Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 44 из 76

- Co do… - zdążyłem wydukać, gdy pojazd pilotowany przez cień wyłonił się w pobliżu płonącego wraku.

Elegancki mężczyzna wyciągnął dziwną połyskliwą strzelbę i wypalił. Strzał okazał się celny. Srebrzysta smuga przeszyła przednią szybę, coś wybuchło z tyłu. Aerauto zadymiło, wpadło w płaski korkociąg i spowite błękitnymi błyskawicami zniknęło pod lądowiskiem. Spojrzałem spłoszony na niespodziewanego pomocnika. Gdyby nie ta cera, mógłbym przysiąc… ależ tak… to był… Uriel Tamerlan! Tajemniczy biznesmen, którego spotkaliśmy w rzekomym Binary Digits w Puszczy Peeskiej! Ten opanowany gość, którego znała Pauline!

- Uważaj! - znowu pojawił się Roth, tym razem wyższy, znowu czerwony, jakby lekko świecący - To jakiś diabeł!

Dziwne słowa w ustach demona.

- Pan Torkil Aymore? - spytał Tamerlan cichym głosem.

Jego zęby błyszczały jak podświetlane.

- Uriel Tamerlan? Pracujący dla projektu „Pandora”? - odparłem.

Pokręcił głową.

- Zmieniłem pracodawcę. Pana osoba bardzo ciekawi mojego szefa - wyszeptał i wyciągnął do mnie rękę.

Jego dłoń zamieniła się w szponiastą łapę. Odskoczyłem.

- Broń się, Torkil! - krzyczał Lee. - To szatan!

Zmienił pracodawcę i żyje? Odsunąłem się o kilka kroków. Przecież pracował dla syndykatu „Pandora”, więc i dla rządu. Jeśli jest teraz na wolności i podlega komuś i

Uriel rozluźnił się, opuścił rękę. Otworzył gębę.,Tym razem nie dostrzegłem imponującego garnituru zębów w kolorze kości słoniowej, lecz baterię żelaznych kłów, po których ściekały krople jadu.

- Alainda sija ahra - zaśpiewał w dziwnym języku. Zakręciło mi się w głowie.

Z jego ust wyprysnęły błękitne, złote i szkarłatne zjawy, z sykiem i wrzaskiem rzuciły się w kierunku mojej twarzy. Na ich drodze stanął karmazynowy obrońca, skrzydlaty anioł stróż, Lee Roth. Z rogami było mu bardziej do twarzy, pomyślałem na widok skrzącego szyszaka. Wtedy na świętym kasku pojawiło się skręcone poroże muflona. Ależ nie takie, uznałem zdegustowany. Rogi wyprostowały się jak dwie skośne lance. Teraz lepiej, cmoknąłem.

- Ostaria marda ganda ganda - nie przerywał inkantacji Tamerlan.

Z jego ust wyfruwały zjawa za zjawą. Rotha otoczyło kłębowisko wyjących widm. Podniosłem spluwę i niepewnie wycelowałem w mężczyznę. Ten błyskawicznie podrzucił własną broń. Popełniłem błąd. Na szczęście ocalił mnie ktoś i

- Przykro mi, kolego - powiedział, wysuwając broń zintegrowaną z przedramieniem. - Takie mam rozkazy Chciałbym ci strzelić w prawe płuco tak, żeby nie uszkodzić żadnych ważnych naczyń, ale trafić w kręgosłup…

Jasne. Widzi mnie na wylot. Dosłownie.

- Wtedy przyleciałby ambulans, odratowaliby cię, ale ciało miałbyś zanadto zepsute i stałbyś się jednym z nas. Niestety masz organizm Hioba. Machnął ręką.

- Zresztą nie możesz być jednym z nas, bo zdradziłeś.





- Tu, kochany, nie mogę ci pomóc - szepnął demon, wciąż dysząc.

Droid podniósł broń i wycelował w moją - nie moją twarz. Nikogo, do cholery, nie zdradziłem, myślałem ze złością. Sami wciągnęliście mnie w to bagno. - Powinieneś był współpracować - ciągnął dimen. - Co ci szkodziło?

