Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 41 из 55

– Powiedzmy. Może i coś tam mam. Załóżmy, że ukrywam to, żeby nie stracić w twoich oczach. Na egzystencję w zasadzie nie rzutuje. Co ty na to?

Elunia znów się zawahała.

– Z dwojga złego… wolałabym to wiedzieć. Zaczęłam myśleć… nie, nie tak. Zaczęłam dopuszczać możliwość, że mnie oszukujesz, a jeśli tak… Jak ja mogę z tobą cokolwiek, jeśli nie mogę ci wierzyć?

– O, cholera – zaniepokoił się Kazio. – Czekaj, to nie tak. A jeśli cała prawda o mnie okaże się dla ciebie niestrawna? Nie, jeszcze inaczej, żadne oszukuję, po prostu nie mówię wszystkiego. Ale co to właściwie ma do rzeczy? Skąd ci się w ogóle wzięły te zgryzoty?

– Jak to skąd, z tego spotkania cię tu, kiedy miałeś być tam…

Kazio rozmyślał przez dość długą chwilę. Otworzył następną butelkę piwa, były to małe butelki, więc szybko się opróżniały, dolał Eluni i sobie. Wypił trochę i podjął męską decyzję.

– Dobra, odkapsluję ci się, ryzyk-fizyk. Owszem, byłem tu. Fakt.

Elunia czekała cierpliwie dalszego ciągu. Kazio milczał.

– I co? – spytała wreszcie, czując w głębi duszy lekką urazę. Chyba zrobił z niej idiotkę…

– I nie chciałem się do tego przyznać, szczególnie tobie. Ściśle biorąc, faktycznie siedziałem w tej Skandynawii, plątałem się po Szwecji, Danii i Norwegii, ale wpadłem do Warszawy parę razy na krótką chwilę. Ślepy niefart, że akurat się nadziałem na Jolę, no i na ciebie. A zależało mi, żebyś mogła uczciwie twierdzić, że mnie nie ma w tym kraju, żeby mnie przypadkiem gliny nie dopadły, żebym nie musiał za świadka robić. W pierwszej kolejności ciebie musiałem oszukać, bo zełgać porządnie nie potrafisz i w razie czego byś mnie wrobiła bezwiednie. No i tyle. Mam swoją zadrę.

Uraza Eluni od razu zdechła, przyduszona oszołomieniem. Z wypowiedzi Kazia wyskoczyło tyle problemów, że wręcz skojarzyły jej się ze stadem pcheł. Doznała wrażenia, że rozumie znacznie mniej niż przedtem.

– Zaraz. Czekaj. Dlaczego…?! Dlaczego akurat miały cię gliny dopadać?!

– Przez tę aferę finansową, która się o ciebie obiła. W pierwszym rzucie mogłem iść pod nóż, ale rozumiem, że masz już alibi ugruntowane beze mnie.

– Alibi chyba mam, ale przecież… Boże drogi, to się o mnie obija cały czas! Pojęcia nie mam dlaczego! I wcale się nie skończyło! I w ogóle zrobiło się jeszcze gorzej! I przecież nie mogłeś zaplanować, że zostaniesz w tej Szwecji czy gdzieś tam przez resztę życia! Musiałeś w końcu wrócić, więc i tak…

– Moment, przystopuj – przerwał jej Kazio. – Po kolei. Primo, jasne, że musiałem wrócić, chociażby dla interesów, pozałatwiałem wszystko, więcej nawet, niż się ktokolwiek spodziewał, a owoce do zebrania są tu. Secundo, nie będę ukrywał, już miałem dosyć tego życia z daleka od ciebie. Stęskniłem się za tobą jak cholera, głupie to może, ale prawdziwe. A tertio, to zrób mi grzeczność i nawet jeśli jestem złoczyńcą i łgarzem, powiedz, co się tu działo. Co się o ciebie obija i jakim sposobem?

Bez namysłu, wbrew wszystkiemu czując do Kazia pełne zaufanie, Elunia opisała kryminalne wydarzenia, jakie spadły na nią w czasie jego nieobecności. Nieco je tylko streściła, a Kazio słuchał w skupieniu.

