Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 41 из 76

Śmieje się.

- Ha, ha, przyjacielu, myślisz, że przejąłem się, tym wybrykiem temporystów sprzed lat? Temporyści? Przecież to było na początku wieku Jakżeby w gabinecie prezesa mogło zabraknąć wize runków poprzednich władców Pharma Nanolabs?

- Poza tym… - Wstaje, podchodzi do nich, przygląda się. - Przypominają mi, jak kiedyś wygląda łem.

Słucham?!

- Czasami zapominam.

 Odwraca się.

- Dziwię się natomiast, że ty nie trzymasz obrazów swoich poprzednich wcieleń.

Zbaraniałem.

- Oni żyją od wielu lat! - podpowiada krasnoludek, wypełzając spod dywanu.

- Pięć, sześć, siedem… osiem wcieleń! - liczy obrazki blondyna. - Hindenburg już osiem razy był prezesem! Jeśli obejmuje tę posadę na średnio dwadzieścia lat, a pierwszy raz zdobył to stanowisko po czterdziestce, to ma już jakieś… dwieście! - Dziewczyna podchodzi do mnie i szarpie za ramiona. Zza jasnych kudłów ledwo widzę zdziwioną twarz rozmówcy.

- Dobrze się czujesz?

Przełknąłem kolejny łyk.

 - Już nic.

- Wypytuj go! Wypytuj! - dziewczyna siada na brzegu biurka i wymachuje rękami.

Skrzat z miną znawcy obserwuje holotancerkę. Gubię wątek. Wychylam drinka do końca. Płyn kąsa nie mój język i parzy nie mój przełyk. Wyciągam rękę w geście proszącym o jeszcze. Milczenie to najlepszy sposób na rozmowę.

Hermes przyjmuje szkło i odwraca się do barku. - To ile Wiktoria kończy lat?

Tylko nie to.

- Jakie to ma znaczenie?

 Znowu się śmieje.

- Masz rację - wraca z pełną szklanką.

Czuję pierwsze skutki działania alkoholu. W całym pokoju siedzą po turecku grzeczne dzieci i czekają na dalszy ciąg bajki. Blondyna prezentuje przed jednym z chłopców taniec brzucha. Krasnoludek bezskutecznie próbuje wspiąć się na eteryczną holorzeźbę.

- Wiem! - Hermes uderza dłonią w czoło i patrzy na mnie ze zjadliwym uśmiechem. - Zaszła w ciążę, tak? Zgadłem?

Krzywię się i robię gest, że może tak, może nie. - No, bracie, trzeba było tak od razu! Zdrowie! Wypijam kolejny haust.

- Uważaj, kolego. - Lee Roth siada obok mnie na kościanym tronie. - Nie pij za dużo, bo stracisz kontrolę.

 Hindenburg podchodzi i stuka swoją szklanką w moją.

- Gratuluję! - pociąga spory łyk. Znów się odwraca do barku.

- Jaki ze mnie pacan - mruczy. - To o to chodziło. Urodzinowy prezent, ale nie dla Wiktorii, tylko; dla maleństwa…

Coś naciska. Barek odwraca się i ukazuje się wnętrze jakiegoś urządzenia, może pojemnika, może lodówki. W równych rządkach stoją fiolki wypełnione rubinową substancją. Wyjmuje jedną z nich. Podchodzi z uroczystą miną. Odruchowo wstaję i równie uroczyście się uśmiecham. Ściska mi rękę i wkłada do kieszonki fiolkę.

- Gratuluję jeszcze raz.

 Robimy niedźwiedzia.

- Niech żyje wiecznie - szepcze mi do ucha. Niech żyje wiecznie? Dzięki tej fiolce? Nie bez mózgom? Co to jest? Obraz całości zaczyna powoli, się układać. Medtronics daje im virgen, dzięki czemu mogą zmieniać powierzchowność co kilkadziesiąt lat. W ten sposób ciągle są prezesami tej samej firmy, choć w różnej formie cielesnej. Ta fiolka zaś, ten rubinowy płyn musi być… antidotum na starzenie! O, sukinsyny! Ludziom sprzedają klony, a sami łykają to świństwo! Trzeba drążyć dalej…

- Nie masz siły - troszczy się Lee, siedząc na moim fotelu.

- Uciekaj - radzi blondyna.





 Krasnoludkowi udało się wspiąć na pozbawioną ciała tancerkę i zaczyna pieścić jej krągłe piersi. Siadam na kolanach Rotha i z ukrywaną rozpaczą atakuję:

- Co słychać u Ganimeda?

- Myślałem, że to ty z nim dzisiaj rozmawiałeś?

Krasnoludek odrywa rączki od krągłości i zakrywa oczy. Pozbawiony oparcia spada z hukiem na dywan.Klnie.

- Nie łączyłeś się z nim później? - pytam niewi

Kręci głową. Z ust nie schodzi władczy uśmiech. - Nie za dużo uprzejmości w biznesie. Oni dają nam virgen, my im infigen. Nasz preparat jest ce

Kręci mi się w głowie. Mam w kieszeni infigen. Jeśli go wypiję, zablokuję gen starzenia na wieki wieków. Żegnajcie bezmózgi, żegnajcie kłopoty z wydatkami.

