Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 53 из 76

- No, bracie - Alfred Ant wyszczerzył zęby w życzliwym uśmiechu. Monika, która stała obok testowego łoża, też się uśmiechała. - Jesteś zdrowy!

- Mówiłam ci, Alfredzie - odezwała się dziewczyna. Wstałem z leżanki. Lekarz wyłączył skanery i zniknęły trójwymiarowe obrazy mojej prześwietlonej głowy, zajmujące przed chwilą niemal całą przestrzeń gabinetu.

- Słuchaj, Moniko - odezwałem się - czy wszystkie pielęgniarki Shadow Zombies noszą takie uniformy? - Zlustrowałem jej plażowy strój obciągnięty siatką o dużych okach na wysokości bioder i ramion.

Alfred jeszcze raz zerknął w odczyty. Kobieta roześmiała się. Mięśnie na jej śniadym brzuchu ślicznie się napięły, uwidaczniając na krótki moment intersepty.

- Zawsze się zastanawiałam - odezwała się po chwili - który to kretyn wymyślił, że siostry mają nosić białe fartuchy.

Kiedy tak się uśmiechała, zdawało mi się, że biją od niej promienie.

- Słuchaj, Torkil - odezwał się Alfred. - Masz tu jeszcze taki proch na wzmocnienie neuronalne. Spojrzałem skonsternowany.

- Czuję się dobrze

 Potarł czoło.

- Wiem, skany wskazują, że wszystko jest w normie, nawet lepiej niż w normie… mimo to… wszelki wypadek.

***

Po wyjściu z gabinetu udałem się w pobliże sztucznej wyspy i tam zaczaiłem na Allanda. Usadowiłem się wygodnie na ławce, wsłuchałem w śpiew ptaków i zmrużyłem oczy Po pół godzinie dostrzegłem go między lancetowatymi liśćmi palm. Zmierzał do Lamy.

Wyskoczyłem zza roślin.

 - Harold!

Zatrzymał się.

- Słuchaj - wysapałem - muszę cię ostrzec przed Sergiem. Jest w nim coś fałszywego…

- O czym ty mówisz? - szeroko otworzył oczy.

- Pamiętasz przepowiednię? Ja rzeczywiście widzę myśli. Taką aurę. O, na przykład twoja to taka skłębiona chmura, zatroskana i szczera.

Spojrzał skonsternowany.

 - Widzisz… myśli?

 Gorliwie pokiwałem głową.

- W jego aurze jest jakiś zgrzyt. Uważaj na niego.

Przez chwilę milczał.

- Rozmawiałem o tym z Moniką, ona także coś podejrzewa - dodałem.

Zacisnął usta. Położył mi rękę na ramieniu.





 - Co powiedział Alfred?

- Że jestem zdrowy, dał mi tylko jakiś nanolek na wzmocnienie…

- Dobra, cieszę się. Dziękuję za ostrzeżenie. Będę uważał.

Coś tu nie grało. Mój mózg zaczynał wreszcie pracować po dawnemu i widziałem, że Harold nie jest szczery. Do diabła, widziałem to i nie była do tego potrzebna żadna aura. Po krępującej chwili milczenia dodał:

- Jutro zapraszam na pogawędkę do siebie. Wyjaśnisz nam wtedy, czym jest… - sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej buteleczkę z infigenem - to. Jakby trafił we mnie piorun. A więc o to mu chodziło.

***

- Kilka dni się nie widzieliśmy, kochani! Znowu Cal Galahad i znowu WWW! Proszę państwa, co się tu dzieje! Odwrót! Odwrót! Wszystkiego spodziewali się komandosi z VSA oraz czempioni klanów, ale nie kontrofensywy! Nie ma rady, najmilsi, prawda wyszła na jaw, Bestia zyskała przewagę! Po publicznym wystąpieniu, zaraz, Frank, uważaj! Piękna salwa! Ten obok mnie to Frank Eustachy, mistrz piątego kręgu klanu „Free Wolves”. O czym to ja… aha, po  publicznym wystąpieniu rzecznika Virtual Security, Agency, Ubalda Dila, w którym przyznał, że w trakcie WWW zginęło dwudziestu graczy, oraz po wypadku w Zoenet Labs, kiedy Kwintus Largus zdemolował część fabryki motombem typu Thor… Teraz’ mały skok nad rozpadliną… Tłum, który państwo widzą za mną, to wycofujące się masy gierczanej’ braci, niebywałe, to nie odwrót, to ucieczka! Mam nadzieję, że generał Joseph Blackhead zgarnie towarzystwo do kupy, bo inaczej cała Crying Guns będzie; strefą zakazaną! Wracając do wątku, po tych wydarzeniach stało się jasne, że przeciwnik jest naprawdę’ groźny, nie tylko dla organików, których może zwyczajnie zabić, ciągle odnawiając coraz perfidniejsze aplikacje generacji bólu i uszkodzeń ciała, ale także dla dimenów, których, podobnie zresztą jak braci z realium, może zahipnotyzować! Wskakuję do okopu, teraz tup, tup, tup do bunkra… ale będzie jatka. Nikt już nie ryzykuje kontaktu bezpośredniego. Generał Blackhead dał rozkaz walki wyłącznie na dystans. Słudzy zła, jak wiecie, za wyjątkiem plujówi i pterodonów, nie dysponują skuteczną dalekosiężną bronią, dlatego hordy chaosu gonią za graczami jak szalone! Kto by pomyślał, że Ironstone jest w stanie tyle tego tałatajstwa pomieścić! Cóż mogę powiedzieć, drodzy oglądacze? Jest kiepsko, jeśli nie utrzymamy się w zewnętrznym kręgu okopów, pozostanie opuścić tę piękną grę! Wtedy pomoże jedynie totalny format!

