Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 39 из 55

Zapalił światła, ale nie ruszał. Być może czekał na kogoś. Na jakiegoś żółwia, ślimaka, plazmę, która chyba czołgała się przez hol bankowy, bo niemożliwe, żeby tyle czasu ktoś szedł normalnie na nogach. Albo postanowił sobie zamieszkać tutaj, w swoim samochodzie. Umarł w ogóle. Takich powi

Po straszliwie długim czasie, zawierającym w sobie jakieś czterdzieści pięć sekund, Elunia zdenerwowała się porządnie i skóra jej ścierpła na plecach. Lada chwila przyczepi się do niej ktoś ze służby ruchu i będzie miał rację, stoi na prawym pasie tuż przed skrzyżowaniem i przeszkadza wszystkim przejeżdżającym, już ktoś tam za nią zamrugał światłami. Antypatyczny nerwicowiec. Miała ochotę wysiąść, podejść do tamtego nieruchawego głąba i wypchnąć go przemocą, niech się wynosi wreszcie i odda miejsce porządnym ludziom!

W tym momencie światłami zapłonął samochód, stojący tuż obok głąba, po jego lewej stronie. Wyjeżdżać zaczął od razu i Elunia doznała ulgi niebotycznej. Ruszyła delikatnie, przepuściła go i pły

Wysiadając i zamykając drzwiczki, wrogo spojrzała na sąsiedni pojazd, z wielką nadzieją, że może chociaż jej wzrok wypromieniuje z siebie jakieś niemiłe fluidy. I zamarła.

Przy kierownicy owego samochodu nikt nie siedział. A przecież na własne oczy widziała…!

Zamarcie było krótkie i lekkie, z jednej strony bowiem sprawa przestała już dotykać ją osobiście, z drugiej zaś prawie od razu dostrzegła sylwetkę na tylnym siedzeniu. Zgadzało się, ktoś wsiadł, nie kierowca jednakże, tylko pasażer. Zrozumiałe, że nie mógł odjechać, ale po co w takim razie zapalił kretyn światła, myląc tym ludzi?!

Pomyślawszy o światłach, zauważyła własne. Oczywiście, zapomniała zgasić. Złośliwość losu może sprawić, że spędzi w tym banku Bóg wie ile czasu, a jej akumulator świateł nie lubi, znów się wyładuje. Otworzyła drzwiczki i pochyliła się, sięgając ręką do wyłącznika.

I teraz już zamarła rzetelnie i kamie

Na tylnym siedzeniu tkwił Stefan Barnicz.

Ukochaną twarz Elunia rozpoznała w mgnieniu oka. Twarz okolona była wprawdzie brodą, która tajemniczym sposobem wyrosła w ciągu dwóch dni, ale Elunia brody nawet nie zauważyła. Charakterystyczne, piękne brwi, oczy, układ czoła, nos, wystarczyły jej w zupełności. Trwała jakby w ukłonie, przeistoczona w rzeźbę z granitu, niezdolna do oderwania ręki od wyłącznika świateł, które na ułamek sekundy wcześniej zdążyła zgasić.

Stefan nie patrzył na nią. Wzrok miał utkwiony w wejście do banku, zresztą odgrodzona od niego własnym samochodem i pochylona w otwartych drzwiczkach Elunia była znacznie gorzej widoczna niż on sam, wygodnie ulokowany na tylnej kanapie. Poblask z ulicy, z kiosku i z reflektorów przejeżdżających samochodów działał na jej korzyść.

W tym wejściu do banku musiał kogoś zobaczyć, bo poruszył się i włożył ogromne przyciemnione okulary, zasłaniające mu całą górę twarzy. W tych okularach Elunia już by go nie poznała. Do samochodu podbiegł jakiś facet, wsiadł i natychmiast ruszył. Prawym pasem coś jechało, musiał to coś przeczekać. Dzięki czemu Elunia, wciąż zastygła w swoim ukłonie, niezdolna także do odwrócenia oczu, zamiast pięknej twarzy amanta, ujrzała numer rejestracyjny odjeżdżającego forda.

