Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 20 из 55



Dublowanie wyszło. Grała za dziesięć i uzyskała rezultat taki, jakby grała po dwadzieścia. Wciąż z nadzieją na szczęście raczej w miłości, puknęła w dublowanie ponownie i dublowanie znów wyszło.

– Czy pani jest chora na wątrobę? – spytał sucho za jej plecami znajomy z wyścigów. – Od wątroby się żółknie. Niech się pani opamięta.

Zaskoczona i wytrącona ze swoich marzeń Elunia zrezygnowała z kolejnej wróżby i przerzuciła osiemset punktów na kredyt. Nie było siły, na miłość nie miała szans.

Kiedy ilość punktów na jej kredycie doszła do czterech tysięcy, Stefan Barnicz nagle się nią zainteresował. Elunia wciąż grała idiotycznie, tyle że teraz najwyższą stawką. Dublowała co popadło i dublowanie wychodziło jej niczym Chińczykowi. Zajęło ją to w końcu porządnie, powolutku przestawiała się z uczuć na hazard, dostała następną whisky, czego nawet nie zauważyła. Ton głosu współtowarzysza gry lekko nią wstrząsnął.

– Podziwiam pani odwagę i wyczucie – powiedział jakoś tak, że niemal ogarnął ją płomień. – Fantastyczne. Czy w życiu postępuje pani podobnie? Z takim samym rezultatem?

Wybita nagle z uderzenia Elunia opanowała swoje szaleństwo. Spojrzała na kredyt, cztery tysiące osiemset, Jezus Mario, przecież to są żywe pieniądze! Przestać się wygłupiać, facet facetem, a forsa forsą, brać co swoje i w krzaki. No dobrze, weźmie, ale nie odejdzie stąd przecież, nadzieja, jak wiadomo, umiera ostatnia…

Nadzieja Eluni miała twarde życie. Stefan Barnicz podłożył do ognia, chociaż uparcie nie usiłował się umówić. Gdyby Elunię wychowano inaczej, bardziej współcześnie, gdyby miała i

Wzrokiem wdzięcznej, łagodnej i bezradnej łani spojrzała na mężczyznę obok. Okropne i cudowne zadławienie w całym jestestwie zdołała przed nim ukryć.

– Nie mam pojęcia – powiedziała niepewnie. – Ogólnie biorąc, na rezultaty nie narzekam, ale one pochodzą z uczciwej pracy. Za to spotykają mnie rozczarowania, w tym jedno zasadnicze… Wyczucie może owszem, ale odwagą nie mam co się chwalić, bałam się śmiertelnie miliony razy.

– Czego?

– Buhaja – odparła konfidencjonalnie Elunia, którą opadły nagle wspomnienia z dzieciństwa. – Rozpędzonego. Egzaminów. Pociągu. Publicznych występów. Okropnego potwora, który nic mi nie zrobił. O Boże, wszystkiego. Nawet ślubu.

– Pani ma męża?

– Już nie, rozwiedliśmy się – powiedziała z westchnieniem wyraźnej ulgi i nagle coś w niej błysnęło. – A pan ma żonę?

– Nie, też się rozwiodłem. W takim razie ma pani zdecydowane szczęście do gry. Należy to wykorzystać.

– Jak?

Stefan Barnicz prztyknął w maksymalną stawkę swojego automatu, dostał dwie pary, zdublował je z powodzeniem i znów odwrócił się do niej. Było na co patrzeć, Elunia wyglądała czarująco. Nadawała się doskonale do chwytania w ramiona, okoliczności jednak stanowiły zdecydowaną po temu przeszkodę. Opanował się od razu, i to nawet bez wielkiego wysiłku, ponieważ zasadniczo nęciły go drobne, chude, wydrowate brunetki, a nie okazałe i łagodne blondyny. Elunia była nie w jego typie, o czym, na szczęście czy nieszczęście, nie wiedziała. Widok jednakże stanowiła przyjemny i właściwie można by ją było zużytkować sporadycznie, dla zwyczajnej odmiany. Ciągnęło go ku niej wbrew upodobaniom ogólnym.

– Powi

Elunia była tego samego zdania.

– A pan tam bywa?

– Niekiedy. Grand Hotel, uprzedzam panią, to są wyłącznie automaty, jako kasyno dość jednostro

Znów przystąpił do gry i przestał się nią zajmować. Elunia zabrała swoją wygraną i ponownie zaczęła od zera. Zaliczała się niewątpliwie do szczęśliwców, bo automat nagle ruszył, zaczął płacić, pozwalał dublować, następne dwa tysiące punktów Elunia osiągnęła z łatwością i rozpłomieniona grą napoczęła trzecią whisky. Zauważyła, co pije, i odwróciła się do Barnicza.

– Czy pan ma źle w głowie? Ja naprawdę mam wpaść w alkoholizm?

– Skoro przychodzi pani tu rzadko, a w domu, jak sądzę, zachowuje pani umiar, alkoholizm pani nie grozi. Za to wyraźnie widzę, że przy whisky pani wygrywa. Nie mam już dziś obowiązków, chętnie panią odwiozę.



Na taką deklarację Elunia gotowa była urżnąć się w drzazgi i w czarnoziem. Kiwnęła głową bez słowa i oddała się odziedziczonej po babci namiętności.

