Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 38 из 55



– Nie musiał uciekać, dawno wyszedł. No, może niezbyt dawno… A co do zemsty, to pojęcia pani nie majak tacy w sobie zemstę hodują. Jeśli sobie wykombinował, że to przezwania poszedł siedzieć… Widział panią wtedy?

– No pewnie, parę razy! Ale ja przecież miałam osiem lat, zmieniłam się chyba? Jakim cudem mógłby mnie poznać?

– Toteż właśnie wygląda na to, że się pomylił…

– Przerażające – powiedziała Elunia po chwili milczenia. – Niewi

Bieżanowi jej wiara do niczego nie była potrzebna, sam nie był pewien własnej racji. Na wszelki wypadek postanowił sprawdzić wszystko w rejestrach i archiwach wymiaru sprawiedliwości i już widział, jak się ucieszą ci z Lublina, albo może z Kielc, kiedy im zwali na głowę poszukiwanie sprawcy, złapanego przed siedemnastu laty. No, może go mają w komputerze…

Pozbywszy się obowiązków obywatelskich, Elunia mogła się zająć sprawami osobistymi.

Ona też ukryła coś przed Bieżanem. Nie powiedziała o owych gorzkich żalach i roratach, wolała najpierw porozumieć się z babcią bezpośrednio. Ponadto w głowie i uczuciach tkwili jej Kazio i Stefan, każdy inaczej, ale z niemal równą siłą i z każdym wiązała się jakaś nieprzyjemność. Dodatkowo zaczął się pchać natrętnie bandzior z dzieciństwa. Coś z tym fantem musiała zrobić, bo okropna potrójna niepewność zaczynała przeszkadzać jej w pracy. Zdecydowała się poświęcić dzień jutrzejszy…

Babcia była najłatwiej dostępna. Mimo wieku pracowała, ale pracowała w domu i aż do wczesnego popołudnia zawsze można ją było zastać. Robiła korekty rozmaitych utworów, sprawdzając i korygując ortografię, gramatykę i słownictwo. Szła z postępem, nie prezentowała żadnego zacofania.

– Babciu, do kogo mówiłaś takie słowa: „Wzięli gorzkie żale, poszli na roraty”? – spytała Elunia bez wstępów, z głęboką wiarą w umysł babci, wyzuty za sklerozy. – I skąd to w ogóle pochodzi?

Było akurat południe. Babcia oderwała się od biurka i poczęstowała wnuczkę ogromnym zestawem napoi zimnych i gorących. Z jedzeniem nie zawracała sobie głowy. Obie usiadły przy małym stoliku pod oknem.

– Mówiłam do miliona osób – odparła spokojnie. – Niekoniecznie codzie

Elunia pomyślała, że babcia jest cudowna. Odpowiada na pytania bez namysłu, nie dociekając, po co są zadawane i o co chodzi. Nie pcha się człowiekowi do samej głębi duszy i nie wywleka z niego pazurami intymnych tajemnic. Rozmowa z nią to sama przyjemność.

– A jak myślisz, kto z młodszego pokolenia też mógł to przejąć? Kto miał szansę? Musiał chyba słyszeć to od ciebie więcej niż raz?

– Może słyszał raz i ma pamięć akustyczną. Spodobało mu się. Ale masz rację, raczej musiał słyszeć parę razy. I używa?

– Sama słyszałam, jak użył.

– Ciekawe. Ja nie słyszałam od nikogo. Kto to był ten, co użył? Jakiś krewny?

– Nie wiem. Mam nadzieję, że nie. Obawiam się, że przestępca, to znaczy wiem na pewno.

– Interesujące. Z jakim przestępcą ja mogłam tak często rozmawiać? Może jednak pochodzi z rodziny? Czekaj, jakiego rodzaju przestępca? Złodziej, mafiozo, minister, oszust matrymonialny, prezes banku…?

Elunia zakłopotała się nieco. Jak właściwie tę szajkę określić…?

