Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 26 из 55

Na wszelki wypadek jednakże przyobiecała posłuszeństwo i wreszcie mogła zająć się sobą.

Kiecka na wesele Andrzejka wyszła wystrzałowo, co znacznie złagodziło niezadowolenie Eluni z owych kilku uciążliwych dni. Zleceniodawcy przyjęli projekty bez żadnych zgrzytów. Kazio zadzwonił tym razem z Oslo, przy czym Elunia zapomniała rozśmieszyć go informacją o sobowtórze pod stacją benzynową. Jola wymogła na niej wizytę, żądając pomocy w wyborze stroju dla siebie, i Elunia od razu postanowiła spędzić u niej krótki wczesny wieczór, zaś w drodze powrotnej z Żoliborza wstąpić do kasyna. Bieżan się nie odzywał, dając sobie zapewne radę bez jej pomocy.

Grzebanie w ciuchach z reguły koi duszę każdej kobiety i Elunia nie stanowiła wyjątku. Na widok góry tekstyliów w mieszkaniu Joli od razu wpadła w lepszy humor. Joli było dobrze w czerwonym, obie z miejsca zaczęły wydłubywać z bałaganu wszystkie czerwone kawałki.

– Takie kupiłam w hinduskim sklepie – powiedziała Jola, prezentując wielką przejrzystą chustę, czerwoną i przetykaną złotą nicią. – Nie wiem, jak to na siebie nasadzić. Muszę jakoś wystrzelić superbombowo, bo z tym moim cholery można dostać. Łypie okiem na każdą pstrokatą dziewuchę, ja nie wiem, może papugę kupić. Będzie łypał w domu.

Elunia przyjrzała się z uwagą chuście, przyjaciółce i wywleczonej ze stosu spódnicy z czerwonego aksamitu.

– Góra z tej ścierki – zaproponowała. – Dół taki – potrząsnęła spódnicą, z której przy tej okazji wyleciała zupka pieczarkowa w zamkniętej torebce. – I goły brzuch.

– O cholera – powiedziała z rozczuleniem Jola i podniosła zupkę. – A nie wiedziałam, gdzie mi przepadła, bo powi

– A dawno to było?

– Coś ty, ledwo zaraz po świętach.

– Ma datę ważności?

Jola podsunęła zupkę pod lampę i obróciła torebkę.

– Ma. Czekaj… Siódmy… dziesiąty… październik znaczy… o rany, z zeszłego roku!

– W takim razie pamiątka. Pewne przynajmniej, że sraczki nie dostaniesz, patrzenie, nawet we łzach, jeszcze nikomu na żołądek nie zaszkodziło. To jak…? Stanik tylko…

– Czekaj, zaraz, goły brzuch akceptuję. Ale w spódnicy już byłam, wolałabym spodniuma. Gdzieś tu takie powi

– Jeśli czerwone, to nawet lepsze, konsekwentnie hinduskie… O! Góra! Doskonała!

Jola spojrzała na łach w ręku Eluni i zawahała się.

– Między nami mówiąc, to jest mój stary kostium kąpielowy…

– No to co? Pasuje świetnie!

– I chyba nie ma zapięcia…

– Przyszyje się. Najlepiej złoty guzik, masz chyba w domu jakiś złoty guzik? Szukaj tych portek, zrobimy próbę.

Obracając się przed lustrem w czerwonych, rozkloszowanych spodniach, w przejrzystej, czerwonej chmurze w okolicy ramion, z gołym żołądkiem, ze złotym łańcuszkiem w talii, Jola zaczynała być zadowolona z siebie. Elunia wiązała chmurę w kokardy i pętle, złoty guzik na plecach na razie zastępowała agrafka. Całość jednakże robiła wystrzałowe wrażenie.

– A włosy? – zatroskała się Jola, unosząc ku górze obfite, czarne pukle. – Jak one noszą, bo zapomniałam? Może puścić luzem…?

– Upiąć i to na czoło – zadecydowała Elunia, znalazłszy właśnie wśród biżuterii odpowiednią ozdobę. Przyłożyła ją przyjaciółce do głowy.