Duży poker wzbudził średnią sensację i ogromny szacunek dla niej. Zważywszy iż pojawił się na samym początku czwartej whisky, Elunia była całkowicie trzeźwa. Na ekran patrzyła z żalem i rozgoryczeniem, w obliczu takiego zwycięstwa mężczyzna był dla niej stracony. Niemożliwe jest wygrywać na wszystkich frontach, dostała kolejne dwieście starych milionów, niechby je szlag trafił, nie chciała tych pieniędzy, chciała Stefana Barnicza więcej niż czegokolwiek i

Odwiózł ją oczywiście, o drugiej w nocy, po następnej wygranej w ruletkę, od której Eluni o mało szlag nie trafił. Nadzieja, mimo odporności, zdychała. Radykalnie upić się nie zdołała, zapewne zbyt wolno tę whisky piła, wciąż była trzeźwa i wciąż miała swoje opory.

I znów ją pożegnał przed drzwiami, a zaproszenie na herbatę przez gardło jej nie przeszło. Chciała go wszystkim, skórą, sercem, paznokciami! Gotowa była te idiotyczne pieniądze wyrzucać oknami z nocnego tramwaju, z ostatniego piętra Pałacu Kultury…!

Poszła spać nieszczęśliwa, zdenerwowana, wściekła, pełna żalu i pretensji do siebie, do niego i do całego świata. Pazury namiętności zaczynały ją już szarpać dwustro

Agata, w celu odzyskania swoich stu złotych, wymyśliła miejsce spotkania w barku na ulicy Kruczej, naprzeciwko Grand Hotelu. Przepełniona była chęcią zwierzeń.

– I powiem ci, nie wiem, co zrobić – mówiła nerwowo. – Jeden bogaty jak diabli, a drugi mi się cholerycznie podoba. Ja nie Justynka, ona poszła na całość, za kurtyzanę robi, trzech sobie znalazła, jakim cudem ich separuje, to ja nie wiem, ale przysięgam Bogu, sześć karatów na jej palcu widziałam, że nie z zębów, to pewne, chociaż własny gabinet otworzyła. Co ja mam woleć, sześć karatów czy chłopa…?

– Chłopa – mruknęła Elunia na bazie ostatnich doświadczeń uczuciowych.

– Głupiaś. To się tak łatwo mówi. Dziecko mam.

– Tatuś dziecku potrzebny…

– Żarcie i buty też, nie? Ten mój, co mi na nim zależy, gówno posiada. Co ja mam zrobić?

– Sama nieźle zarabiasz…

– Ty się puknij gdzie popadnie. Na chłopa, dziecko i siebie nie starczy mi, cobym się skichała na śmierć. A on nie zarobi, bo głupi. Co ja mam zrobić…?

Propozycji, żeby Agata zaczęła grać w kasynie, Elunia nie ośmieliła się wygłosić. Zwróciwszy sto złotych, pożyczyła jej pięćset i przysięgła uroczyście, iż ta suma nie będzie jej potrzebna co najmniej przez rok. Gnębiły ją wyrzuty sumienia, że nie potrafi udzielić sensownej rady, a sama posiada pieniądze. Najchętniej oddałaby Agacie ostatnią wygraną, pod warunkiem otrzymania w zamian Stefana Barnicza.

Po okrzyku Agaty „o rany, on już jest!” pozostała sama. Przez długą chwilę wpatrywała się w budynek po drugiej stronie ulicy, aż nagle dotarło do niej, co widzi. Grand Hotel. Bardzo dobrze, tam jest to kasyno z automatami, w Marriotcie wygrała, powi

W ciągu dziesięciu minut zorientowała się, jak ta impreza w Grand Hotelu wygląda. Jakieś osobliwe automaty zainteresowały ją, do niczego nie były podobne, zapragnęła je wypróbować. Sprawdziła, ile ma przy sobie pieniędzy, po udzieleniu Agacie pożyczki zostało jej niewiele. W kasynie jednakże istniał bankomat, niedawno zainstalowany, mogła podjąć, co chciała, z karty kredytowej…

Mniej więcej w czwartej godzinie znakomitej rozrywki grającej tanio Eluni zabrakło pieniędzy. Z ciekawości, co z tego wyniknie, udała się do bankomatu. Bez najmniejszego trudu uzyskała pięćset złotych, po czym, wciąż z ciekawości, podjęła następne pięćset złotych. Trzeciej próby nie dokonała, pochwaliła urządzenie i zajęła się grą.

W jakimś momencie oczekiwania na manipulacje automatu, który z cichym terkotem przerzucał grubszą wygraną na kredyt, za plecami usłyszała rozmowę. Obejrzała się z niesmakiem, przekonana, że kibice stoją jej nad głową, ale okazało się, że nie. Owszem, stali, nie nad nią jednak, tylko nad i

– …trzeci raz? Widziałeś? Co to za jakiś?

– No właśnie nie wiem. Obca gęba…

– I co, przyleciał i od razu tam się rzucił, do tej szafy? Dała mu?

– Przecież wam mówię, blisko usiadł, czterdzieści żetonów wziął, za stówę, prawie nie gra i co pięć minut szmal z pudła wyciąga. Po trzy razy, czterdzieści pięć baniek już zachapał, a teraz, czekajcie, spojrzę… o, znowu. To już będzie miał sześćdziesiąt. Zna go kto?

– Czekaj, popatrzę…

Trzej kibice poruszyli się, jeden wyszedł na środek sali i Elunia stwierdziła, że był to pracownik kasyna, członek obsługi technicznej. Spojrzał w kierunku bankomatu, przyglądał się przez chwilę i wrócił do swoich znajomych.

– Fakt, bierze. Nie znam człowieka, pierwszy raz go widzę. Ciekawa rzecz. Po pieniądze tu przyszedł? Pozostali zaczęli się śmiać.