– Taki… podstępny wymuszacz. Nie, to praca fizyczna… Goryl podstępnego wymuszacza. Ale inteligentny.

– Subtelny bandzior – sprecyzowała babcia. – Nie wydaje mi się, żebyśmy mieli coś takiego w rodzinie, ja przynajmniej nie słyszałam. Alkoholicy, to owszem… Z kim ja, do licha, rozmawiałam…?

Elunia pożałowała nagle, że jednak nie włączyła w dochodzenie Bieżana. Kazałby babci zapewne zrobić spis wszystkich znajomych i przypadkowych rozmówców, odrzuciłby wiekowo niewłaściwych, a resztę obejrzał. Sama nie ośmieliłaby się takiej propozycji zgłosić.

– Zależy ci? – spytała babcia nagle.

– Bezgranicznie…! – wyrwało się Eluni.



– Musi w tym tkwić jakiś chłopak. No dobrze, spróbuję sobie przypomnieć i tak wieczorami już mi się nie chce pracować. Kobiety won?

– Całkiem won. Chyba że czyjaś mamusia…?

– Zastanowię się. Czekaj, dziecko, coś mi chodzi po głowie… Taki sympatyczny chłopiec… Oczami go widzę, ale nic więcej, to skleroza…

– Jeśli babcia ma sklerozę, to ja jestem arcydzięgiel bagie

– Moja krew! To po mnie masz te dziwne porównania, przez twoją matkę przeskoczyło. No dobrze, nie pojadę dziś na pokera, zrobię to dla ciebie i cały wieczór poświęcę dochodzeniu. Złap sobie swojego chłopaka, obojętne, przestępcę czy nie, miłość nie zna przeszkód. Siedzieć za niego, mam nadzieję, nie pójdziesz.

Słowa babci wywołały w umyśle Eluni melanż straszliwy. Wszystko się znienacka skłębiło, przez moment sama nie wiedziała, co do czego należy i o co jej chodzi. Kazio, Stefan, Bieżan, facet z nosem, Agata, szajka przestępcza, wszyscy razem utworzyli jeden węzeł nie do rozcięcia, mignął jej nawet zapomniany prawie osobnik od niebiańskiej krowy. Z wysiłkiem opanowała ten zamęt.

– Nie, babciu, to nie całkiem tak. Chłopak owszem, jest taki, ale roraty to co i

– Trzy tysiące różnych rzeczy – zgodziła się babcia.

– …ale zaraz, babciu, czy ty grywasz w pokera? Prawdziwego?

– Ty głupia jesteś, moje dziecko, czy co? Oczywiście, że grywam! Jasne, że w prawdziwego, przecież dlatego twoi rodzice uważają mnie za jednostkę niepoczytalną i chętnie by mnie ubezwłasnowolnili. Nic z tego, bardzo się staram, poza tym, być normalna.

– Raz w życiu…! – westchnęła Elunia, nagle rozpłomieniona. – Raz w życiu chciałabym zagrać w takiego prawdziwego, drapieżnego pokera…

– Nie widzę przeszkód – powiedziała babcia spokojnie. – Mogę cię wprowadzić w odpowiednie towarzystwo, zdaje się, że już jesteś dorosła. Ale chyba nie w tej chwili, coś mi się widzi, że masz jakieś i

Jadąc z powrotem do domu w celu kontynuowania pracy, Elunia myślała sobie, że taka babcia to skarb. Wyszła od niej ogromnie podniesiona na duchu, chociaż właściwie konkretnych powodów po temu nie było. Uzyskała zaledwie obietnicę, Bieżan mógł uzyskać taką samą, żadna ludzka siła nie wymogłaby na babci, w jej wieku siedemdziesięciu sześciu lat, niczego więcej. Jeszcze cztery lata i babcia, gdyby miała ochotę, mogłaby zabić człowieka, podobno kobiet po osiemdziesiątce do więzienia się nie wsadza. Ciekawe, czy takiego człowieka babcia miała na oku…