– Bomba! – ucieszyła się Jola. – Super! Świecę jak dzika świnia! No, spokojniejsza trochę pójdę na te salony. Ale i tak diabli wiedzą, na co ta moja łajza poleci, dobrze chociaż, że ciebie nie muszę się bać, skoro będziesz z Kaziem. Rajstopy, jak myślisz, czarne czy czerwone? Mam i złote…

W obliczu problemu tak potężnego jak rajstopy słowa Joli dotarły do Eluni z pewnym opóźnieniem.

– Przyłóż, niech popatrzę… Co…? Dlaczego z Kaziem, wcale nie będę z Kaziem, Kazio jest w Oslo, wczoraj dzwonił. Nie, czarne do bani…

– Też uważam, że te albo te… Jak to, przecież wrócił?

– Kto?

– Kazio.

– Nonsens, wcale nie wrócił. Jeszcze miał skoczyć do Sztokholmu. Wraca w przyszłym tygodniu. Jola odwróciła się tyłem do lustra.

– Co mi tu za plastelinę wciskasz, jak to nie wrócił, przecież go widziałam na własne oczy!

– Kogo? – zdumiała się Elunia.

– Kazia, do cholery, a kogo niby? Dalaj Lamę?

– Kiedy?!

– Wczoraj.





– Gdzie…?!!!

– Na Marymoncie, pod halą – powiedziała Jola ostrożnie i przyjrzała się Eluni. – Ejże, co za bigos? Ty nic o tym nie wiesz? Co jest grane?

Elunia przez chwilę czuła oszołomienie. Kazio na Marymoncie, jakiś idiotyzm. Nagle przypomniała sobie.

– E tam, Kazio… Pomyliłaś się, tak samo jak ja. Też mi się wydawało, że to Kazio, pod stacją benzynową na Dolnej, ale zaraz potem… nie, odwrotnie, tuż przedtem, dzwonił z Kopenhagi. Jego sobowtór tu się plącze.

– Sobowtór… – powtórzyła Jola jeszcze bardziej ostrożnie i z powrotem odwróciła się do lustra. – Sobowtór… Akurat…

– A co? – zainteresowała się Elunia, zaskoczona, ale tak pewna miłości Kazia, że najmniejsze podejrzenie nie zaświtało jej w głowie.

Joli najwidoczniej płyta się zacięła.

– Sobowtór… Cha, cha… Sobowtór…

– A co…?

– Sobowtór…

– Uspokój się już z tym sobowtórem, o co chodzi, mów jak człowiek!

Jola znów odwróciła się do Ełuni.

– Brata bliźniaka, o ile wiem, on nie ma. Za to ja mam oczy w głowie. Nie chcę cię niszczyć, broń Boże, ale… Bardzo ci na nim zależy?

W jednym mgnieniu oka w Eluni wybuchły skomplikowane uczucia. Czy jej zależy na Kaziu… Już chciała powiedzieć, że nie, niespecjalnie, ponieważ Stefan Barnicz ogarnął nagle jej całe jestestwo tak, że na nic więcej nie zostało miejsca, ale równocześnie błysnął w niej żal. Kazio, Boże drogi, zdążyła do niego przywyknąć, napawał ją jakimś takim poczuciem bezpieczeństwa, pewnością siebie… Miała Kazia na mur, beton i granit. I właściwie nie chciałaby przestać go mieć, doznała wrażenia, że bez Kazia zrobiłoby się zimno. Chyba że Stefan, ale jakież to niepewne…! Przecudowne, eksplozywne, rozpaczliwe, dławiące szczęściem, beznadziejne, upragnione i oczekiwane… No tak, ale Kazio…?

Niepewnie patrzyła na Jolę, nagle spochmurniałą.

– No, czy ja wiem… Zależy mi… Pojęcia nie mam… A co…?

– A to, że ja głowę na pniu położę. Kazia widziałam, a nie jakieś tam aptrapy!

– Rozmawiałaś z nim…?

