Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 27 из 55

– Co?! Nie słyszę! Tu coś skrzypi! Gdzie ty jesteś?! Daj mi twój numer!

– W Kopenhadze jestem, czekaj, już ci daję…

– Nic nie słyszę!

Kazio wrzeszczał do ochrypnięcia, Elunia jednak uparcie nic nie słyszała. Żądała jego numeru telefonu, każdej cyfry oddzielnie, wyraźnie i głośno. Uległ dość szybko.

– Zero! – jął ryczeć przeraźliwie. – Zero! Cztery! Pięć!…

Odłożywszy słuchawkę na stolik, bo ogłuszające dźwięki z niej rozlegały się chyba nawet za oknem i na klatce schodowej, Elunia skrupulatnie zapisała podany numer. Powtórzyła go normalnym głosem,

– Wyłącz się teraz. Ja zadzwonię. Właściwie nie musiała już dzwonić, gdyby Kazio nie znajdował się w Danii, nie podałby swojego numeru telefonu, po którym łatwo można było sprawdzić, do jakiego kraju i miasta należy. Jednakże pozory musiała zachować. Postanowiła później, po jego powrocie, wyznać mu całą prawdę.

Kazio zaś błogosławił się za wybór chwili na ten telefon. Mógł się przecież wygłupić i zadzwonić w i

– No, teraz dobrze – powiedziała Elunia, bez trudu uzyskawszy połączenie. – Ty mnie słyszysz?

– Cały czas cię słyszałem, niepotrzebnie krzyczałaś. Co to za uszkodzenie? Zgłoś w biurze napraw.

– Już zgłosiłam, powiedzieli, że do wieczora przejdzie. Kiedy wracasz?

– W przyszły piątek, za tydzień. Nie masz pojęcia, jak mnie już ciągnie do ciebie. Jeszcze raz robię rundę po Szwecji i Norwegii, stąd odjeżdżam jutro rano. Co u ciebie?

– Nic, wesele Andrzejka. Kieckę już mam, obie z Jolą jesteśmy bardzo zajęte…

Przyjąwszy jeszcze płomie

– Kazio jest w Kopenhadze – oznajmiła z triumfem. – Udawałam, że nic nie słyszę, podał mi numer i zadzwoniłam do niego. Wszystko się zgadza, wyjście na Danię i tak dalej. Więc jednak siedzi tam, a nie tu.

– No no… – zdziwiła się Jola. – Zacznę wierzyć w tego sobowtóra, chyba że mi się w oczach mieni.

– To i mnie się mieni. Oszukałam go i teraz mi głupio. Powiem mu prawdę, jak wróci.

– Kretynka. Na co ci to? Kto chłopu mówi prawdę?!

– Ja. Nie lubię łgać. Prawda jest wygodniejsza, nie trzeba sobie przypominać, co się zełgało poprzednim razem.

– Może i jest w tym trochę racji – zgodziła się Jola. – W każdym razie, jak jeszcze raz się nadzieję na tego sobowtóra, polecę, złapię go za klapy i zajrzę w zęby. A ty rób, jak uważasz.

Stosując się do tej rady, Elunia jeszcze tego samego wieczoru odwiedziła kasyno, Barnicza tam nie znalazła, wróciła wcześnie i nazajutrz od rana rozpoczęła zabiegi toaletowe.

Trochę smętnie się czuła, oglądając w lustrze własną urodę, przyrządzoną już na wielki dzwon. Szafirowa suknia podkreślała kolor jej oczu, włosy lśniły złociście, przez wymyślne rozcięcia dołu mogła kusząco pokazywać nogi i po co jej było to wszystko? Kto miał ją oglądać i komu się miała podobać? Niechby przynajmniej Kazio…

Chociaż nie, Kazio by nie wystarczył. Ze straszliwą mocą, która ją samą przestraszyła, Elunia wyraźnie poczuła, że cały świat składa się z jednego osobnika płci męskiej jej gatunku. Reszta się nie liczy. Nie istnieje. Tylko temu jednemu chciałaby się pokazać, tylko jego zachwyt chciałaby obudzić, tylko dla niego wyglądać. Skoro go nie ma, po diabła ma się stroić jak stróż na Boże Ciało, nabierać nadziei i przeżywać rozczarowania…

Niewiele brakowało, a Elunia zdarłaby z siebie lśniącą kiecę i rozczochrała włosy, włożyła dżinsy i może nawet posunęła się do zmycia makijażu. Nie uczyniła tego wyłącznie z lojalności w stosunku do Andrzejka, który tak okropnie chciał mieć własnych, eleganckich gości.

To osobliwe pragnienie Elunia zrozumiała dopiero znalazłszy się w weselnym domu. Już w kościele dało się zauważyć coś niecoś, tam jednakże stroje gości kryły się pod zimowymi okryciami, nie mając szans rozbłysnąć. Willa na Zaciszu stworzyła znacznie szerszy wachlarz możliwości.





Nie była to w ogóle willa, tylko istna kobyła potężnych rozmiarów, trzypiętrowa i rozczłonkowana. Cały parter przeznaczony został na pomieszczenia reprezentacyjne, hol, salon i jadalnię, z doczepioną zapewne gdzieś w zakamarkach kuchnią. Razem miało to powierzchnię trzystu metrów kwadratowych i Elunia od razu pomyślała, że sto par mogłoby tam swobodnie tańczyć mazura.

