczciwie.

– Zależy jaką…

– Parszywą.

– To nie wiem… Chyba wolałabym ją poznać. Rozumiesz, ustosunkować się, trzeba wiedzieć, do czego. Na pewno zachować przy sobie. Masz jakąś?

Kazio odsunął się od stołu, rozparł w fotelu i przyjrzał jej się zarazem w zamyśleniu i z zachwytem.