Właśnie. Prychnąłem cicho. Co mi szkodziło? Dla czego nie wyjawiłem tajemnicy Pharma Nanolabs? ! Dlaczego nie powiedziałem o infigenie? Przez przekorę? Z powodu umiłowania niezależności? Dlatego, że gdybym raz wyjawił jakąkolwiek informację, na zawsze zostałbym jakimś pieprzonym podwójnym  czy potrójnym agentem? A może chciałem po prostu i 2atrzymać specyfik dla siebie?

- A nie lepiej byłoby mnie przesłuchać? - zaryzykowałem.

Pokręcił głową.

- W mieście była strzelanina. Jak mam cię przetransportować? Sam ledwie się wymknę. Westchnął.

- Muszę cię spalić. I to dokładnie. Nikt nie może wykryć, że miałeś DNA Hioba.

No i pięknie. Zginę w śmierdzącym, tłustym cielsku jakiegoś biznesmena.

Zastanawiałem się, czy rzucić się na niego, czy skoczyć w przepaść ziejącą dwadzieścia metrów za mną. Wszystkie opcje były śmieszne wobec superszybkiego agenta zoenetów. Ścisnąłem rękojeść fenrisa i przygotowałem się na śmierć.

- My, dimeni, cenimy życie - odezwał się po raz ostatni. - Dlatego cię pytam: już?

Jeszcze chwila i się rozpłaczę, pomyślałem. Chciałem spuścić głowę, bo czułem się zmęczony i przegrany, potłuczony poturbowany Ale wyprostowałem się, na przekór wyczerpaniu i rozpaczy dobijającej się do drzwi duszy jak natrętna akwizytorka. Gdy przygniata cię los, trzymaj pion, choćby to była’ ostatnia sekunda twojego życia.

- Już.

Sekunda urosła do rozmiarów wieczności… Widziałem tylko wylot zoeneckiej broni.

- Arnahej sendija! - rozbrzmiała inkantacja zza pleców dimena.

Tamerlan odzyskał przytomność i wznowił demoniczną pieśń! Motomb chwycił się za głowę i gwałtownie odwrócił. Z mroku, gdzie leżał Uriel, wylatywały migotliwe zjawy Część rzuciła się na zoeneta i

- Uciekaj! - krzyczał, szarpiąc się z upiorami. Paranoja. Jak zjawa może zatrzymać zjawy, a mnie nakazać fizyczną ucieczkę? Domyślałem się, że koszmarne postacie wylatujące z gęby Uriela to halucynacje, obrazujące złe moce śpiewanych przez niego fraz. Nic z tego nie rozumiałem, ale posłusznie zerwałem się do biegu. Platforma widokowa zwężała się w chodnik, okalający gigantyczną wieżę. Obejrzałem się za siebie. Zoenet szedł powoli w kierunku śpiewającego, jakby pchał przed sobą niewidzialną przeszkodę. Zjawy wokół jego głowy zbladły, zapewne dlatego, że słabiej słyszałem głos śpiewaka. Odbiegłem jeszcze kilka kroków i zatrzymałem się. Wtedy do moich uszu dotarło wycie policyjnej syreny. Obok zmagających się postaci zawisł opancerzony pojazd, połyskujący błękitnym i zielonym światłem. Cofnąłem się w cień.

- Proszę natychmiast przerwać… to, co robicie, i położyć się na ziemi… - głos z megafonu nagle się zakrztusił.

Pojazdem zakołysało. Walcząca para nie zwracała uwagi na przybysza. Tamerlan wciąż zawodził, a dimen wyraźnie słabł. Wreszcie człowiek w zbroi skoczył z krzykiem i porwał oponenta w stalowy uścisk. Przez chwilę siłowali się w kręgu światła rzucanego przez policyjny szperacz. Potem stracili równowagę, upadli i potoczyli się ku krawędzi platformy. Pneumobil chwiejnie przesunął się nad przepaść. Walczący przez kilka uderzeń serca mocowali się na brzegu pomostu, zanim spadli w otchłań. Nie wiem, czy słyszałem krzyk, śmiech czy może śpiew. Machina podążyła za nimi. Kilka sekund później błysk rozświetlił okoliczne wieże. Po mniej więcej trzech sekundach usłyszałem odległy huk eksplozji, zniekształcony wielokrotnym echem odbitym od okrągłych murów.

- O, w mordę - odezwał się krasnoludek z ciemności.

Przyznałem mu rację i rzuciłem się do ucieczki.