Z wielkim zainteresowaniem obejrzała gości, z których znała osobiście zaledwie małą cząstkę, roztkliwiła się widokiem panów we frakach, bo panie w wieczorowych strojach stanowiły mniejsze dziwo, po czym stwierdziła, że ani Jola, ani ona sama nie przynoszą Andrzejkowi wstydu, nawet mimo braku prawdziwych diamentów. Miała zresztą na palcu swój brylant od babci, a Jola dysponowała rubinem, odziedziczonym po przodkach, i obie prezentowały się koncertowo. Reszta Andrzejkowego towarzystwa również stanęła na wysokości zadania.

Stwierdziwszy doskonałą jakość znajomego grona, dokonała następnych spostrzeżeń. Zauważyła jakby osobliwość. Przytłaczającą większość gości stanowiło starsze pokolenie, najwyraźniej w świecie nie było to wesele dla młodzieży, raczej przyjęcie bardzo retro. Panie i panowie w wieku co najmniej średnim, ci, którzy bawili się beztrosko w zamierzchłych latach sześćdziesiątych, pod pozorem żenienia dzieci urządzili rozrywkę dla siebie. Orkiestra przystosowała się w pełni, krótki i nieoficjalny konkurs tańca bezapelacyjnie wygrała świeżo wykreowana teściowa pa

Oszołomiona nieco, złapała Andrzejka, wydzierając go z objęć pa

– Rany boskie, co to…? – spytała ze zdumieniem, czyniąc dyskretny, ale bardzo wszechstro

– Nic. Dziaduś w czterdziestym piątym szabrował, tatuś miał chody w sile wiodącej, a to była przedwoje

– A te tańce…?

– No więc właśnie, robiłem, co mogłem, żeby nie samo wapno tu szalało, ale, jak widzisz, nie bardzo mi wyszło. Poza tym cała obsługa wynajęta, żarcie dowiezione, rządzi szef sali…

– Elunia, nie zaczynaj mi go dziś podrywać – przerwała ten wykład Bożenka, w tiulach i koronkach bardziej podobna do cumulusa niż do ludzkiej istoty. – Chociaż ze trzy dni poczekaj, cholera z tym twoim Kaziem, mógłby tu być i trzymać cię przy orderach!

– Zgłupiałaś – zgorszyła się Elunia. – Jakbym go chciała podrywać, miałam dziesięć lat czasu! Nie chcę go wcale!

– Jak to miło na własnym weselu usłyszeć komplement! – westchnął Andrzejek.

– Ale jemu jakaś głupota może wpaść do głowy – powiedziała Bożenka. – Zobacz, co Baśka robi, ona ma rozum, wszystkie siły poświęca, żeby swojego chłopa odwracać tyłem do ciebie.

– A tak myślałam, żeby przyjść w dżinsach – wyznała Elunia.

– I trzeba było. Zresztą, rób, co chcesz, ale Jędrusia chwilowo zostaw. Na ucho ci powiem, że jesteś ładniejsza ode mnie i nie daj Boże, on to mógłby zauważyć. Na razie ślepawy trochę, niech mu ta ślepota potrwa.

Elunię i tak już pośpieszne informacje Andrzejka nieco ogłuszyły, zrozumiała dosyć, chętnie zwróciła go pa

„Do licha, całkiem jak na filmach z życia wyższych sfer” – pomyślała z uciechą i nagle drgnęła tak silnie, że omal tego szampana nie wylała na siebie.

Po drugiej stronie stołu stał Stefan Barnicz i jadł sałatkę z krewetek.

We fraku wyglądał tak, że Eluni zaparło dech. Skamieniała dokładnie i trwała niczym posąg z przechylonym kieliszkiem szampana w ręku, wpatrzona w swoje wybrakowane szczęście. Stefan Barnicz podniósł wzrok, dostrzegł ją i wyraźnie się rozpromienił. Odstawił sałatkę i podszedł.

– Jak się cieszę, że panią widzę! Cudownie pani wygląda. Nie chciało mi się przyjeżdżać na to wesele, spóźniłem się i teraz żałuję. Można panią poprosić do tańca?

Niczego Elunia nie pragnęła bardziej, niestety jednak, znieruchomienie trwało. Nie była w stanie otworzyć ust i wydać z siebie głosu. Barnicz spojrzał na jej kieliszek, wyprostował go i obejrzał się za kelnerem.

– Słusznie, należy wypić zdrowie państwa młodych – rzekł, sięgając również po szampana. – Potem idziemy tańczyć, dopóki grają tańce romantyczne, a nie rąbankę gimnastyczną.

Elunię uruchomiło o tyle, że dokończyła swojego szampana. Potem została delikatnie ujęta pod ramię i pociągnięta do salonu, dzięki czemu pracę podjęły także jej nogi. Automatycznie ruszyły we właściwym rytmie i ogarnęła ją błogość nadziemska.

Stefan Barnicz tańczył świetnie. Elunia również. O takim szczęściu nie przyszło jej do głowy nawet marzyć. Otworzyła wreszcie półprzymknięte oczy, w ogromnym ście

Stefan Barnicz usłyszał jęk i bezbłędnie zrozumiał jego źródło. Poczuł się uszczęśliwiony nie mniej niż Elunia, acz zupełnie inaczej. Nareszcie zyskał szansę zaspokojenia swoich pragnień bez przesadnych zachodów i starań, nareszcie spadnie mu z głowy głupia namiętność do pięknej dziewczyny, która przeszkadza mu myśleć i finezyjnie prowadzić interesy, nareszcie odczepi się od idiotycznych wyobrażeń, może i atrakcyjnych, ale godnych rozparzonego szczeniaka, a nie dorosłego, doświadczonego mężczyzny. Słusznie nie wdawał się w podrywcze podchody i nie tracił niepotrzebnie czasu, oto sama mu wpadła w ręce.