– No coś ty, skąd, z wejścia patrzyłam, jak do samochodu wsiada. Kazio, jak w mordę strzelił! Ty, słuchaj, ja cię nie buntuję, ani nic z tych rzeczy, ale ty się zastanów. Żadnemu chłopu na świecie wierzyć nie można, oni łżą, aż ziemia jęczy. Wrócił cholernik, a ciebie kantuje Sztokholmami i Osiami, proszę bardzo, zaraz do ciebie zadzwonię i powiem, że z Kalifornii. Automatyczne połączenia, idiotko!

Elunia poczuła się wstrząśnięta. Oszukujący ją Kazio, przebywający w Warszawie, prezentujący wytrwałe uczucia wyłącznie przez telefon, unikający kontaktu bezpośredniego, to było coś nie do wiary. Wszak to Kazio bez niej żyć nie mógł, a nie ona bez niego. Cóż to miało oznaczać? Nie, niemożliwe, Jola musiała się pomylić albo może wpadł na chwilę, nie zastał jej w domu i zaraz następnym samolotem musiał odlecieć… Nie, to też głupie, przecież by jej powiedział…

– Niemożliwe – oświadczyła stanowczo. – Nie pasuje do niego. Po co by mu to w ogóle było…

– No dobrze – przerwała Jola. – Poderwał sobie coś na boku, małpiego rozumu dostał, ale ciebie trzyma pazurami i za Chiny razem z Japonią nie chce, żebyś się dowiedziała. Wolał się zmyć. Powiedzmy, że takie coś nastąpiło. Co ty na to?

Eluni znów błysnął Stefan Barnicz i supozycję uznała za prawdopodobną. Jednakże, mimo wstrząsu, myślała logicznie.

– No to przecież w takiej sielance nie dzwoniłby co drugi dzień i nie mówił, że się stęsknił jak dziki!

– Dla zmyłki dzwoni. Dziopa się pluska w łazience, a on za słuchawkę łapie. Słuchaj, ja nie twierdzę, że to pewne, ale niewykluczone. A w ogóle, skoro dzwoni, możesz sprawdzić. Niech ci poda numer i ty zadzwoń do niego, połapiesz się przecież, co to jest, Łomianki czy Paryż!

Pomysł się Eluni spodobał, nie lubiła niepewności. Samym przypuszczeniem, że Kazio ją kantuje, czuła się urażona. Sposób załatwienia sprawy zalągł się jej od razu, a równocześnie na samym skraju umysłu coś ją zaniepokoiło. Jakaś drobnostka, z Kaziem związana, na razie mętna i nie do rozwikłania, coś jej się już plątało po głowie, co też to było…?

– Stanowczo tak zrobię – zapowiedziała energicznie. – Zaraz przy najbliższym telefonie. A jakby się okazało, że owszem, jest tu, a nie tam, zdenerwuję się i nie chcę go znać. Mam tego nowego na oku, więc jakoś to przeżyję, a teraz szukaj złotego guzika!

Dyplomatyczna rozmowa z Kaziem odbyła się w piątek rano. Zważywszy, iż Stefan Barnicz nie pokazywał się w kasynie i od pięciu dni był niewidoczny, Elunia odczuwała lekkie zdenerwowanie i pamięć o dziwactwach Kazia mocno w niej tkwiła. Dręczyła ją niepewność, nie druzgocząca, ale nieprzyjemna.

Kiedy Kazio odezwał się w słuchawce, Elunia z miejsca, z nadzwyczajną przytomnością umysłu, zrealizowała swój pomysł.

– Nic nie słychać! – krzyknęła w telefon. – Kaziu, czy to ty? Słuchaj, nic nie mów, coś się stało z moim telefonem, od wczoraj tak. Jak się do mnie dzwoni, nic nie słychać, a jak ja dzwonię, wszystko jest w porządku. Daj mi swój numer, ja zadzwonię do ciebie!

– Rany boskie, nie krzycz tak! – odkrzyknął Kazio z drugiej strony. – O mało nie ogłuchłem. Będę mówił głośniej.

– Co? – wrzasnęła Elunia. – Nic nie słyszę! Zarazem szybko odsunęła słuchawkę od ucha, bo potężny ryk Kazia zagrzmiał w całym mieszkaniu.

– Ja cię słyszę doskonale…!