Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 43 из 76

- Nie wierzą w przewagę dimenów nad homo realium - odparłem. - Uważają, że organicy zawsze będą pełnili rolę nadrzędną.

- Ale wiedzieli o obecności naszych agentów czy nie?! Rzeczywiście mają jakieś prześwietlacze czy tylko nam się wydaje?

Ba. Co mu odpowiedzieć?

- Ba - odparłem wieloznacznie. - Nie udało mi się tego zbadać.

- O żesz ty sukinsynu! - wrzasnął.

No tak. Co dibek, to dibek. Prześwietlił moją grę.

- Co ty mi chrzanisz?! - wyszczerzył metalowe zęby. - Nie wyszedłbyś, gdybyś nie odkrył czegoś naprawdę ważnego! Nie mówisz prawdy! Felix! - zwrócił się do pilota. - Weź go kopnij w dupę!

- Nie mogę, szefie, on trzyma broń przy mojej głowie!

W tym momencie dolecieliśmy do głównej bariery przeciwwiatrowej. Felix zwolnił. Minęliśmy pierwszy krąg linowców. Stockomville i Kampiville znajdowały się w drugim. Warsaw City Tym razem patrzyłem na nie własnymi oczami, nie detektorami geskina.

 - Torkil - nalegał Dal - gadaj!

- Naprawdę nie wiem, o czym mówisz. Ciągle mnie z kimś mylicie. Ja nie jestem nikim nadzwyczajnym.  Po prostu gamedec drugiej kategorii. Wioskowy głupek, a nie bohater…

- Szlag mnie trafi! - przerwał. - Widziałem cię w Mroku, widziałem w tym show kilka lat temu, badałem twoją przeszłość, robiliśmy symulacje i testy, jesteś, kurwa, najlepszy! Słyszysz?! Rozumiesz mnie, cymbale?! Najlepszy! Nie wciskaj mi kitu!

No i w najmniej odpowiednim momencie doczekałem się komplementu.

Wreszcie przecięliśmy wewnętrzny krąg linowych gigantów. Zerknąłem na tajemnicze „glisty” podtrzymujące konstrukcje. Wyglądały jak nienaturalnie pogrubione stalowe zwoje. Żyją? Może Laurus coś podkolorował? Komu dzisiaj można ufać?

- Tamten - wskazałem Kampiville. - Sto piętnaste piętro.

- Które to będzie? - Felix zrobił zoom. – Jest- szepnął, odnalazłszy biały numer. - Od której strony; podlecieć?

Zaimponował mi niefrasobliwym nastrojem. No cóż, w końcu nie bierze się byle kogo na taką misję. Kolejna osobowość w moim życiu. Szkoda, że nie znałem jego twarzy.

- Torkil, mów - niemal błagał Koriolan. Zrozumiałem, że był na mojej łasce. Nie lubię ukrywać informacji, nie lubię pastwić się nad kimś ani wykorzystywać swojej przewagi. Ale nie miałem wyjścia.

- Teraz nic ci nie powiem. Po powrocie. Od strony miasta - zwróciłem się do pilota.

- Dobra, spokojniutko - mruczał. - Nie za blisko Pneumobil zawisł w odległości dwustu metrów molocha.

- Może być? - spytał.

- Świetnie.

Zoom. Szeregi identycznych połyskliwych tafli Gdzie jest jej okno? Niełatwo odnaleźć szklany frag ment w migotliwym labiryncie. W końcu jest. Zoom Stoi podłączona do sieci. Zoom. Jej sylwetka wypeł nia cały obraz, ale obserwację utrudnia odbicie wież miasta od okna. Włączam filtr polaryzujący Refleks znika. Wreszcie ją widzę wyraźnie i… poczułem rozczarowanie. Czego się spodziewałem? W pustym mieszkaniu stał nieruchomy motomb marki Doom. Choć miałem w kieszeni soczewki i okulary, a na nadgarstku omnik najnowszej generacji, nie posiadałem odpowiedniego programu: widziałem Dooma, jakich wiele. Czy spodziewałem się ją przyłapać, jak parzy herbatę? Sprząta? Ogląda holowizję z wyrazem tęsknoty na twarzy? Droid lśnił czystym polerem, jak zawsze. Krzywizny mechanicznego ciała ciągle były atrakcyjne, choć nie tak finezyjne jak u Freyi. Zacisnąłem zęby Nie miałem tu czego szukać.





