Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 48 из 76

***

Gdy jeździec zatrzymał pojazd, wskazania omnika informowały, że znajdujemy się gdzieś pod Sadybou. Niedaleko majaczył niczym się nie wyróżniający mieszkaniowiec. Przemogłem śmiertelne znużenie i zerknąłem przez ramię towarzysza. Sprawdzał jakieś odczyty… Szczególnie zwracało jego uwagę okno podobne do radaru. Wydawało się puste. Wcisnął jakiś guzik i otwarła się pod nami kwadratowa przepaść. Wydałem z siebie słaby okrzyk, skuter zapadł się w ciemność… którą nagle wypełnił oślepiający blask. Chciałem zasłonić oczy, ale omdlała ręka nie miała siły się unieść. Przymknąłem powieki. Kiedy ostatni raz widziałem światło? Chyba… Dwa dni temu.

- Gandalf, stary szperaczu, widzę, że coś przytaszczyłeś. - Usłyszałem czyjś głos.

- Nasze ścieżki skrzyżowały się pod północnym śródmieściem. Przywiozłem go, bo mówił, że nas szuka.

- Czyżby był tym, na którego czekamy? Nigdy nie przestaną mnie dziwić zapisy kreatora.

- Wydaje się osłabiony, jest cały brudny od krwi. Myślę jednak, że to nie jego posoka, tylko kąsaczy. - Umyjemy go, nakarmimy, a potem wysłuchamy opowieści, to znaczy jeśli została uwieczniona.

- Dobrze mówisz, Jukundzie.

- Tak było przeznaczone.

Roześmieli się. Poczułem, że Gandalf zsiada z pojazdu. Chwyciły mnie krzepkie ręce. Lekko uniosłem powieki. Co za czyste, ładne wnętrze! Luksusowe! Tutaj? Pośrodku Hadesu? Zamknąłem oczy i znowu otwarłem. Znajdowałem się w jakimś białym pomieszczeniu. Drugi mężczyzna ubrany był w kremowe szaty Trzymali mnie pod pachami i pomagali iść. Dotarliśmy do windy.

- Te jego ubrania - Jukund zerknął na mój garnitur - to jakieś drogie egzemplarze. Widzisz, jak trawią i usuwają brud?

- Rzeczywiście.

- Skąd taki bogacz znalazł się w undercity?

Gandalf roześmiał się.

- Drogie odzienie nie implikuje bogactwa!

- Twoja ścieżka zawsze mnie intrygowała.

- Mówisz o inteligencji, prawda?

- Jeśli wolisz…

Przez chwilę słyszałem tylko cichy szum windy, własny ciężki oddech i łomotanie serca.

- Czekaj - odezwał się stojący po lewej stronie Jukund. - On ma jakąś broń… Lepiej ją wyciągnę.

Zanim zdążyłem go ostrzec, dotknął rękojeści.

- Jauć

Stojący po prawicy Gandalf zachichotał:

- Inteligencja czy przeznaczenie, czasem warto, pomyśleć, nieprawdaż?

- Kreator bywa okrutny.

- Skoro ma takie drogie ciuchy, broń prawdopodobnie też jest ekskluzywna i nie przyjmuje obcego dotyku. Widzisz ten omnik? W życiu nie widziałem podobnego modelu.

Winda zatrzymała się. Znaleźliśmy się w wielki kolorowym holu. Wyglądał zupełnie jak centrum rozrywek. Holorzeźby, panoramiczne okna z widokiem grondowego lasu, wielki basen pośrodku… Kąpali się w nim weseli plażowicze. Wybałuszyłem oczy. Gdzie ja jestem!? Mój Boże… Nie, to chyba halucynacje…

U naszych stóp pojawiło się stadko krasnali: skrzaty pospiesznie rozebrały się i pogalopowały w stronę kąpieliska.

- …w istocie zagadkowa jest jego ścieżka - wychwyciłem koniec wypowiedzi Jukunda. - Ten pokój będzie dla niego w sam raz.

Puścił moje ramię i stanął naprzeciwko. Za nim bieliły się drzwi z holonumerem „555”.

- Rozumiesz moją mowę? - spytał. Skinąłem głową.

- Nazywam się Jukund Erey. Jesteś osłabiony…

O, naprawdę? Chciałem się ironicznie uśmiechnąć, ale wargi mnie nie słuchały.

- …potrzebujesz pomocy. Gandalf - zerknął na mężczyznę w ochro

Zamrugałem, że tak.

- Dzikkuję - wybełkotałem.

- Tak było przeznaczone - odparł pogodnie i poklepał mnie po ramieniu.

***

Ledwo Gandalf usadził mnie na obszernym łożu, do pokoju wbiegł chudy, łysy jegomość w białym kitlu. Chyba na chwilę straciłem przytomność. Ocucił mnie głos jeźdźca:





- To jest ten człowiek, Albercie.

- To widzę! - krzyknął przybysz. - Dlaczego jest taki pokrwawiony?!

