Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 40 из 76

- Siedź - szepnął, widząc, że szykuję się do wyjścia.

; Wyskoczył z pojazdu, obszedł go niemal defiladowym krokiem i otworzył właz. Musiałem przyznać,;że doskonale odtwarzał swoją rolę. Filmy zrobione przez szpiegów pokazywały dokładnie tę samą sekwencję ruchów.

Wysunąłem nogę, lecz w miejscu, gdzie miałem ją postawić, zobaczyłem uśmiechniętą, szczerbatą gębę skrzata. Zmiąłem w ustach przekleństwo i zmiażdżyłem obcasem obleśną mordę. Starałem się nie słuchać wrzasku i biadolenia.

- Zaczekaj tu, Jack - powiedziałem, przekrzykując złorzeczenia mary.

- Tak jest, proszę pana - odparł szofer.

 Ruszyłem do wejścia, odprowadzany stekiem przekleństw.

- Pan prezes z powrotem? - zdziwił się wyprężony jak struna portier stojący za szybą u progu wejścia do budynku.

- Tak, Józefie, a ty jeszcze w pracy?

Uśmiechnął się z zażenowaniem: to przecież pan prezes mnie tak gnębi, ja dawno chciałbym być w domu, przy żonie, dzieciach i wnukach, ale jak się pracuje w takiej podłej instytucji… a zarabiać trzeba.

Nieznacznie skinąłem głową na znak, że gówno mnie obchodzi marna egzystencja podczłowieka, i ruszyłem korytarzem do windy. Ze wzoru dywanu wyłonił się kolejny krasnolud.

- Ty… - szepnął - …dobrze ci idzie… - Położył palec na ustach. - Uważaj… uważaj…

Za jego plecami wyłoniła się blondyna odziana w skóry i zdzieliła go w łeb maczugą.

- Nie przeszkadzaj mu, pierdunie zawszony!

- Dzień dobry, panie prezesie - uniżenie ukłoniła się jakaś kobieta w średnim wieku.

Zanim ją minąłem, nieznacznie kiwnąłem głową Nie za nisko, w końcu to moja podwładna. Blondyna towarzyszyła mi aż do windy Spojrzała na mnie uśmiechnęła się, skłoniła i usłużnie wskazała srebrzyste drzwi.

- Ekscelencjo.

- A nie, nie - obraził się krasnoludek. - Najpierw skan siatkówek. Nie ma rady, nie ma rady - kręcił brodatą główką.

Przytknąłem twarz do czytnika.

- Tożsamość potwierdzona. Witamy, panie prezesie - odezwał się głos z automatu.

Ciekawe, spece z Medtronics nie zorientowali się że zoeneci wykradli im recepturę na virgen. Gdyby o tym wiedzieli, uprzedziliby Pharma Nanolabs, żeby wymienili skany siatkówek na skany psychik W tej chwili różnię się od prawdziwego Hioba tylko konstelacją neuronów. Virgen plus kod genetyczny wybranego człowieka i dimeni mogą podmienić każdego człowieka na Ziemi. Przypomniałem sobie, jak Laurus przystawiał czoło do czytnika przed gabinetem Koriolana. Zoeneci już o tym wiedzieli i nie bawili się w obrazki na dnie oczu. Wszedłem do kabiny. Spojrzałem na guziki. Czterdzieste piętro. Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie plan pomieszczeń. Kabina mknęła do góry stanowczo za szybko

Ledwie zacząłem coś sobie przypominać, gong oznajmił, że jestem na miejscu. Drzwi rozsuwają się. Pusto. Pewnie. Na poziomie prezesów nikt oprócz mnie oraz Hermesa i Hindenburga nie pracuje.

Usłyszałem kobiecy jęk. Ach tak… jeszcze Maja Brodzky, osobista… hm… bardzo osobista sekretarka pana prezesa. Udałem, że nie słyszę odgłosów kopulacji, i ruszyłem miękkim dywanem do „swojego” gabinetu. W prawo. Prosto. Ależ jęczy ta kobieta. Czy naprawdę taka podniecona, czy robi przyjemność Hermesowi? To chyba mój pokój… Zapalają się autoluksy. No, no, powodzi się temu Hiobowi.

 Oryginalny obraz Visconiego, rzeźba Jerzego Zywajski… Przyjrzałem się nazwie wytłoczonej na podstawie: „Struktura”… Bardzo oryginalne. Holorzeźby tego… no, jak on się nazywa, w każdym razie kogoś znanego, meble jakieś takie, że nie wiem, ile kosztowały… Pokiwałem z uznaniem. Ha

- Cześć, Hiob - głos Hermesa zza pleców. Odwracam się na zesztywniałych nogach. Zza ramienia prezesa zerka uśmiechnięta Maja. Ubrana. Tak szybko? Niespełna pięciominutowy numerek? No cóż, w końcu rzecz nie w długości, a w intensywności… Zlustrowałem jej zgrabne biodro. Resztę, skrywała potężna sylwetka Hindenburga.