– Jedno ci mogę wyjaśnić i dziwię się trochę, że sami na to nie wpadliście, ty i ten gliniarz. Jasne, że jesteś blisko afery, zastanów się, z kim ty się kontaktujesz? Dla kogo odwalasz robotę? Dla przedsiębiorców, producentów, handlarzy i tak dalej. Sami bogaci ludzie, którzy jadą na przelewach i muszą mieć dobrze zaopatrzone konta. Prawie dziwne, że tak mało tego twojego uczestnictwa, ale może było więcej, przeleciało ci koło nosa i sama o tym nie wiesz. Poza tym widzę tu drugie, może pan śledczy też zauważył, tylko ci nie powiedział.

– Co mianowicie?

– Szajka rozszerzyła działalność. Przedtem, to było wyraźne, brali się tylko za hochsztaplerów, którzy woleli siedzieć cicho i nie przyznawać się do brudnej forsy, teraz ruszyli tych nieco uczciwszych. Z czego wnioskuję, że nie tyle się rozbestwili, ile naszarpali dosyć i zamierzają skończyć aferę, zanim wpadną. A jak skończą, gliny mogą sobie pogwizdać i cześć. Niegłupie oni.

Elunia pomyślała, że Kazio też niegłupi. Jej to wszystko do głowy nie przyszło, może Bieżan odgadł tyle samo co Kazio, ona nie. Jak dawno w ogóle nie rozmawiała z nikim tak jak z Kaziem, który więcej wyjaśnia, niż zadaje pytań, któremu tak łatwo ufać… Zaraz, jakie znów dawno, zaledwie trzy tygodnie! I jakie ufać, o tych swoich tajemnicach ciągle jeszcze nic nie powiedział! I to wszystko, co wie… o Boże, może sam siedzi w śliskich interesach, może to całe hochsztaplerstwo zna z własnego doświadczenia…?

– Czy ty przypadkiem… – zaczęła ostrożnie. – Czy te twoje uniki… Czy ty ukrywasz przede mną…

Nie musiała kończyć, Kazio zrozumiał w pół słowa.

– Nie, kochana, to nie to. Ja nie aferzysta, a jeśli nawet, to tylko połowiczny, w kodeksie karnym mnie się nie znajdzie. Forsy do pralki wrzucać nie muszę, najwyżej komuś tam czasem w przepierce pomogę, ale tyle tylko, ile siedzi w normie. O porządne przestępstwa nie musisz mnie podejrzewać.

– W takim razie co…

– Nic. Mam za sobą prywatny błąd. I dobra, powiem. Tak źle o mnie świadczy, że boję się przyznać ci się do niego, bo może więcej nie zechcesz mnie znać. Nie będziesz chciała mieć do czynienia z nieodpowiedzialnym palantem. Z idiotą, krótko mówiąc.

W duszy Eluni skłębiły się nagle skomplikowane uczucia. Przecież z tym Kaziem chciała zerwać na zawsze, sam jej podsuwa pretekst, sam się podkłada, a otóż wcale nie chce, a już na pewno wykorzystanie pretekstu byłoby świństwem przeraźliwym, w oczy by sobie spojrzeć nie mogła! I jak w ogóle można zrywać na zawsze z kimś tak bardzo wpasowanym w życie, nie zerwać zatem, pozostać w przyjaźni, ale jak ma z nim pozostać w przyjaźni w obliczu tej błogiej, dzikiej, dręczącej namiętności do Stefana, którego sam widok napełniają ognistym upojeniem?! Stefan… Czy on w ogóle jeszcze dla niej istnieje…? A przecież ona poleci na niego na pierwsze kiwnięcie palcem, uczciwie musi się przyznać sama przed sobą, że na to kiwnięcie tylko czyha, a Kazio wtedy co…? Kazio ją niby oszukuje, nic podobnego, właśnie przestał oszukiwać, a ona Kazia to nie…? Prawdę! Musi powiedzieć Kaziowi prawdę!

Być może wpatrzony w Elunię Kazio przeżyłby ciężkie chwile, gdyby nie to, że właśnie zadzwonił telefon. Wciąż pełna rozterki Elunia, zrozpaczona swoją decyzją, z rozdartym sercem, a do tego jeszcze z malutkim ziarnkiem piasku w trybach własnego organizmu, wręcz ucieszyła się z antraktu. Zerwała się z fotela i chwyciła słuchawkę.





– Pani była wczoraj w banku – powiedział z drugiej strony Bieżan, nie wdając się w żadne wstępy. – To wiem z bankowego komputera. Muszę wiedzieć, co pani tam widziała.