- Oni argumentują, że bez ich specyfiku nie moglibyśmy ukryć długowieczności - wzdycha. - Dotąd byliśmy jak dwa najważniejsze ogniwa w łańcuchu, ale odkąd wylansowaliśmy bezmózgi, staliśmy się od nich niezależni. Już nie musimy się ukrywać… - drapieżnie szczerzy zęby - Możemy oficjalnie zachować obecną powierzchowność i być prezesami przez następne tysiąclecia. Albo zrobić jeszcze jedną wymianę na kogoś bardzo przystojnego i wtedy się ustatkować? - Łyka. Mlaszcze. - Swoją drogą… dziwi mnie, gdy patrzę na społeczeństwo, że nikt nie spostrzegł, że produkcja bezmózgów jako narzędzia nieśmiertelności to najdroższe i najbardziej karkołomne rozwiązanie. A ta nazwa zwyczajnie odstrasza.

- Kolejny łyk. - Zastanawiam się, czy nie przykręcić ,kranika kolegom z Medtronics.

Mój mózg pracuje na najwyższych obrotach. A więc są napięcia między Medtronics i Pharmą. Może Amerykanie przewidzieli, że teraz będą mieli kłopot `Z uzyskaniem infigenu, i dlatego, nawet jeśli wiedzieli o wykradzeniu przez zoenetów receptury na virgen, nie poradzili Hermesowi, by wymienił skanery siatkówek na psychomaty. Niech ma za swoje. Z drugiej strony wszystko jest kwestią czasu. Może sami są bliscy opracowania receptury na krwisty płyn?

- A o czym rozmawialiście? - odstawia szklaneczkę.

- Uciekaj - radzi Lee Roth.

- Wykręć się czymś - troszczy się blondyna. Krasnoludek gdzieś zniknął.

- O tym, co zawsze - odpowiadam. - Straszył zoenetami?

Kiwam głową.

- Ci Amerykanie zawsze są jacyś przewrażliwieni. Może dlatego, że mają Zoenet Labs na swoim kontynencie.

Postanawiam skorzystać z okazji: - Słuchaj, czy nasza polityka wobec zoenetów jest słuszna?

Kręci głową w geście absolutnej pewności.

- Mogą wiedzieć o bezmózgach, mogą wiedzieć o lekach, bakteriach i wirusach. Będziemy ich kar mić każdym najmniejszym odkryciem, ich agenci będą się kręcić jak pracowite pszczółki, zasuwać tam i z powrotem z niezwykle ważnymi informacjami Ale o jednym - wskazuje moją kieszonkę - o jedynym nie dowiedzą się nigdy. O infigenie. Niech siedzą w swojej śmierdzącej sieci. Miejsce bogów jest w prawdziwym świecie. Choćby w tej wieży.

Milczę. Wieża bogów. Ładne określenie. Patrzę na niego i kiwam głową. Mlaszcze. Cisza. Dwie sekundy… trzy. To sygnał, że pogawędka dobiegła końcal Bogu niech będą dzięki. Wstaję z objęć demona. Odstawiam szkło.

- Dziękuję za rozmowę… i prezent - po raz pierwszy szeroko się uśmiecham.

- Cieszę się, że mogłem ci pomóc - przygląda mi się badawczo. - No, teraz wyglądasz jak prawdziwy chłop!

Jeszcze raz mnie ściska.

- Do poniedziałku - pozdrawia mnie, gdy wychodzę.

Nie wiem, co odpowiedzieć, więc tylko nieznacznie odwracam głowę i unoszę rękę.

- Jeszcze wstąpię do gabinetu - rzucam - mało brakowało i zapomniałbym, po co wróciłem! - śmieję się. Nie za głośno.

- Jasne!

Oddalam się. Słyszę odgłosy krzątania. Cichnie muzyka. Dobrze, że krasnoludek gdzieś się ulotnił. Blondyny też nigdzie nie widać. Wypłoszył ich alkohol? Wchodzę do mojego pomieszczenia. Zbliżam się do biurka. Wysuwam szuflady.

- Trzymaj się, Hiob! - słyszę jak Hermes otwiera drzwi.

- Na razie! - odkrzykuję.

Cichy syk świadczy o tym, że prezes Pharma Nanolabs znalazł się po drugiej stronie. Oddycham z ulgą. Jeszcze raz. Uchodzi ze mnie całe powietrze. Siadam na fotelu. Gdzie on może to trzymać? Sprawdzam kolejny zasobnik. Wyciągam wreszcie centralną, główną szufladę. Dlaczego zawsze zostawiam najważniejsze rzeczy na koniec, zastanawiam się, biorąc do ręki luksusowy model plasmaguna Fenris Mk II. Na nasadzie lufy rozjarza się potwierdzenie linii papilarnych właściciela. Trzeba będzie go później przestroić.

***