- Teraz do śródmieścia. Marshałkowska sto dwanaście. Wieża Arthura, dwieście czternaste piętro, strona zachodnia - podałem adres Pauline.

Felix Ron zerknął na Koriolana. Tamten machnął ręką.

- Leć, byle szybko.

Pojazd obrócił się i ruszył z kopyta. Kilka minut później przelatywaliśmy nad znajomym neomilkbarem. Przyjrzałem się fonta

- Zatrzymaj się! - krzyknąłem do pilota. Pojazd zatrząsł się od nagłego hamowania.

- Ja zwariuję - biadolił Koriolan. - Ty myślisz, że taksówką lecisz, czy jak?

Poprawiłem chwyt zdrętwiałej (pulchnej) dłoni na, rękojeści fenrisa i zrobiłem najazd. Deptakiem szła Pauline i Harry. Zoom. Widzę ich dokładnie, jak na wyciągnięcie dłoni. Dyrektor Eim ślicznie ubrana: Jak zwykle mini, tym razem beżowa, nie czarna, głęboko rozpięta kremowa koszula z szerokim kołnierzem, powłóczyste rękawy. Harry w cielistym letnim garniturze i biokapeluszu. Wychodzą z długiego cienia jakiejś wieży. Oświetla ich bursztynowe światło konającego słońca. Rozmawiają. Śmieją się. Śmieją się? Jak mogą się śmiać w takiej sytuacji? Już pogodzili się z moją śmiercią? Potrząsam ciężkimi policzkami. Cóż, nie byłem ani jej mężem, ani jego żoną. Poza tym jak długo mają nosić nosy na kwintę? Torkil odszedł, trzeba żyć. Minął ponad miesiąc od zamachu. Wystarczająco dużo, żeby się otrząsnąć i zacząć uśmiechać. Zoom. Twarz Pauline. Śniada, dojrzała, pełne wargi, orzechowe oczy. Jakby cień na policzkach. Cień smutku? Schudła. Tak, to znak żałoby. Więc jednak. Znowu dała o sobie znać moja narcystyczna natura. Cieszyłem się, że po mnie płakała.

Wróciłem myślami do rzeczywistości. Wycofałem zbliżenie.

- No? Obejrzałeś,co miałeś obejrzeć?-odezwał się Dal. - Wracacie?

Westchnąłem jak człowiek przed bardzo długą podróżą. Na maskę pojazdu znowu wdrapał się krasnoludek. Alkohol przestawał działać.

- Ląduj gdzieś przy niższych kondygnacjach -odezwałem się do Feliksa. - Wysiadam.

Pokręcił głową ze smutkiem.

- Ron, wiesz, co masz robić - odezwał się lodowatym głosem Koriolan.

- Twój dibek jest w geskinie czy w bazie? - spytałem pilota.

