Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 62 из 76

- Skaczemy! - głos Petera.

Szturmowcy odrywają się od bastionu i lecą wytracającym prędkość ruchem w stronę trójkątnej platformy przy północno-zachodniej wieży. Wspinają się na powierzchnię jak ruchliwe kolorowe mrówki. Krzyki. Po chwili półksiężyc jest zdobyty.

- Lider jedynki do podróżnika.

Przez moje plecy przechodzi dreszcz. Czuję szturchnięcie w łydkę. Głos Pauline:

- To do ciebie.

- Za chwilę będziesz mógł wchodzić - opanowany bas. - Gotowy?

Przełykam ślinę

. - Gotowy.

- A twoje skrzydła?

Spoglądam czule na A

- Jak nigdy w życiu - odzywa się Sokolowsky, kiedyś, miliony lat temu program towarzyski z Rajskiej Plaży.

- Lider jedynki do podróżnika. Ruszaj! Wyskakuję zza wydmy i pędzę w ciężkiej zbroi, jakbym uciekał przed złoczyńcą. Po prawej i lewej stronie błyskają ognie, ryczą bestie i ludzie, tryska krew, organiczne strzępy Widzę nad sobą wachlarz salw. To Pauline i A

- Półksiężyc północno-wschodni zdobyty! - słyszę podniecony głos brodatego Chucka McTyra.

- Zdejmijcie tamte pluje! - to partnerujący mu lider Rycerzy, Desmond Archtime.

Pędzę w dół po zboczu bojowym, wypatruję kaponiery, dookoła biega kilka tireksów. Eim i Sokolowsky ubrane w zbroje asault kładą je dobrze odmierzonymi strzałami w łeb. A

- Jak podróżnik? - głos Kytesa.

- Kaponiera przede mną. Pięćdziesiąt metrów - odpowiadam.

- Zajęliśmy trzy półksiężyce.

- Cztery! - krzyczy podniecona Lilith. - Cztery - poprawia się „Crash”.

- Gratuluję.

Wybijam się, uderzam w grunt krótkim beknięciem silników i ląduję w rowie. Przede mną dwustumetrowy tunel, nade mną dwa skrzydła.

- Mamy piątą platformę! - informuje lider Knightów.

Biegnę i zerkam na ekran ukazujący pole bitwy od góry Głupi Se

- Lilith, nie tak blisko koszar! - ostrzega jakaś Furia.

- Wiem, co robię! Szlag! Co mi tu jakiś…

 Salwa.

- A

Już kleszcze?

- Ślad tęgoryjca! Odskok! - to głos lidera trójki

. - Aaaa! - słyszę zwielokrotnione krzyki.

 Spoglądam na ekran.

- Niedobrze! - krzyczy Peter - chyba z pół trójki pożarta!

- Damy radę! - odkrzykuje dowódca.

 - Peter do podróżnika! Gdzie jesteś?!

- Sto metrów do poterny!

- Pauline! Rzuć za kleszcze granaty! - komenderuje A

- Wal w tamtego… - odkrzykuje Pauline.

Rów przede mną wybucha w oślepiającej eksplozji. Musiał mnie wypatrzeć jakiś…

- …pluja! - kończy zdanie Latynoska.





 Wyskakuję z rowu. Kątem prawego oka widzę szarżującego tigra: przerażającą czarną gębę pociętą rozchodzącymi się na zewnątrz żółtymi kłami. Wyciągam w biegu rękę i częstuję go strzałem z moździerza. Potwór wyparowuje, eksplozja rzuca mnie na lewy mur kleszczy. Zerkam na ekran uszkodzeń. Piętnaście procent lewego pancerza. Drobiazg. Osuwam się do kaponiery.

- Pluj zdjęty!

- Tu Rodney! Jestem przy dźwigni!

- Lilith przy dźwigni!

- Peter do podróżnika! Gdzie jesteś!?

 - Siedemdziesiąt…

- Chuck McTyr! Mamy dźwignię!

- …metrów!

- Tu Desmond! Wajha nasza!

- Omikron przy lewarze!

- Komplet - podsumowuje Kytes.

Dobiegam do pancernych drzwi.

- Torkil do Petera. Jestem przy poternie.

Patrzę w ekran. Moje dwa skrzydła rozprawiają się ze zgromadzonymi za kleszczami bestiami. Oddalam obraz. Potwory wypływają z drzwi i okien koszar we wszystkie strony jak czarne strumienie. Pterodony zakrywają pole obserwacji migotliwą chmurą. Wydaję kamerze dyspozycję obniżenia pułapu. Widzę, jak Peter wyskakuje w górę, otoczony seriami osłaniających go salw. Odbija się od przypory i szybuje w stronę zwieńczenia wieżycy… Łapie ręką marmurowy parapet. Z okna wychyla się gęba tigra najeżona grzebieniastymi zębami i odgryza mu przedramię. Zaciskam zęby. Peter przytrzymuje się kikutem ramienia, strzela bestii prosto w rozwarty pysk i wciąga się drugą ręką. Zabija jeszcze dwa tigry Nie krzyczy.

