Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 21 из 55



– Jeden, co wie na pewno, że wyjdzie bogatszy, niż był…

Eluni zabrakło napoju, który tu stanowił niewi

Akurat kiedy na niego patrzyła odwrócił się i podszedł do najbliższego automatu. Przez chwilę widziała z daleka jego twarz i doznała wrażenia, że jest w niej coś znajomego. Musiała się już kiedyś na niego natknąć, może mignął jej w Marriotcie, skoro odwiedza kasyna…

Nic ją to nie obchodziło, zabrała swój sok i wróciła na miejsce.

Panowie za jej plecami nadal rozmawiali.

– Paweł mówi, że już raz tak było, dopiero co, niedawno. Też przyleciał jakiś, nie ten, i

– To i teraz pewnie zabraknie.

– No to co cię to obchodzi? To na kartę kredytową się bierze. Masz kartę?

– Mieć mam, tylko pieniędzy tam nie ma…

Odbiwszy swoje straty i osiągnąwszy całkiem niezłą wygraną, Elunia zmieniła automat na i

Nagle przypomniało się jej. Oczywiście, ta, jak jej tam, Remiaszkowa, komisarz Bieżan mówił…

I równocześnie przypomniała sobie, skąd zna twarz owego podejmującego pieniądze faceta. Skojarzenie z Remiaszkami nastąpiło błyskawicznie. To jego właśnie widziała na Piłkarskiej, w ciemnościach, niewyraźnie, w kapeluszu, tu go ujrzała z daleka i bez kapelusza, ale identycznie błyszczał mu nos. Nos rozpoznała, a nie rysy twarzy, poza tym zgadzała się reszta, wzrost, sylwetka, ruchy… Boże drogi, gdyby ten Bieżan był dostępny, już by go mógł złapać! Co tu zrobić, coś przecież trzeba…

Zapominając o automatach, zerwała się z krzesła i wybiegła na środek sali. Facet z nosem właśnie wychodził, znikał w przedsionku. Bez chwili namysłu Elunia popędziła za nim, pojęcia nie mając, po co to czyni. Jej pośpiech nie obudził niczyjego zdziwienia, mogła wszak śpieszyć się do toalety, znajdującej się niejako na tym samym kierunku. Dogoniła osobnika tylko dzięki temu, że zaraz za drzwiami zatrzymał się, wyjął z kieszeni telefon komórkowy i wypukał numer, Elunia widziała to przez szybę, bo jakaś resztka rozsądku powstrzymała ją od wypadnięcia z impetem na ulicę. Ze słuchawką przy uchu facet ruszył dalej, ku Kruczej, Elunia wyszła na zewnątrz i popatrzyła za nim. Pomyślała, że zapewne wsiądzie do samochodu, powi

I wreszcie w tym momencie znieruchomiała rzetelnie i na kamień, ponieważ uprzytomniła sobie, że torebkę z pieniędzmi, z dokumentami, z kluczami od mieszkania, zostawiła na pastwę losu przy automacie, w kieszeni kurtki zaś ma tylko kluczyki od samochodu. Powi

Dzięki czemu zobaczyła przynajmniej, do czego wsiadł. Do wiśniowego jaguara, zaparkowanego po drugiej stronie ulicy, prawie przed barkiem, tuż obok jej toyoty. Kiedy wnętrze otwieranego samochodu zapłonęło światłem, dało się zauważyć, że w środku już ktoś siedzi, najwidoczniej na kierowcę czekał pasażer. Numeru z tej odległości nie zdołała odczytać, ale wiśniowy jaguar to już było coś. Zawsze lepsze niż na przykład mały fiat…

Odblokowana po bardzo długiej chwili, wróciła do kasyna spokojnym krokiem, bo już jej było wszystko jedno. Torebkę z pewnością diabli wzięli, a jeśli nawet nie całą, to w każdym razie jej zawartość, nie ma się do czego śpieszyć. I kart nie zablokuje, bo banki zamknięte, wypisz wymaluj jak pani Remiaszkowa…

Torebka leżała na swoim miejscu, a obok jej automatu stał pracownik kasyna.

– Niech pani tak nie zostawia rzeczy – rzekł ostrzegawczo. – Tu się różnie może zdarzyć, co prawda zawsze się pilnuje, ale lepiej zabierać ze sobą. Albo chociaż uprzedzić, że pani na chwilę odchodzi.

Ze wzruszenia Elunia znieruchomiała ponownie. Brak odpowiedzi na życzliwe słowa wypadłby bez wątpienia nader niegrzecznie, na szczęście jednak jej wyraz twarzy mówił sam za siebie. Wdzięczność i zachwyt zastygły na niej tak samo jak i cała reszta i pracownik kasyna przyglądał się jej z przyjemnością aż do chwili, kiedy zdołała wreszcie uruchomić organizm.

– Bardzo panu dziękuję – powiedziała głosem jeszcze nieco zdławionym. – Oczywiście, to głupota z mojej strony, ale zobaczyłam nagle przez okno znajomą osobę i nawet nie zdążyłam pomyśleć. Bardzo przepraszam.

– Nie ma za co. Od tego tu jesteśmy.

Ochłonąwszy po tym podwójnym przeżyciu Elunia najpierw sprawdziła zawartość torebki pod pozorem szukania chusteczek higienicznych, bo jawne sprawdzanie wydawało się jej w najwyższym stopniu nieprzyzwoite, stwierdziła, że jest wszystko z dowodem osobistym włącznie, następnie zaś postanowiła stracić swoją wygraną. Takie porządne kasyno miało prawo do jakiegoś rewanżu z jej strony, nie mogła przyczyniać mu strat.