***

Siedzieliśmy w gabinecie Harolda Allanda. Dominowały tu różne odcienie beżu, oranżu i zgaszonego błękitu. Wszystkie ściany i sufit zastępowało akwarium, czy może tylko jego projekcja. W każdym razie czułem się jak na dnie oceanu. Wrażenie potęgował nieregularny, wielokształtny wykrój podłogi. Po prawicy Allanda trwał w bezruchu Gator Ida, kędzierzawy brunet o pociągłej, nieco końskiej twarzy, a po lewicy Max Osjan, ciemnoskóry atleta. Byli pozostałymi członkami Najwyższej Rady Shadow Zombies. Dziwnie wyglądali na tle falującego morszczynu. Na kremowym stole między nami czerwienił się rubinowy flakonik. Refleksy słońca przebijające się przez taflę nad nami wydobywały z niego szkarłatne iskierki. Jaka szkoda, że nie wypiłem go wcześniej.

- Z naszych badań - przerwał ciszę Max Osjan, potrząsając czarnymi kędziorami - wynika, że jest to gęsty koncentrat wirusa oddziałującego na ludzki genotyp.

Chrząknąłem. Gator Ida spojrzał na mnie przenikliwymi, szarymi oczami. Jego żuchwa wydłużyła się jeszcze bardziej, gdy się odezwał:

- Jesteśmy łatwowierni, może nawet naiwni i dlatego wierzymy, że słuchając lepszej strony osobowości, wyjawisz nam, co zawiera ta buteleczka.

- Jeśli nie - wszedł w słowo Harold - wsadzimy cię do maszyny prawdy.

- Dlaczego od razu tego nie zrobicie? - parsknąłem. - Co to za świat, że człowiek nie może mieć przy sobie nic prywatnego?

Alland wyciągnął rękę w uspokajającym geście. Za jego głową pojawił się błękitny rekin, dopłynął do „ściany” i zawrócił.

- Wiemy, że wyniosłeś to z Pharma Nanolabs. Steffi dokładnie poinformowała o celu twojej misji, a także o tym, co powinieneś mieć w kieszeniach.

Jakie miałem szanse? W nieznanym świecie, wśród nieznanych ludzi, w nieznanym ciele? Po tym, jak niemal dotknąłem absolutu?

To chyba koniec, Torkilu, pomyślałem i poczułem jakąś niezrozumiałą ulgę. Tak się zapewne czuje człowiek dotarłszy do kresu podróży. Odchyliłem głowę i zapatrzyłem się w taniec fal. Czy właśnie taki widok ma przed oczami tonący?

Którą z nieskończonych ścieżek istnienia za chwilę wybiorę? Jakie słowa wypłyną z moich ust? Na cholerę mi ten infigen? A tak, chciałem być nieśmiertelny. Nieśmiertelny… Spojrzałem na ich aury. To są naprawdę dobrzy ludzie, chyba najlepsi, jakich do tej pory spotkałem. Z wyjątkiem Sergia… Nie chcą mi zabrać tej mikstury ,choć jeśli okazałaby się przydatna dla ich organizacji…

- To jest infigen. Preparat unieczy

Nie, nie powiedziałem tego, choć chciałem. Och, jak pragnąłem wyjawić prawdę i uwolnić się od ciężaru. Mimo to jakaś niezrozumiała siła, jakby melodia w samym środku, nie pozwalała. Byłem gamedekiem. Nie miałem prawa zdradzać nie swojej tajemnicy Nie ja wynalazłem infigen i nie ja powinienem rozpowszechniać o nim wiedzę. Cisza w akwaryjnym pokoju przybrała konsystencję mgły.

- Mówicie, że jesteście dobrymi ludźmi?

Po trzech sekundach milczenia uznałem, że było to pytanie retoryczne.