- Jak zwykle czegoś zapomniałeś - mężczyzna uśmiecha się grymasem prezesa numer cztery.

- Zapomniałem ucałować cię przed weekendem.

 Rechocze. Tylko na poziomie bogów przystoją takie dowcipy.

- Nie zapomnij ucałować córki w dzień imienin. Rany boskie. To dzisiaj czy jutro? Może w niedzielę? A może przyjęcie zaraz się zacznie?

- Mam nadzieję - odzywa się Brodzky - że prezent jej się spodoba? Ściągnęłam specjalnie z New Miami.

- To moja córka - odpowiadam przez suche gardło. - Podoba jej się to, co każę.





Oboje się śmieją. Stopklatka. Psiakrew, nie mogę zatrzymać. Jakie mieli miny? Udany dowcip czy nie? Pasuje do Hioba czy nie? Podchodzi do mnie Hermes. Obejmuje.

- Widzę, stary, że się denerwujesz.

 Skąd wiesz, stary?

- Nie przejmuj się - ciągnie mnie do wyjścia. Wszystkie córki są takie same: najpierw nas kochają, a później nazywają starymi ramolami. Wychodzimy z gabinetu. Maja ubiera się.

- Będziesz mnie potrzebował? - pyta.

- Zmykaj - odprawia ją Hermes władczym gestem.

Zza biurka wychyla się krasnoludek. Jest przerażony.

- Nie masz szans - szepcze.

Nieco dalej tkwi przykucnięta blondyna. Kręci z przestrachem głową: to nie może się udać. Dzięki za wsparcie.

- Widzę, że potrzebne ci męskie wsparcie - Hindenburg patrzy na mnie siwymi oczkami.

Jakbyś zgadł, bo krasnoludek i blondyna zawiedli

- Chodź do mnie - proponuje. - Te twoje rzeźby działają mi na nerwy.

Zbliżamy się do pomieszczenia po drugiej stronie wieży. Przechodzimy przez próg… No tak, co prezes, to prezes. Pokój jest dwa razy większy, chociaż gust ma Hermes chyba gorszy Na ścianach kilka portretów, kolorowe zdjęcia i holobrazy Za oknem fantastyczna panorama lasów i metalicznego jeziora Niegojin. Nad taflą unoszą się luksusowe aquale o potrójnych masztach. Hindenburg podchodzi do barku. Ciekawe, czy ma Danielsa… Kanapa. To właśnie na niej spółkowali czy może na biurku?

- Napijesz się ze mną?

Co zwykle odpowiada Hiob? Jasne? Oczywiście? Ba?

- Z przyjemnością - najbezpieczniejszy jest lekko oficjalny, prezesowski ton.

- U, bracie, widzę, że naprawdę cię wkurzyła.

 Córka? Żona? Wzdycham wieloznacznie. Podchodzi i podaje mi szklaneczkę.

- Siadaj i opowiadaj.

Ratunku. Zapadam się w przepastny biofotel. Udaję, że oglądam świat przez szkło. Tamten siada na kanapie i włącza szeptem jakąś muzykę. Pośrodku rozjarza się holorzeźba przedstawiającą tańczącą nagą piękność.

- O, to jest sztuka! - entuzjazmuje się.

Patrzę w okno, szukając natchnienia. Zza szyby spogląda na mnie milczący Lee Roth. Unosi się na błoniastych czerwonych skrzydłach.

- Czasem zastanawiam się nad tym wszystkim… - zagajam zniechęconym tonem.

- Kolejna nieudana córeczka? Kolejna?

- No cóż - ciągnie - kombinujemy z żonami, Zmieniamy im geny, a dzieci wciąż jakieś nie te?

 Daj ą własnym żonom virgen? Kręcę głową.

- No, nie przesadzaj - mruga do mnie – Wiktoria nie jest taka zła. - Przełyka. - Spójrz na mojego Hansa. Ma sto trzydzieści lat i też niezbyt daleko zaszedł.

Ile? Zaszedł? Chyba na emeryturę? Ale przecież Hindenburg ma nie więcej jak pięćdziesiąt! Wykryli bezmózgi wcześniej? Dużo wcześniej? Przecież cały świat by wiedział, że prezesem Pharma Nanolabs jest ciągle ten sam człowiek! Niekoniecznie, bo jeśli Medtronics przekazał im virgen, mogą się zmieniać co jakiś czas. Hermes mógł kilkadziesiąt lat temu wyglądać inaczej… Zerknąłem na portrety na ścianie. Pora na atak.

- Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego powiesiłeś ` tu te zdjęcia… - ryzykuję. Mogli już o tym rozma wiać. Trudno, najwyżej udam głupiego.