Страница 24 из 55
Podjazd do stacji benzynowej na Dolnej wymagał zrobienia podwójnej pętli, przez Sobieskiego i Gierymskiego. Zbliżając się do skrzyżowania, Elunia z obawą popatrzyła, czy nie ma tłoku. Nie było, tankowały zaledwie dwa samochody.
Kazio, od tego telefonu, musiał jej chyba tkwić w głowie, a może interesowała się nim jej podświadomość, bo nagle ujrzała go przy pompie. Wychodził i wsiadał do samochodu. Zatrzymanie się w tym momencie nie wchodziło w rachubę, jadąc dalej i skręcając, Elunia usiłowała popatrzeć za siebie, widok zasłonili jej przechodzący ludzie. Oczywiście nie mógł to być Kazio, który o dwunastej w południe znajdował się w Kopenhadze, aczkolwiek z Kopenhagi do Warszawy można dotrzeć w ciągu dwóch godzin, a teraz dochodziła piąta. Ale przecież powiedziałby, że wraca! Był to, rzecz jasna, ktoś i
Podobieństwo faceta do Kazia było jednakże tak uderzające, że Elunia odruchowo przyśpieszyła i zawinęła pętlę z poślizgiem. Podjechała do pompy, ale już go nie było, nie umiała sobie nawet przypomnieć, do jakiego samochodu wsiadł. Głupie złudzenie, które Kazia zapewne bardzo ucieszy i rozśmieszy…
Sytuacja w kasynie okazała się nie zmieniona. Elunia przegrywała sobie powolutku i spokojnie aż do chwili, kiedy przyszedł upragniony mężczyzna. Usiadł również przy automacie, tyle że o dwa miejsca dalej. Przywitał się przedtem, oczywiście, ucałował jej dłoń i obdarzył ją swoim uwodzicielskim uśmiechem, ale poza tym zachowywał się tak samo jak zawsze. W Eluni serce zatrzepotało, tym razem jednak na krótko, ponieważ nie traciła z pamięci przyjętych na siebie obowiązków. Od czasu do czasu przerywała grę i obchodziła lokal dookoła, czyhając na podejrzanego osobnika, zmartwiona, że ciągle go nie ma.
Od przybycia Stefana Barnicza nastąpiła zmiana o tyle, że Elunia zaczęła wygrywać. Podejrzany osobnik mocno jej przybladł, zaczęła się bowiem zastanawiać, czy Barnicz nie żywi przypadkiem wstrętu do niej, tak potężnego, że aż wpływa to na powodzenie w grze. Jeśli szczęście w miłości odbiera szczęście w kartach, być może obrzydzenie dokłada dzikiego fartu…? Ale nie, to chyba niemożliwe, animozja takiego rozmiaru nie pozwoliłaby mu odwozić jej do domu, a przyszedłszy tutaj, mógłby udawać, że jej nie zauważył, nie podchodzić, nie witać się… Nie wszyscy tam się ze sobą wzajemnie witali, nawet osoby znajome mówiły zwyczajnie „dobry wieczór” i nie zawracały głowy uprzejmościami towarzyskimi. Więc co właściwie o tym myśleć…?
A może zachodzi tu ten drugi wypadek, „jak nie idzie, to nie idzie”? Zatem, skoro idzie, powi
Idiotyczny automat płacił jak obłąkany i Eluni prawie udało się zapomnieć o umowie z Bieżanem. Pamięć przywrócił jej nagle głos pani Oli, dobiegający z pewnego oddalenia, od i
Facet od dowodów osobistych siedział na wysokim stołku, pił sok pomarańczowy i gawędził z obrabowanym przed dwoma dniami mafiozem z Zielonki. Na ten widok Elunia skamieniała zaledwie na ułamek sekundy, ponieważ na plecy wpadł jej Chińczyk, zmierzający do toalety. Kolizja spowodowała lekkie zamieszanie, ale za to uniemożliwiła Eluni wrośnięcie w posadzkę, rozmawiający panowie zaś zaledwie rzucili roztargnionym okiem. Chińczyk kłaniał się i przepraszał w kilku różnych językach.
Nie musząc już penetrować sali, Elunia wróciła na swoje miejsce przy rozszalałym automacie.
Do Stefana Barnicza nie ośmieliła się podejść. Jeszcze by odgadł, że się w nim kocha, głupio strasznie. Później może podejdzie, znajdzie pretekst, najlepiej po drodze do kasy…
Na żadne wycieczki do kasy nie miała szans, jej suma na kredycie ciągle rosła. Czekała na Bieżana, pełna obaw, że podejrzany sobie pójdzie. Gra zaczynała znów ją wciągać, dublowanie wychodziło, automaty za plecami zasłaniały bar. Przez moment rozważała, czyby nie przenieść się do ruletki, od której miałaby lepszy widok na salę i drzwi, w razie gdyby wypłowiały podlec wychodził, zdołałaby go zatrzymać… Jak…?! Rzucić się w progu, niczym Rejtan i szarpać na sobie bluzkę z krzykiem „po moim trupie!”? Nie wpuściliby jej do tego kasyna nigdy więcej!
Denerwowała się coraz bardziej. Na całe szczęście, zanim zdążyła popaść w kompletną paranoję, pojawił się Bieżan.
Jak normalny gość kasynowy obszedł całą salę, przyglądając się grze, odnalazł Elunię bez wielkiego trudu i stanął za jej plecami w charakterze kibica. Już po minucie tego stania niechętna kibicom Elunia wyczuła natrętny wzrok, obejrzała się wrogo i nieżyczliwie i doznała ulgi olbrzymiej.
Nie odezwała się ani słowem. Puknęła w automat jeszcze raz, przegrała, zeszła z krzesła, zabrała torebkę i powoli ruszyła w głąb sali. Obserwujący ją z daleka kątem oka Barnicz nie zdziwił się tym wcale, z reguły tak właśnie postępowała, jeśli ugrzązł za nią jakiś nachał. Nie znosiła kibiców, to się rychło dało zauważyć, nie chcąc się z nimi kłócić, przestawała grać i oddalała się dokądkolwiek. Po czym z ukrycia podglądała, czy nachał już poszedł.
Ten akurat nachał nie był uparty, odszedł dość szybko. Zapewne tego nie zauważyła, bo nie skorzystała od razu, przeszła pół sali, postała chwilę przy barze, zamówiła coś do picia i dopiero potem wróciła znów do swojego automatu. Nachał zaczął się gapić na black-jacka.
W Elunię wstąpiła wręcz euforia, bo i wygrana była potężnie, i obowiązek śledczy spełniła, postała obok tamtego zbuka dostatecznie długo, żeby Bieżan nie miał żadnych wątpliwości, i Barnicz odwrócił się i obdarzył ją wysoce interesującym spojrzeniem. Usiadła przy maszynerii i natychmiast zaczęła przegrywać.
– Zdaje się, że jednak bez whisky się nie obejdzie – powiedział nagle tuż za nią Stefan Barnicz, którego na chwilę zaniedbała. – Nie napoiła go pani…
– Ach, nie – odparła Elunia z żalem, szybko opanowawszy błogość w sercu. – Samochód jest mi jutro potrzebny, muszę zostać na soku.
– W takim razie niech pani zmieni grę. To przyjacielska rada. Ja też wygrałem i zmieniam.
– Bardzo dobry pomysł. Pójdę do ruletki…
Edzio Bieżan, rzecz jasna, miał w kasynie kolegę po fachu. Pozornie nie znali się kompletnie, w życiu się na oczy nie widzieli, ale jednym mrugnięciem umówili spotkanie, bo de facto współpracowali ze sobą już niejeden raz. Oddzielnie opuścili lokal, dwiema różnymi windami wjechali na szóste piętro, gdzie akurat na korytarzach nie było żywego ducha, i zamienili kilka słów.
– Tego zgreda chcę – powiedział Bieżan. – Znasz go?
– A jak? Karol Szupiec, rencista, Piastów, własna willa, lichwiarz, pożycza tu na procent, ostatnio w zastaw bierze dowody osobiste.
– I co dalej?
– Nic. Nawet i tego mu nie udowodnisz, bo wszystko leci bezszmerowo.
– Nie mogłeś i ty od niego pożyczyć?
– Mogłem. Pożyczyłem, dlaczego nie. Za dwa dni oddałem, on mi zwrócił dowód i cześć, na tym koniec. Dziesięć procent. Co masz zamiar z tym zrobić?
– Nie wiem. Kiedy to było?
– Miesiąc temu.
Bieżan wiedział doskonale, że ani miesiąc temu, ani w ogóle nigdy dowód osobisty gliniarza nie został przez szajkę wykorzystany. Albo mieli nosa i podejrzewali, kim jest, albo w ciągu tych dwóch dni nie mieli okazji. Dziesięć procent poszło na zmarnowanie.
– Trzeba za nim pochodzić – zadecydował smętnie. – Czekaj, nie bez przerwy, jak będzie miał w ręku czyjś dowód. Oka nie oderwać. Załatwimy to tak…
Uzgodnili szczegóły i rozstali się, znów użytkując różne windy. Bieżan uchwycił kolejne małe ogniwko łańcucha i postanowił go nie wypuszczać z ręki. Posiedział w kasynie jeszcze z pół godziny, wygrał w ruletkę siedemdziesiąt siedem złotych i pięćdziesiąt groszy i wyszedł.
Elunia na sąsiednim stole podwoiła swoją wygraną z automatu, nie wiadomo jakim sposobem, bo nie zwracała żadnej uwagi na grę, zajęta siedzącym obok Stefanem Barniczem. Od czasu do czasu, przesuwając żetony na dalsze numery, opierała się nawet o jego ramię i dotykała jego ręki, co wprawiało ją w stan upojenia. Barnicz nadal trzymał się twardo, mając po temu swoje powody.
A potem, niestety, znikł jej z oczu, wyszedł zapewne bez pożegnania, gdzieś się zagubił i przepadł, co sprawiło, że ocaliła swoją wygraną. Euforia w niej sklęsła, odrobina rozsądku wróciła, Elunia pomyślała o pracy i dniu jutrzejszym, z ciężkim westchnieniem zgarnęła żetony, porzuciła rozrywkę i wyszła również.
Na parterze zaklęła pod nosem, bo wpadła wprost na Barnicza, który akurat wracał na górę.
– Już pani wychodzi? – zmartwił się. – Szkoda, tak mi się dobrze grało w pani towarzystwie. Ze znajomym byłem umówiony i wyskoczyłem na chwilę, myślałem, że pani jeszcze posiedzi.
Eluni omal nie zadławiło. Nie mogła przecież powiedzieć, że wychodzi, ponieważ on wyszedł i nie mogła teraz z krzykiem radości zawrócić, chociaż to właśnie najchętniej by uczyniła. W okazywaniu uczuć wciąż trzymała się granic staroświeckiego umiaru. Niejakiego ukojenia doznała na myśl, że jednak nie poszedł bez pożegnania.
– Okropnie późno się zrobiło – stwierdziła z westchnieniem żalu. – A ja mam obowiązki od rana i muszę się trochę przespać. Ale przyjdę jutro.
– A ja, niestety, nie. Dopiero w przyszłym tygodniu.
Niewiele brakowało, a Elunia jednak by zawróciła. Zdołała się opanować, ale przyglądający się jej z uwagą Barnicz znów nabrał nadziei, że rychło uda mu się pozbyć głupich ciągot.
Tych nadziei nabierał w kratkę. Elunia pojęcia nie miała, że ów staroświecki umiar, wpojony przez babcię, obdarzał ją wielkim zewnętrznym opanowaniem. Wybuchające w jej sercu dzikie emocje ujawniały się tylko chwilami blaskiem w oczach i rumieńcem na twarzy, później zaś, stara