Nie chciałem do niego strzelać, nie mając pewności, gdzie znajduje się jego mózg. Jeśli w Zoenet Labs, oddając strzał popsułbym tylko motomba, jeśli zaś w jego ciele, mogłem uszkodzić sejf. Nie wiedziałem, jak długo skrzynia może utrzymywać umysł przy życiu bez baterii znajdujących się w ciele. Zdawał sobie sprawę z mojego wahania. Nie odpowiedział. Błyskawicznie uderzył mnie w przedramię próbując wytrącić broń. Strasznie zabolało. Musiał trochę przyspieszyć, niemożliwe, by zwykły człowiek mógł wykonać taki ruch. Ku mojemu zdziwieniu fenris pozostał w dłoni, mimo że na chwilę rozprostowałem palce. Luksusowy model. Nie zdążyłem należycie zachwycić się nowoczesną technologią, bo otrzymałem serię uderzeń w klatkę piersiową i pucołowatą twarz. W tym momencie wypaliłem. Złocisty promień rozpruł mu obojczyk i wyprysnął przez dziurę w dachu. Podmuch odrzucił go na przeciwległą stronę aerauta. Znów się na mnie rzucił. W geskinie nie musi czuć bólu, może walczyć do ostatniego członka, jak zombi. Mrugnął do mnie. Zrozumiałem, że mózg jest w bazie. Uwielbiam mądrych ludzi. Strzeliłem w głowę. Rozdarło ją na kilka strzępów. Teraz był pozbawiony zmysłów. Ręce biły dookoła, nogi wierzgały, próbując mnie kopnąć. Odgrywał swoją rolę do końca, nie miał wyboru. Stał się naprawdę niebezpieczny. Co miałem robić? Zmniejszyłem moc salwy, w pośpiechu odstrzeliwałem wszystkie jego członki, a co odstrzeliłem, wpychałem za oparcie kierowcy. Tułów był dość ciężki i broczył jak zużyta gąbka. Chlupnął soczyście, gdy udało mi się go wrzucić na podrygujące ręce i nogi. Wskoczyłem na siedzisko pilota i skierowałem pojazd w niskie rejony miasta.

Zrobiło się ciemno. Włączyłem reflektory.

- Uu, bracie - odezwał się Lee Roth z sąsiedniego  fotela. Tym razem był prawie czarny. Zerknął przez. ramię na poszatkowane ciało. - Niezłą jatkę tu urządziłeś.

- Zamknij się - syknąłem przez zęby.

 Spojrzałem na ekran, z którego jeszcze przed chwilą obserwował nas Koriolan. Był pusty. Zoeneci położyli na mnie krzyżyk. Zaraz pojawi się cień. Zaznaczył swoją obecność szybciej, niż przypuszczałem.

- Aa! - wrzasnął diabeł rozszarpany przez czerwone smugi energii, które przedarły się przez rufę pojazdu i przeszyły siedzenie pasażera.

Strzelał do mnie pneumobil! Systemy awaryjne wyły. Wskaźniki informowały o uszkodzeniu głównego generatora. Za chwilę pojazd przechyli się i zwali w dół, prosto w objęcia dolnego miasta. Mocno chwyciłem wolant i pociągnąłem do siebie. Z ciemności wyłoniła się mała platforma spacerowa. Nie była tak zadbana jak te wyżej. Wybudowano ją zapewne ze; sto lat temu, gdy ta wysokość zapewniała dobrą widoczność. Teraz została przerobiona na dok dla dżonek. Oceniłem jej wielkość i uznałem, że nadaje się na lądowisko. W kabinie pojawił się czarny dym. Zacząłem kaszleć. Kolejna karmazynowa salwa rozorała dach, wielki płat metalu uleciał w tył z wrzaskiem dartej stali. W samą porę. Smoliste kłęby, umykały przez wyrwę jak przez komin. Strasznie zgrzytało i trzęsło, gdy walnąłem pojazdem o powierzchnię tarasu i sunąłem po nim kilkanaście metrów. Wyskoczyłem i odtoczyłem się pod mur, zanim ostatnia salwa wrogiego pojazdu rozerwała pneumobil na strzępy. Wybuch rozbił automat do opłat Służby porządkowe będą musiały zainstalować nowy, inaczej pasażerowie dżonek będą jeździć na gapę… Jakież to głupie myśli nawiedzają człowieka w kryzysie. Podniosłem się na równe nogi, poderwałem broń i przygotowałem do przyjęcia kolejne ataku. Wtedy obok mnie wyrósł mocno opalony jejmość, ubrany w czarny garnitur.