- Chyba kąssacze…

- Jak to: chyba? Jak to kąsacze? Mówisz to tak spokojnie?!

- On miał broń i na pewno sobie poradził…

- Nie widzisz, że jest podrapany?

Lekarz zdjął ze mnie marynarkę.

 - Sssą. Ślady zębów jadowych!

To te szczury miały zęby jadowe?

- Sssso to za pisstolet?!

- Nie dotykaj!

- Au! Pssiakrew! Weź, kopnij go!

- Jużi. To persssonalny jakiś gnat…

Postarałem się utrzymać wzrok na lekarzu. Jego obraz trochę się zamazywał.

- Nazywam się Alfred Ant - powiedział. - Jezdem lekarzem, zbadam cię.

- Lekarzunio! - odezwał się krasnal w żółto-fioletowe poziome paski, skaczący na pościeli. A nie, to nie krasnal był. To dwóch kraznali było. Robali. To był robal. Jednak. - Jakżże się cieszzę! - Zaczął ściągać spodnie. Ddo baddania.

- Sso ten łyssol tu robi? - spytała obrażona blondyna, wyłaniając się ze ściany Dwie głowy miała i strasznie gruba była. Taka trochę burdelmamama. - Sso on si robi? Cię dotyka? - prychnęła.

Zwidy chyba jednak znikały pod wpływem alkoholu i adrenaliny. Dlatego teraz, gdy się rozluźniłem, pojawiły się znowu. Odbiło mi się wątrobą szczura: Okropne uczucie… Na chwilę zapadłem w niekontrolowany sen. Ktoś mi rozwarł powieki. Alfred pochylał się nade mną i zaglądał w oczy Szeroko rozwierał powieki… Zdjął mi koszulę. Coś prześwietlał jakimś aparacikiem… Zajrzał mi do gęby.

- Dlaszego on ma krrrew w usstach?

- Niefiem…

Spojrzał na mnie.

- Possłuchaj uważnie - trochę mną potrząsnął i ożywiłem się. - Dlaczego masz krew w ustach? Jadłeś coś?!

- Wdrby - wydukałem.

- Co?! - znowu mnie szarpnął. - Postaraj się trochę wyraźniej!

Zebrałem wszystkie siły.

- Wątrby. Żdżurów.

- Wątroby szczurów?!

Skinąłem głową.

- Rany bosskkie! Nie dość, że go nafaszzzerowały neurotoksyną z zębów, to jeszzcze wątroby! Czyssta trusssizna! Jego mózzzg moszzze nie wytrzzyymaśśś!

No i pięknie.

- Ttto fdodatku nie tfoje ssiało?! - dopytywał się.

Skinąłem jeszcze raz głową. Powstrzymał przekleństwo i odszukał na moim przedramieniu nanowtyczkę.

- Jesteś graszzem?! To dobrze. Łatwiej będzie ci podaśś…

Podbiegł do lodówki ukrytej w ścianie. Znów na chwilę straciłem przytomność. Odzyskałem ją, gdy mocował w zaczepie łóżka nieznany zbiornik infuzyjny, dwukrotnie większy od standardowych. Podłączył cienki przewodzik do mojego ciała. I wstrzyknął coś do tego zbiorni…

Tym razem na dobre zapadłem w otchłań pełną niespokojnych mar. Leciałem w czarną przepaść, wzdłuż skalnych występów, ostępów, rozstępów, grywstępów… Czarno, czarno, czarno, czarno…

***

- Nasz stały sieciowy korespondent, Cal Galahad, dostarczył dzisiaj niepokojące wiadomości. Sam nie może ich przedstawić, bo jest zaangażowany w WWW, czyli Wielką Wirtualną Wojnę, która toczy się na terenie gry Crying Guns. Według ostatnich odczytów znajduje się w pobliżu południowej dolnej przeciwstraży fortu Ironstone i atakuje broniące jej bestie wraz z doborowym klanem „Dark Eagles”. Według jego doniesień niektórzy z graczy zaangażowanych w WWW bez żadnych racjonalnych przyczyn przestali się pojawiać w szeregach walczących. Co więcej, zniknęli również z własnych realnych mieszkań. Jego dociekania zdaje się wskazywać, że kilku bądź kilkunastu organicznych graczy straciło życie podczas zmagań z bestią, wypadki te były jednak maskowane przez odpowiednie działania ze strony zoeneckiej Virtual Security Agency. Jak mogło do tego dojść, skoro serwery gier usunęły reprezentację czuciową poważniejszych urazów? Coś je regularnie odnawia - twierdzi Cal - można też odnieść wrażenie, że gracze, którzy znajdują się za blisko bestii, zaczynają dziwnie się zachowywać, zupełnie jakby znaleźli się pod wpływem środków narkotycznych - to jego ostatnie słowa. Czyżby zoenecka Agencja Wirtualnego Bezpieczeństwa traciła kontrolę nad światami? Mówi Jagna Randal, Global Network News, serwis sieciowy po reklamach. Zostańcie z nami.