Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 66 из 76

Podnieśliśmy broń i krzyknęliśmy w uniesieniu. Nad nami rozpostarła się kopuła dźwięku, dodająca skrzydeł wojowniczym duszom. Kiedyś czytałem wspomnienia francuskiego średniowiecznego rycerza. Pisał, że nie ma piękniejszego uczucia nad braterskie upojenie na polu bitwy Zaczynałem go rozumieć.

- Do ataku!!!

Ruszyliśmy ławą jak dawna ciężka jazda rozpędzająca się do szarży Lżejsze scouty wzniosły się w powietrze, assaulty podskakiwały jak piłki, a dreadnoughty, takie jak ja, biegły w równym łoskocie pancernych stóp. Usłyszałem, jak pędzący obok mnie ciężkozbrojny mruczy basem:

- Jeszcze tylko kilka ciężkich chmur nie porozpychanych nozdrzem konia…

Większość komandosów VSA rozlała się w niewyraźne plamy Nadludzie. Mimo przewagi szybkości nacierali równo z organikami.

- Jeszcze tylko kilka stromych gór, a potem już słońce i harmonia!

Zza murów fortu wychynęła fala czarnych skrzydlatych stworzeń. Pterodony. Zaczęły się wylewać niczym ciężki dym znad krawędzi kotła, gdzie czarownica warzy trujący dekokt, sunęły na nas w miękkim, narastającym szumie jak czarna fala przeznaczenia.

- Jeszcze tylko z hełmu kilka piór w wiatru odrzuconych próżnię…

Na murach rozbłysły salwy. To pluje skierowały swoje lufy na daleki dystans i wyrzucały w powietrze śmiercionośne bomby.

- Jeszcze tylko jeden pękły grot…

 Biegliśmy.

- Błyskawica jedna…

 Sprawdziłem stan magazynka

. - Jeden grzmot…

Dwadzieścia sztuk. Dwadzieścia salw

. - A potem…

- Incoming!

- …coming!

 - Już nie!

 - …ing!

Rozległy się wołania dowódców. Spojrzałem w niebo. Perlisty bolid leciał prosto na mnie. Rzuciłem się w bok na dreadnoughta, który umilał sobie szarżę wierszem.

- Uważaj! - krzyknął.

- Bomba! - wrzasnąłem mu w ucho, wyskoczyłem i przywaliłem rakietą w grunt. Wyniosło mnie na dobrych pięćdziesiąt metrów. Wskaźnik uszkodzeń pokazywał trzydziestoprocentowe zniszczenie dolnej części pancerza. W miejsce, z którego się odbiłem, uderzył plujowy szrapnel. Eksplozja targnęła całym moim ciałem. Koziołkując w powietrzu widziałem, jak ten, na którego wpadłem, usiłował unieść ocalałą rękę w geście wylogowania. Wylądowałem i podbiegłem do niego.

- Po… móż! - wycharczał.

Na jego piersi czernił się dumny znak klanu Spadających Orłów.

- Co recytowałeś? - spytałem, podnosząc jego dłoń.

- Norwida…

Wykonałem znak bezwładnym palcem. Zniknął. Poderwałem się z klęczek i ujrzałem, jak w naszym kierunku nadciąga skrzecząca nawałnica pterodonów. Złożyłem się do strzału. Ziemia dudniła od kroków żołnierzy i wybuchów, powietrze cuchnęło spalenizną i potem. Śmigały zbroje dimenów.

Pociągnąłem za spust i nie puszczałem, aż zaterkotała pusta iglica. Z lufy wytrysnęło dwadzieścia minirobocików, mających za zadanie przyczepić się do dowolnego przedstawiciela Bestii i poprzez niego przesłać niszczącą informację do sondy Raptem, jak na komendę, wszystkie potwory zaczęły znikać, coś je wyłączało, psuł się ich obraz, przestrzeń dookoła przecierała się, jakby ktoś ścierał kurz z ekranu. Jeszcze kilka sekund i fala anihilacji dotarła do twierdzy, oczyszczając ją z obsady. Zoeneci wyłączali przyspieszenie i materializowali się wśród organików: niektórzy kończyli skok i miękko lądowali, i

Staliśmy oniemiali, bo wszystkiego się spodziewaliśmy, ale nie tak szybkiej wiktorii!

Nad fortecą Ironstone otworzyło się okno komunikacyjne.

- Tu Tom Vlad z gry Metal Gear. Bestie zniknęły!

 Obok rozjarzyło się drugie.

- Mike Mandalorian z Enigmy! Zniknęły! Jakby ktoś je wyłączył!

- Stefan Załęgowski z Rajskiej Plaży! Teren czysty!

- Marcin King, mówię z Dream Space! Nie ma! Nie ma! Zwycięstwo!