Wrażenie, jakiego doznała, było tak potężne, że uruchomiła ją dopiero prośba kierowcy z lewej strony, który nie mógł otworzyć swoich drzwiczek i wpuścić pasażera bez usunięcia z drogi wypiętej tylnej części pochylonej Eluni. Nie była gruba, ale ciasnota wykluczała przepchnięcie obok niej jeszcze jednej osoby. Popukana delikatnie w okolice talii, wyprostowała się wreszcie, złapała oddech, przeprosiła i odeszła.

Wróciwszy po paru minutach z pieniędzmi, bo jednak nie zapomniała, po co tu przybyła, stwierdziła, że swojego samochodu w ogóle nie zamknęła, pozostawiła drzwiczki otworem. Nie przejęła się zbytnio, skoro nikt go nie ukradł, było to mało ważne. Barnicz w charakterze pasażera granatowego forda opanował ją prawie bez reszty, pozostałe wolne szczątki jej jestestwa należały do złośliwego automatu.

Ponownie przystąpiła do gry, niezadowolona i wściekła na siebie. Do diabła z tą głupią właściwością charakteru, mogła przecież dopaść go, porozumieć się, spytać, czy tu przyjdzie i kiedy się zobaczą! Straciła okazję, zmarnowała ją kretyńsko! Każda normalna dziewczyna rzuciłaby się ku niemu z okrzykiem radości, tylko nie ona, oczywiście, skończona idiotka…

Barnicz przyszedł o ósmej. Elunia odwróciła głowę, bo automat za jej plecami wył i rzępolił przeraźliwie, i w pobliżu recepcji ujrzała swoje trudne szczęście. Błogość spłynęła na nią natychmiast i rozświetliła jej twarz, nie ruszyła się, czekała, aż on ją znajdzie i podejdzie. Nie patrząc, czuła jego kroki, zbliża się z tym swoim uśmiechem, za chwilę znajdzie się za jej plecami, dotknie jej ramienia, powie, jak zwykle: „Dobry wieczór, jak miło cię widzieć”…

Przerwała grę i czekała. Tak długo nikt nie podchodził, nie stawał za nią i nie dotykał jej ramienia, aż oczekiwanie przeistoczyło się w odrętwienie. Elunia poczuła, że sztywnieje, przy czym nie był to jej normalny paraliż, tylko zwyczajne zmęczenie mięśni, bezwiednie napiętych. Poruszyła się wreszcie, rozluźniła z wysiłkiem i obejrzała. Może jej się tylko wydawało, że on przyszedł, może miała halucynację…?

Nie miała halucynacji. Stefan Barnicz, w ogóle jej nie szukając i nie podchodząc, przystąpił już do gry w ruletkę na ostatnim stole, niewidocznym od strony automatów. Zdumiona i niemile zaskoczona Elunia znalazła go tam po dłuższej chwili i zatrzymała się naprzeciwko, spodziewając się, że na nią spojrzy. Może wcale nie wiedział, że ona jest, wczoraj jej nie było…

Logika, co prawda, nakazuje mniemać, iż ktoś, kto nie zastał upragnionej osoby poprzedniego dnia, tym bardziej będzie jej szukał następnego, ale nie logikę miała w głowie zakochana Elunia. Jak każda normalna kobieta gotowa była tłumaczyć i usprawiedliwiać najdziksze poczynania przedmiotu uczuć, w zarzucaniu jej sznura na szyję widzieć objaw żartobliwego nastroju, w odwracaniu się tyłem udrękę serca, niepewnego jej uczuć. Ostatnią rzeczą, jaką kobieta z niechęcią przyjmie do wiadomości, jest fakt, że jemu minęło i już nie jest upragniona, ukochana i pożądana.

