Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 4 из 76

- Potrzebujesz usiąść? - spytała Eim.

- O, tak, nawet się położę - odparła Sokolovsky.

Zauważyła zdziwiony wzrok Harry’ego.

- Jeszcze by mnie ktoś potrącił, straciłabym równowagę…

Atawistyczny lęk. Serwomechanizmy zbroi nie dopuściłyby do przewrócenia motomba. Atawistyczny… Cicho parsknąłem. U kobiety, która praktycznie nie ma przodków. Torkil, ocknij się, bo z tego roztargnienia coś popsujesz. Ruszyłem za nimi do urządzeń.

***

- Dzień dobry państwu, Cal Galahad, Global Network News. Witam w kolejnym odcinku „Życia w grach!” Dzisiaj odwiedzamy specyficzny świat o niezbyt poetycznej nazwie: „Kolonia na Europie”. Przebywają w nim, uwaga, nie gracze, ale naukowcy! A w zasadzie, żeby już zupełnie ściśle się wyrazić, gracze - naukowcy, którzy przeprowadzają albo tylko im się wydaje, że przeprowadzają, naukowe eksperymenty. Oto jeden z nich, John Jadas. Witaj, John!

- Cześć, Cal.

- Zacznę z grubej rury, bo za to kochają mnie oglądacze. Jesteście naiwni. Cały ten świat to tylko imaginacja!

- Mylisz się. To najprawdziwsze środowisko. Prawdą jest, że nie odkryjemy niczego, czego nie wykryły sondy, ale i tak jest to spełnienie moich marzeń. Nie miałbym szans na realną podróż na ten księżyc. Jestem na to za stary. Widzisz ten kosmodrom? Po zbadaniu globu planujemy wyprawę w prawdziwy kosmos. Nie jakiś tam Dream Space czy i

- Najprawdziwszych w pewnym sensie.

- Kiedy wejdziesz do realium, też będziesz tam tylko „w pewnym sensie”.

- Nie rozumiem.

- Myślisz, że widzisz rzeczywistość? Oczywiście, że nie. Postrzegasz tylko jej mapę: barwy, cienie, dźwięki, temperaturę. To interpretacje konkretnych zjawisk fizycznych: fal elektromagnetycznych, fal mechanicznych oraz energii kinetycznej atomów. W realium chodzisz po mapie, myśląc, że to rzeczywistość.

- Że jak?

- Czym zatem różni się twoja mapa od mojej? - Słucham?

- Tym, że moją wytworzyły wielkie myślące maszyny, a twoją twój mózg.

***

Konon patrzył spod oka, usadowiony w szczycie długiego stołu. Sporo urósł od czasu, kiedy widziałem go po raz ostatni. Może ujmę to inaczej: program Brahmy zmodyfikował jego osobisty skin, żeby odpowiadał wiekowi oraz kodowi genetycznemu. W końcu takie było, między i

- Wszystkiego najlepszego, Konon! - Harry zmiażdżył mu rękę.

- Pomyślności. - Objąłem ponurego dryblasa i przemagając jego opór, ucałowałem w policzki.

- Żyj wiecznie, synku - przytuliła go mama.

- Winszuję - Sokolowsky wyciągnęła smukłą dłoń. Jedynie ją obdarzył uśmiechem. Powstrzymałem się od wyszczerzenia zębów. Miał oko do kobiet.

- Prezent. - Norman postawił na obrusie pudło z gigantyczną kokardą.

Hałastra rzuciła się na pakunek i pod dowództwem Eima rozdarła opakowanie na strzępy. Płaty kolorowej folii latały jeszcze niczym dziwnokształtne motyle, gdy mały przywódca zanurkował do środka.

- But? - zdziwił się, wyciągając moduł, który bezsilnie usiłował dostosować swój kształt do jego rąk. Wyglądał jak jakiś nieznany rodzaj kraba, próbujący wyrwać się z rąk poławiacza.

- Dżetboard! - wrzasnął roztrzepany, czerwony z podniecenia blondynek w przykrótkiej podkoszulce. - Oddaj! - Solenizant wyrwał mu kolorową deskę poznaczoną liniami złączy.

Urządzenie wyczuło blat stołu i - wypuszczone z małych rączek - ustawiło się dziesięć centymetrów nad lśniącą powierzchnią, sygnalizując gotowość do jazdy cichym piskiem silniczków i zielenią nagle rozjarzonych linii pozycyjnych.

- Uu! - sapnęło stadko z uznaniem.

Konon zajrzał jeszcze do wnętrza kartonu, gdzie leżał kompletny strój do jazdy wraz z kaskiem i cyfrowymi goglami. Na pierwszy rzut oka rozpoznałem najwyższy możliwy gatunek oprzyrządowania. Nierealny, bo nierealny, ale bardzo drogi podarunek.

- Ruch fizyczny jest niezwykle ważny, kochanie - odezwała się matka. - Powinieneś ćwiczyć. Być może niedługo wprowadzą bezmózgi, wtedy wyhodujemy jednego, wyjmiemy twój mózg z sejfu w motombie, wszczepimy go w organiczne ciało i będziesz mógł żyć w realium jak normalny człowiek.

Konon spuścił głowę. Miałem wrażenie, że chce coś powiedzieć, lecz powstrzymuje się ze względu na uroczystość.





- