Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 22 из 55

– Z całą pewnością.

– I wychodząc, zadzwonił. No tak, to ich normalna procedura. Jedno pytanie, prywatne. Dużo ma pani pieniędzy?

– Po tej ostatniej wygranej raczej dosyć dużo. A co? Pożyczyć panu?

– Niech ręka boska broni! Na koncie to pani trzyma?

– Nie, na dwóch kartach kredytowych. Dolarowej i złotówkowej.

Edzio Bieżan zawahał się i zakłopotał.

– Czy ja wiem… Może byłoby lepiej gdyby to pani odebrała i trzymała w gotówce, w dolarach najlepiej, nie w domu, tylko u jakiej rodziny. Ma pani rodzinę?

– Mam, oczywiście. Dlaczego?

– Bo ja się boję o panią. Już im się pani nieźle przysłużyła, może jeszcze o tym nie wiedzą, ale jakoś to się koło pani plącze i jakby, nie daj Boże, wyszło na jaw, dopadną pani. Dla samej zemsty. Po co ma pani jeszcze i pieniądze tracić…

– Jeśli mi łeb ukręcą, to na co mi pieniądze? – powiedziała Elunia nawet dość logicznie. – Na pogrzeb mojej rodzinie wystarczy, najwyżej skromny zrobią. Może lepiej powi

– A umie pani w ogóle strzelać?

– Umiem. Mój dziadek mnie nauczył, jeszcze w dzieciństwie. To znaczy, w moim dzieciństwie. Dziadek polował, a oprócz tego, teraz to już nieważne, bo dawno umarł, ale miał pistolet z czasów wojny, schował sobie nielegalnie na pamiątkę i pokazywał mi, co się z tym robi, a ja zapamiętałam. Naboje też miał.

– I co się z tym pistoletem stało?

– Kazał sobie włożyć do trumny i babcia włożyła.

– Ani jednego słowa z tego, co pani mówiła, nie usłyszałem – zakomunikował Bieżan po chwili sucho i stanowczo. – Akurat się zamyśliłem. Dobrze, zostawię pani mój telefon, dwa nawet, przez komórkowy zawsze mnie pani znajdzie. To jedno. A drugie, niech się pani nie waży z kimkolwiek na ten temat rozmawiać, nigdy człowiek nie wie, kto go może usłyszeć. I ten mój komórkowy numer, to też wyłącznie dla pani i dla nikogo więcej. Niech pani to sobie zapamięta lepiej niż cokolwiek i

Perspektywą zamknięcia Elunia nie przejęła się zbytnio. Szczęśliwa, że udało jej się spełnić obowiązki obywatelskie, po wyjściu Bieżana na nowo usiadła do roboty. Ten luz na jutro już się przed nią rysował.

Stefan Barnicz zachowywał się ciągle tak samo. Patrzył na nią z wyraźnym upodobaniem, chętnie nawiązywał rozmowę, stawiał jej drinki, ale nic poza tym. Wciąż nie próbował przenieść znajomości na teren neutralny, Eluni zaś na sam jego widok łomotało serce. Wystarczało, że oddalił się na chwilę, po czym wracał, a jej niemal robiło się słabo. Omal nie zapomniała o dobrowolnie przyjętym obowiązku sprawdzenia personaliów rozgadanej pani.

– A, właśnie! – powiedziała w chwili, kiedy Barnicz, przegrawszy jeden garnek złotówek, wybierał się po następny. – Ta pani… Ta gadatliwa. Może to nietakt z mojej strony…

Przerwała grę i popatrzyła na niego swoimi gwiaździstymi oczami. O tym, że Barnicz w tym momencie podjął męską decyzję, nie miała zielonego pojęcia.

– Tak? – spytał uprzejmie. Elunia była autentycznie zakłopotana.

– Ona chciała ode mnie pożyczyć pieniędzy, akurat nie miałam, ale w razie gdyby… Ja nie bardzo umiem odmawiać… Ale może pan przypadkiem wie, jak ona się nazywa?

– Jak ona się… zaraz. Pani Ola, to pewne, Aleksandra, zdaje się, że słyszałem jej nazwisko… Jakieś takie… nietypowe. Pan Janusz będzie chyba wiedział, mogę go spytać, jeśli pani sobie życzy.

– Och, bardzo proszę! Byłoby mi strasznie głupio pytać ją bezpośrednio.

– Strężyk – powiedział Barnicz po chwili, siadając znów obok niej. – Aleksandra Strężyk. Przy okazji mogę panią zapewnić, że ona oddaje, dziwne, ale prawdziwe. To tak na wszelki wypadek…

W ciągu kolejnych dwóch dni uczucia Eluni nie doznały najmniejszej pociechy, kontakty z upragnionym mężczyzną pozostawały bez zmian. Co gorsza, zaczynała być niewyspana, bo dla zyskania swobody na całe popołudnia i wieczory, robotę odwalała nocą. Przed nią widniała perspektywa jeszcze większych obciążeń, nie pracowała w końcu sobie a muzom, gotowe projekty musiała dostarczać zleceniodawcom, a to zawsze było połączone ze stratą czasu i dodatkowymi wysiłkami. Zleceniodawcy miewali głupkowate kaprysy i niekiedy domagali się zmian, lada chwila miały przyjść dni, w których własny czas przestanie do niej należeć. Potem, oczywiście, znów zyska wolność, ale po drodze ileż straci…!

Trzeciego wieczora owszem, pojawiła się zmiana, niestety jednak, in minus. Stefana Barnicza nie było, a za to automat, obok którego Elunia usiadła z konieczności, bo wszystko i





Rzuciła się na Elunię od razu.

– Dobry wieczór, kochana, nie było mnie, wreszcie dzisiaj, nawet wygrana jestem, ale grosze, nie mogłam przyjść, czy pani sobie wyobraża, co mnie spotkało, potworne, to są niedopuszczalne rzeczy, posądzili mnie o jakieś oszustwo, policja się mnie czepiała, oni chyba zwariowali, o…! Świnia. Znów nie dał. Cudze pieniądze podobno ukradłam, idiotyzm, całe godziny mi zmarnowali na te jakieś przesłuchania, rozdwoiłam się według nich, coś okropnego! No, dał trochę…

Elunię monolog zainteresował od środka. Nie była kretynką i mniej więcej wiedziała, czego się może spodziewać. Pani Ola wygłupiła się z tym swoim dowodem osobistym, nie odebrała go od razu i złodzieje prawdopodobnie skorzystali z okazji. To chyba jednak jakaś okropna nieostrożność z ich strony, przecież wiadomo, kto tym dowodem w owym czasie dysponował, nawet gdyby zaprzeczał i łgał w żywe oczy, już się robi podejrzany. Można go śledzić albo co. Pogrzebać w jego znajomościach i kontaktach. Złapać go na gorącym uczynku…

Przestała grać, odwróciła się ku pani Oli i przerwała jej gadanie.

– To okropne, co pani mówi. O co właściwie panią posądzili? Że co pani zrobiła?

– Tak naprawdę to nie wiem, ale na jakiś fałszywy czek wzięłam z banku pieniądze czy coś podobnego, a jeszcze z własnym dowodem poszłam, musiałabym być chyba nienormalna, żeby popełniać oszustwo i dowód pokazywać, głupota. Tego dowodu w ogóle nie miałam, bo to było akurat wtedy, kiedy pożyczałam pieniądze, o, pani przecież była przy tym! Pamięta pani? Wcale im o tym nie powiedziałam, a jak się do mnie przyczepili, to już go miałam z powrotem… No…! Dwie… a gdzie trzecia? O tują widać, wystaje, och, jak to źle płaci! Nic nie płaci… Ale na całe szczęście tego dnia, kiedy miałam popełniać te bankowe oszustwa, krokiem się nie ruszyłam z firmy aż do czwartej godziny i wszyscy mnie widzieli, a już nawet policja nie powie, że człowiek może być w dwóch miejscach naraz. Ja w ogóle tego nie rozumiem, a ile czasu przez nich straciłam…!

Eluni ta opowieść wystarczyła, najwyraźniej w świecie panią Olę spotkało to samo co i ją i też miała ślepy fart, spędziwszy czas krytyczny między ludźmi. O pożyczce pod zastaw dowodu nie wspomniała, jasne, straciłaby przecież wszelkie szansę na przyszłość, żaden lichwiarz już by jej złamanego grosza nie pożyczył. Ale komisarz Bieżan powinien… Zaraz, co powinien? No, coś powinien koniecznie! Dyplomatycznie, w miarę możności…

Numery jego telefonów miała przy sobie, zapisane w notesie. Mogłaby do niego zadzwonić, tylko skąd? Nie z kasyna przecież, bo musiałaby rozmawiać szyfrem. A w ogóle po co ona tu siedzi, przy pani Oli można zwariować, Stefana nie ma, tylko Bieżan temu siedzeniu nadałby jakiś sens, gdyby przyszedł i gdyby mu pokazała owego faceta od dowodów. Pytanie, czy facet od dowodów jest obecny…?

Porzucając chwilowo swój automat i panią Olę, która nie zwróciła najmniejszej uwagi na fakt utraty rozmówcy i gadała dalej, Elunia dwa razy obeszła całą salę dookoła, pilnie przyglądając się gościom. Faceta od dowodów nie było. Pomyślała, że może go już zamknęli, myśl ją ucieszyła, postanowiła dać sobie spokój z grą na dzisiaj, wrócić wcześniej do domu i od siebie zadzwonić do komisarza.

Idąc do kasy w celu zamiany ocalałych złotówek na grubsze pieniądze, zatrzymała się na chwilę przy najdroższej ruletce, tej po dwadzieścia pięć złotych. Szalało na niej trzech graczy, wśród nich zaś ów duży, łysy, z kędziorkiem na ciemieniu, którego dotychczas ani razu Elunia przy grze nie widziała. Popatrzyła z ciekawością. Z ponurą determinacją stawiał jakieś szalone sumy i wygrywał w kratkę. Na policzku miał opatrunek z gazy przylepionej plastrem i Eluni zaświtało idiotyczne przypuszczenie, że grywa tylko wtedy, kiedy się skaleczy przy goleniu. Może uważa to za jakiś omen.

Przy kasie stał kolejny znajomy z wyścigów.

– Atmosfera tu dzisiaj panuje – rzekł ze złośliwą uciechą. – Nie zauważyła pani?

– Jaka atmosfera? – zaciekawiła się Elunia.

– Grobowa. Nosił wilk razy kilka albo to ucho od dzbana, co tam pani woli. Naszego mafioza okradli i nic mu nie pomogło całe stado goryli. Wreszcie trafił swój na swego, odbija teraz swoje straty, ale wątpię, czy odbije, bo musiałby chyba kasyno zrujnować. Na twarzy ma dowód rzeczowy, widziała pani?

Elunia z zainteresowaniem rzuciła okiem w kierunku opuszczonej przed chwilą ruletki.

– Myślałam, że się skaleczył przy goleniu?

– Akurat. Zły jak diabli. Nic nie mówi, nie przyznaje się w ogóle, ale coś tam musiało mu się w zdenerwowaniu wyrwać, bo już wszyscy wiedzą. Ograbili go jakoś bardzo kunsztownie, i to z brudnych pieniędzy, więc nawet oficjalnie dochodzić tego nie może. Czysty ubaw.

Eluni ta historia spodobała się ogromnie. Ograbianie mafiozów uważała za działalność godną najwyższej pochwały.

– Ciekawa jestem, jak on się nazywa…

– A co, nie wie pani? Przecież to jest ten Olszewski z Zielonki, to znaczy teraz to on ma parę domów i mieszka, gdzie mu się spodoba, ale tam zaczął. Ruska mafia żre mu z ręki.

– A, tak, to wiem. W prasie nawet czytałam, ale nie wiedziałam, jak on wygląda. Dopiero teraz…

– Niech mu się pani zbytnio nie przygląda, bo on tego nie lubi, a już dzisiaj szczególnie.

– Znam piękniejsze widoki – oznajmiła krytycznie Elunia i oddała w kasie swój garnek.

Na Bieżanie zależało jej coraz bardziej, widziała bowiem przed sobą jakby dwustro