Uczucia, bez względu na zamiary babci, zaczynały się w niej trochę porządkować. Kazio zapowiedział swój powrót jutro, nie podając godziny. Zadzwoni chyba…? Dopadnie go wreszcie i zażąda wyjaśnień… O Boże, ależ to jest pretekst do rozluźnienia, może nawet zerwania kontaktów! Oszukiwał ją…

Siadając już przy stole, uświadomiła sobie, że po pierwsze wcale nie chce całkowitego zerwania kontaktów z Kaziem, a po drugie zamierza zrobić świństwo. Cienia prawdy nie ma w tym, że zakochała się w Stefanie przez Kazia, Kazio mógł być w Chinach albo siedzieć na dachu, obojętne, zakochałaby się tak samo. Nie powi

Wszystkie rozmyślania i niepokoje musiały być szkodliwe, bo tym razem w kasynie Elunia przegrała potwornie. Udała się tam wcześnie, spragniona widoku Barnicza, usiadła przy droższym automacie, tym po pięć złotych, bo tańsze były zajęte, i rychło poczuła w sobie wielką chęć naśladować w narzekaniach panią Olę. Nie płacił podlec i nie płacił, zorientowana już nieźle w cechach tych maszynerii, Elunia doszła do wniosku, że lada chwila ta zła passa powi

Pożyczać nie zamierzała, to wykluczyła z góry. Miała przy sobie dolarową kartę kredytową, ale dolarów było jej szkoda. Popatrzyła na zegarek, dochodziło wpół do szóstej, Barnicz mógł przyjść nawet o dziewiątej, nie będzie tu przecież siedziała tyle czasu bez grosza, nic nie robiąc, poza tym automat ją korcił. Chciała znęcać się nad nim dalej, przebić się wreszcie przez to ohydne niepłacenie, odegrać się! Wpadła w hazard nieodwołalnie i tylko wrodzony umiar w charakterze i ogólna łagodność usposobienia, podbudowana niezłą dozą zdrowego rozsądku, pozwalały żywić nadzieję, że nie wyjdzie jej to bokiem. Ponadto była kobietą, a to syna bił ojciec za to, że się uparł odegrać, nie zaś córkę.

Namyślała się krótko, postanowiła skoczyć do banku i podjąć pieniądze z konta na zwyczajny czek. Czeki już dawno były gotowe do odebrania, a bank znajdował się blisko, na rondzie Nowego Światu, o tej porze wielkiego tłoku już w nim nie było i szansa na zaparkowanie istniała. Załatwi to szybko, za pół godziny wróci, nawet jeśli Stefan przyjdzie w czasie jej nieobecności, trochę chyba poczeka…

Grzecznie poprosiła obsługę o zarezerwowanie automatu, co było zupełnie zbędne, bo nikt się do tego drogiego draństwa nie pchał, i wybiegła.

Podjechała do ronda od strony Alej Jerozolimskich i zwolniła tuż za Bracką, szukając sobie miejsca na parking. Znała ten teren, wiedziała, że panuje na nim szalona ruchliwość, z reguły ustawiają się tam tylko klienci instytucji, którzy załatwiają swoje i wynoszą się gdzie indziej. Co chwila ktoś odjeżdża, a jego miejsce zajmuje następny. Jadąc powolutku, wypatrywała kogoś wsiadającego, błyskających świateł i kierunkowskazów, gotowa ułatwić kierowcy wyjazd tyłem na jezdnię. O kilka samochodów dalej, tuż za kioskiem Ruchu, dostrzegła faceta, otwierającego drzwiczki granatowego forda i wsiadającego do środka, przyhamowała z nadzieją, że już widzi miejsce dla siebie, zatrzymała się nawet, w pełni świadoma, że tkwi na absolutnym zakazie zatrzymywania. Faceta oczywiście widziała niedokładnie, ale jego ruchy wyglądały jednoznacznie, otwierał, wsiadał i natychmiast powinien odjechać, bo niby cóż i