Wysiłki Eluni, żeby przegrać, doprowadziły do tego, że o wpół do czwartej nad ranem opuściła lokal bogatsza o cztery tysiące nowych złotych, pełna szalonych wyrzutów sumienia i pozbawiona sił do dalszej gry. Przeznaczenie nie pozwoliło jej okazać przyzwoitości.

W dodatku okropnie zaniedbała pracę i Marriot razem ze Stefanem Barniczem na tę noc z pewnością jej odpadł…

Późnym popołudniem, spożywając akurat skromny posiłek w barze, Edzio Bieżan dowiedział się przez telefon komórkowy, że poszukuje go jakaś facetka. Podała nazwisko, Eleonora Burska. Nie chce powiedzieć, o co chodzi, ale ma dla niego pilne i bardzo ważne informacje odnośnie sprawy, w której była podejrzana. Musi je przekazać jeszcze dzisiaj, bo jutro nie wiadomo co będzie.

Zaniepokoił się trochę, bo diabli wiedzą, co tę Burską mogło spotkać, a dziwny jakiś niefart miała do tej całej afery, i postanowił jechać do niej od razu. Skoro go szuka i upiera się przy pośpiechu, zapewne jest w domu.

Elunia oczywiście była w domu. Odrabiała zaległości, przy pośpiechu zaś upierała się, ponieważ nazajutrz zamierzała zyskać pełnię swobody. Stefan Barnicz tkwił jej nie tylko w sercu, ale nawet w trzustce i wątrobie, nie wspominając o umyśle, który litery S i B umieszczał we wszystkich projektach jako elementy dekoracyjne.



Komisarza Bieżana przyjęła okrzykiem radości.

– Pan mi powinien zostawić swój telefon – powiedziała na wstępie tonem wyrzutu. – Mnie ciągle coś spotyka na tle tego idiotycznego okropieństwa i nie mam jak pana zawiadomić, a już wczoraj była szansa, żeby pan złapał chociaż jednego. Odjechał wiśniowym jaguarem i na własne oczy widziałam rabowanie pieniędzy.

Edzio Bieżan jęknął i nieśmiało poprosił o coś pożywnego. Z eks-podejrzaną zaczynał już być zaprzyjaźniony, wbrew obowiązkom i wysiłkom.

Elunia natychmiast wymyśliła kawę z koniakiem, głównie z tej przyczyny, że kawę miała gotową, przed chwilą zaparzyła cały dzbanek. Usadziła Bieżana na kanapie i nie zwlekając, przystąpiła do zwierzeń, trzymając się porządku chronologicznego.

Już w jednej czwartej Edzio jej przerwał.

– Zaraz, chwileczkę. Będę pani zadawał pytania na bieżąco. Nie straci pani wątku, mam nadzieję?

– Nie, co znowu. Proszę bardzo, niech pan zadaje.

– Jak się nazywa ta gadatliwa facetka?

– Nie mam pojęcia. I nawet nie wiem, jak jej na imię, ale wszyscy i

– Potrafi pani zapytać jakoś dyplomatycznie, żeby nie podpadło?

– No pewnie. Powiem, że chciała ode mnie pożyczyć pieniędzy, więc wolę znać jej nazwisko, a jej samej pytać nie wypada. Nikt się nie zdziwi, ona ciągle pożycza.

– Bardzo dobrze. Tego dowodu od razu nie odebrała?

– Nie, bo facet sobie poszedł. Odebrała go chyba następnego dnia.

– Jak on wyglądał?

Z wielkim triumfem Elunia rzuciła się do komputera i odnalazła swoją notatkę. Miała zamiar wydrukować ją wcześniej, ale zapomniała, uczyniła to teraz i Bieżan dostał odpowiedź na piśmie. Pomyślał, że gdyby wszyscy podejrzani tak zeznawali, życie stałoby się rajem.

– A o jego nazwisko też pani zdoła zapytać dyplomatycznie?

– Nie wiem. W jego chęć pożyczania pieniędzy ode mnie nikt nie uwierzy…

– Dobra, nie wymagajmy za wiele. Niech pani jedzie dalej.

Elunia ruszyła dalej, a Edziowi przyszło na myśl, że dzięki niej zwiedzanie wszystkich jaskiń rozpusty ma już jak w banku. Nie mógł sobie na poczekaniu przypomnieć, kto od nich tam bywa służbowo, ale i tak wolał sam powęszyć. Tamtych stałych geszefciarze mogli znać…

Opowieści o Grandzie wysłuchał do końca.

– Tego technika pani rozpozna? Zapamiętała go pani?

– Oczywiście! To on pilnował mojej torebki.

– Aten jakiś Paweł…

– Nie, nie wiem który to. Oni mówili, że on mówił, że widział ten poprzedni wypadek i też mogę zapytać o pana Pawła, ale jutro nie zdążę. Musiałabym się znaleźć w dwóch miejscach naraz.

– Nie trzeba. W końcu to nie pani pracuje w policji, tylko ja…

– Aaaa…! – przerwała mu nagle Elunia. – A ten mój, ten co z nimi rozmawiał i pilnował, ma na imię Adam. Wołali „Adam” i on przychodził, stąd wiem.

– A to dobrze, nie musi mi go pani palcem pokazywać. Moment, niech ja pomyślę… I wsiadł, mówi pani, do wiśniowego jaguara…