- Peter do omikronu - mówi ściszonym głosem - walcie dookoła wieży. Nie widzę za dobrze.

Tracę go z oczu. Ginie we wnętrzu komnaty. Za chwilę słyszę jego głos:

- Peter do wszystkich. Mam dźwignię. Na trzy ciągniemy. Raz…

Przygotowuję się do wejścia. Sprawdzam stan magazynków.

- Co to za muzyka? - głos A

 - Dwa…

- Aniu, odsuń się od murów! – krzyczę

 - Niedobrze mi…

- Trzy!

Wbiegam w czarny korytarz. Rzuca się na mnie tigr. Rozszarpuję go serią z miniguna.

- Pauline! Wyloguj A

- Aniu! Aniu! - daleki głos Pauline. - Wyloguj! Palec do góry, o tak…

Teraz w lewo. Coraz głośniejsza muzyka. Jakieś zawodzenie…

Wybiegam za róg. Obrzydliwa mucha. To ona śpiewa, dziwa jedna. Z jej pyska wypływają zjawy, które chcą mnie zjeść, zeżreć mnie chcą, wsączyć, wepchnąć we mnie jakąś straszną treść, w moje ciało, jelita, mózg, oczy. Między nami staje Lee, barczysty, mężny, niezłomny. Wali, siecze, szaleje, aż huczy. Wyjmuję granatnik i w muchę. Raz. Łup. Dwa. Łup. Mokra plama.

- Zmykaj - mruczy Roth. - Do centrum drałuj.

 Lecę, pędzę, brodzę jak w glinie, błocie. Tigris. Siek. Naparzam, nasuwam, wybryzguję ogień… Otacza mnie milion aniołków. Biją się z diabełkami. Kroczę w sferze walki dobra ze złem, to moje peesdeki eliminują komary, muszki, sruszki, pierdzidełka, kolejny śpiewak zarąbisty Lee walczy ze zjawami. Rozrywa je rogami, penisem roztrojonym, szponami, po dwa paznokcie na jednym palcu, rośnie mu druga głowa, zabija zjawy, a one jego, jest go dwóch, czeterech…

- Wal w muchę! - krzyczy.

Widzę śpiewaczkę obmierzłą. Ależ śpiewaaaa…

Jak ocean zalewa mnie fala śmierdząca jak łajno największego smoka. Laser. Tnę pindę w poziomie i w pionie.

- Znakiem krzyża cię naznaczam, dziwko okrutna - bełkocę.

- Do centrum! - krzyczy Roth. - Do centrum!

 Patrzę na mapę. Nie widzę. Centrum. Co to jest centrum? Chuj go wie. Nie wiem. W dupie mam centrum. Potężna ręka demona chwyta mnie i gdzieś ciągnie. Ciągnie mnie dupek piekielny. Co on, kurwa, chce ode mnie? Nie wiem…

Jestem w centralnej komnacie fortu Ironstone. W środku wieeelka mucha. Obrzydliwa. Lustrzane oczyska, lustrzane nożyska. Wielkie usta śpiewają jak na weselu. Baal Zebul. Władca Much. Oczywiście. Król piekieł jest muchą-ruchą. Biegnę wkoło, unikając plujowatych, śluzowatych strzałów orzących ściany za moimi plecami, sypiących odłamki i kurz. Odbezpieczam granatnik. Walę. Odpryski gładkich powierzchni owadziego ciała mieszają się ze zjawami, które walczą z legionem czerwonych demonów. Od zmagających się duchów robi się ciasno. Ciągle biegnę, rozrywając ich eteryczne ciała, jak firanki, zasłony, pajęczyny jakieś. Otacza mnie najprawdziwsze piekło: diabły, czarty, biesy rzucają się, ryczą, szczerzą kły, kąsają, walczą z upiorami, a ja siekę granatami, powietrze wypełnia dym i blask jak błyskawice w chmurach. Skończyły się granaty. Laser. Krzyż. Kółko. Mucha słabnie. Odpada jedna noga. Druga. Wyczerpała się bateria gnata. Pozostał minigun. Seria za serią. Zalewam potwora ulewą pocisków. W lustrzane oczy. W usteczka. W odwłok. Nagle buch. Mucha rozpada się w plasku, plusku, stękaniu mokrych bebechów. Muzyka ustaje. Cisza.