Barnicz jakoś omijał ją wzrokiem, wpatrzony w stół i kulkę. Nic dziwnego, był przecież graczem… Elunia nie próbowała telepatii i bioprądów, obeszła stół dookoła i znalazła się za plecami swojego supermana.





Plecy nie reagowały na nią w żaden wyraźny sposób. Wypatrzyła właściwy moment, ową chwilę, kiedy gracze, nie mogąc już stawiać, czekają na zatrzymanie się kulki, i dotknęła delikatnie jego ramienia. Fakt, że tym razem to ona dotknęła, a nie on, nic jej nie dał do myślenia.

– Dobry wieczór – powiedziała półgłosem. Barnicz nawet na nią nie spojrzał.

– Witam – odparł z roztargnieniem i nie dodał owego „jak to miło cię widzieć”… Niczego nie dodał, chociaż kulka jeszcze wirowała i miał czas na przywitanie.

Elunia poczuła się jakoś bezradnie, ale wciąż jeszcze nie węszyła klęski. Rozumiała jego zajęcie.

– Będę przy automatach – powiedziała po króciutkiej chwili wahania i udało jej powstrzymać od propozycji, żeby tam jej poszukał. Propozycja, gdyby ją wygłosiła, bez wątpienia zabrzmiałaby jak namiętne i gorące błaganie.

Barnicz kiwnął głową i błysnęło w nim zadowolenie. Uczynił pierwszy krok na właściwej drodze, krok się udał, dziewczyna nie wpadła w uciążliwe natręctwo. Będzie można odstawić ją bez komplikacji i zadrażnień, może nawet uda się zachować ją w zapasie.

Elunia przestała tak beznadziejnie przegrywać, automat zlitował się nad nią i trzymał ją na zerze, to dając, to odbierając. Straciła swój garnek pięciozłotówek dopiero po przeszło godzinie i z uporem hazardzisty udała się do kasy po następny. Przy okienku natknęła się na Barnicza, który znajdował się w sytuacji odwrotnej, wygrane żetony wymieniał na pieniądze. Musiał przeczekać Włocha, dysponującego wyłącznie własnym językiem i żadnym i

Barnicz zamierzał zmyć się po angielsku, w ogóle do niej nie podchodząc, ale postępowanie jawnie brutalne nie leżało w jego zamiarach.

– Jak ci idzie? – spytał przyjaźnie. – Widzę, że nieszczególnie?

– Okropnie – odparła Elunia tonem, zadziwiająco jak na taką informację radosnym. – Dopiero od twojego przyjścia zaczęłam przegrywać wolniej, przedtem leciało ze świstem. Przynosisz mi fart.

– Cieszę się… – zaczął Barnicz, ale pełna uczuć Elunia z rozpędu ciągnęła dalej.

– Musiałam nawet jechać do banku po pieniądze, dobrze, że to blisko. A, właśnie! Widziałam cię tam, ale nie zdążyłam podejść…

Rzęgot przesypywanych mechanicznie monet zagłuszył jej dalsze słowa. Równocześnie Włoch się odczepił i kasjer sięgnął po żetony następnego klienta, Barnicz musiał zająć się własną wygraną. To, co usłyszał, sprawiło, że błyskawicznie zrezygnował ze zmycia się po angielsku.

Jego wypłata trochę potrwała, Elunia z pełnym garnkiem nie miała już powodu sterczeć obok. Kiwnęła mu głową i poszła do swojego automatu.

Barnicz znalazł się przy niej po kilkunastu stara

– No, wreszcie! – rzekł, zręcznie symulując westchnienie ulgi. – Udało mi się wykorzystać passę, ale już się skończyła. O… Pomogłem…?

Na kredycie Eluni widniało przeszło czterysta punktów, odrobinę była odbita. Znów spłynęła na nią błogość, bo i wygrana, i niejako przez niego, i on już tu jest:…

– Powi