Jak grom z jasnego nieba rąbnęło Elunię zaskoczenie podwójne. Głupie pytanie, wdzierające się znienacka w jej życie uczuciowe i wspomnienie Stefana z brodą. Bieżan na drugim końcu przewodu mógł się zakrzyczeć na śmierć, Elunia po tej stronie zastygła na kamień.

Odgłosy ze słuchawki rozlegały się bez mała w całym pokoju, Kazio wytrzymał zaledwie kilka sekund. Przyjrzał się Eluni i wstał z fotela.

– Niech to cholera trzaśnie – rzekł z determinacją i odebrał jej słuchawkę. – Halo, wszystko jedno, kto ja jestem, panią Burską znam od dziecka. Kim pan jest, też bez różnicy. Nie rozłączyło się, tylko powiedział pan coś, od czego pani Burska jeszcze przez chwilę będzie niezdolna do życia, czasem jej się to zdarza. Więc niech pan tę chwilę cierpliwie przeczeka, bo sam jestem ciekaw, czym pan ją mógł tak ustrzelić.

– Kto mówi? – spytał Bieżan odruchowo.

– Ganc pomada. Mam nadzieję, że przyszły małżonek pani Burskiej. O, już odżywa…

Elunia istotnie odżyła i wyjęła mu słuchawkę z ręki.

– Tak, bardzo pana przepraszam. Rozumiem, o co pan pytał. Mnóstwo rzeczy widziałam, zupełnie zwyczajnych jak na bank. Ludzi też, niezbyt dużo. I jedną głupotę na parkingu, ale też nic nadzwyczajnego. Mam panu to wszystko zaraz opisać?

– Tak.

– Ale to potrwa.

– Nie szkodzi. I tak będzie szybciej, niż jechać do pani.

– Ludzi przy okienku czekowym dwie sztuki – zaczęła Elunia, doskonale rozumiejąc cel i sens pytania. – Jedna baba i jeden facet…

– Babę pominąć.

– Tak. Facet w starszym wieku, siwy, bardzo chudy, z pomarszczoną twarzą…

– Do bani. I

– Na pieniądze czekało też dwóch. Młody chłopak, najwyżej dwadzieścia, włosy w kitkę do pół pleców, średnio ciemne, wystający nos, dżinsy, pikowana kurtka. Drugi starszy, blisko czterdziestki, taki godny dyplomata, ostrzyżony, ogolony, nadęty, wysoki, metr osiemdziesiąt dwa, szczupły…

– Ten młody z nosem nie skojarzył się pani? Nie widziała go pani wcześniej?

– Nie, to nie on. Rozumiem, o co pan pyta. Miał ten nos i

– Do niczego. Potrzebny mi blondyn o kwadratowej twarzy…

– Widziałam takiego – przerwała Elunia, z emocji zapomniawszy o ostrożności, zbyt późno orientując się, że kreci powróz na własną szyję. – Na parkingu. Wybiegł i wsiadł do samochodu…

Urwała, wreszcie pojąwszy, co mówi. Ależ za skarby świata nie wyzna swojego przeżycia Bieżanowi, a jeszcze w obecności Kazia…!

– No! – pogonił niecierpliwie Bieżan. – Na parkingu. Co tam było?

– Samochody – powiedziała Elunia słabo, rozpaczliwie szukając wyjścia dla siebie. – Podjeżdżałam i dlatego zwróciłam uwagę. Jeden się szykował do wyjazdu, ale nie wyjeżdżał, kierowcy nie było, tylko pasażer. Później kierowca przyleciał i to był blondyn, ale tę twarz miał nie całkiem kwadratową, raczej prostokątną. Szczęka i czoło, razem robiły prostokąt. Uczesany do tyłu. Reszty nie zauważyłam, bo tylko mi się przesunął przed oczami…

– To ten. Pasażer?

Po raz pierwszy w życiu Elunia zełgała stanowczo, bez namysłu i skutecznie.

– Nie widziałam go, w samochodzie było ciemno, siedział z tyłu. Ja w ogóle to wszystko widziałam tylko dlatego, że czekałam na miejsce na parkingu, widziałam, że ktoś wsiadł, zapalił światła, czekałam, aż wyjedzie, a on nie wyjeżdżał i to mnie zdenerwowało. Potem właśnie przyleciał kierowca, ale ja już miałam i