- Zwycięstwo! - wydarłem się na całe gardło





 Nad fortem rozbłyskiwało coraz więcej okien: dziesiątki, za chwilę setki i tysiące, ze wszystkich śmiały się twarze powtarzając jedno słowo.

***

- Zwycięstwo! Moi mili, zwycięstwo! Tak, to ja, wasz stary Cal Galahad z Global Network News! Byłem tam! Widziałem! A teraz widzę to, co wy, kochani oglądacze, bo już można oglądać, można korzystać z sieci, Bestia nie żyje! Fenomenalny program skomponowany przez nieznanego gamedeka z drużyny Omikron, w skład której wchodził klan Bezbolesnych, okazał się strzałem w dziesiątkę! Dzięki niemu możemy oddychać spokojnie! No, najmilsi, wracajmy do pracy, to jest do zabawy, to jest do pracy! Ha! No i co? Kupujecie bezmózgi, wchodzicie do. sieci jako dimeni czy odlatujecie na Gaję? Ile osób, tyle możliwości. Ja wiem jedno. Zostaję w sieci. Jak zwykle rozradowany, mówił do was Cal Galahad.

***

Jakoś nie chciało nam się wychodzić z Crying Guns. Tańczyliśmy, śmialiśmy się, dowcipkowaliśmy, żartowaliśmy. Gracze popisywali się wysokimi skokami, kręcili młyńce, zderzali się ze sobą. Z daleka dostrzegłem Steffi w kostiumie typu scout. Nie mogłem do niej podejść, bo obawiałem się, że mogę ją zdekonspirować. Uśmiechała się, a jej włosy płonęły w świetle gierczanego słońca jak najprawdziwszy ogień. Nie miałem czasu jej podziękować. Trzeba będzie to nadrobić, jak się wszystko uspokoi, napomniałem się w myślach. Podeszła do mnie A

- To była jazda! - krzyknął podwójny agent.

Nic nie mówiłem. Tylko się uśmiechałem. Czy to możliwe, że nastał koniec? Koniec całej zabawy?

- Gotowi do wylogowania? - spytała Pauline i podeszła do Laurusa.

Dlaczego do niego podchodzi? Poczułem ukłucie zazdrości. Opornie skinąłem głową. Wtedy Latynoska dotknęła jego ramienia. Mężczyzna stęknął i osunął się na ziemię.

- Rany boskie! - krzyknąłem zdumiony. - Co mu zrobiłaś?

Uśmiechnęła się niewi

- Ależ nic. To tylko nasza polisa.

 ***

Zielony pasek rewitalizacji piął się do stu procent niewiarygodnie wolno. Gdy zdejmowałem kask, słyszałem wrzask Koriolana:

- Ty dziwko! Co zrobiłaś z Laurusem!?

Zerwałem się z łoża i wypiąłem nanozłączkę. W tym czasie A

- Spokojnie, panie Koriolan, Laurus czuje się dobrze - stęknęła Eim, mocując się z zapięciami na łydkach.

- Jak dobrze!? - zdawało się, że szef wywiadu Zoenet Labs zgniecie obie kobiety potężnymi łapskami.

Porównując budowę jego motomba i zbroi Sokolowsky skło

Dookoła zgromadziła się kilkunastoosobowa grupa graczy Słyszałem rozentuzjazmowane krzyki z dziesiątek i

- Szefie - odezwał się dimen śledzący wykresy funkcji życiowych Laurusa, nieruchomo leżącego na łożu. - Nie wiem, co się dzieje…

Dal odwrócił głowę. - Co?! Umiera?!

- Nie…

W tym czasie wyskoczyłem z kombinezonu i stanąłem obok moich skrzydeł.

- …on jakby… jego…

 - Mówże wreszcie!

Pauline podeszła do głowy Laurusa i bezceremonialnie zdjęła mu hełm z głowy.

- Co robisz! Zabiję cię! - Koriolan wzniósł łapę niczym Thor unoszący Mjlnir, wykuty przez krasnoludy młot bojowy, kruszący w pył tych, którzy są dostatecznie głupi, by stanąć mu na drodze.

Pauline błyskawicznie wysunęła kask Wilehada przed siebie.

- Radziłabym ostrożnie - wysyczała - bo twój pupilek jest w hełmie.

Dal zdębiał.

 - Jak to?

Dyrektor do spraw wirtualnego bezpieczeństwa Novatronics Ltd. uśmiechnęła się krzywo.

- Pierwsza w historii udana kradzież psychiki. Kosteczki, które wam przywiozłam, nie tylko pozwalają automatycznie wylogować przed wirtualnym zgonem. To także uproszczona wersja grawitacyjnych łap, którymi przenosimy dusze z mózgów organicznych do dibeków.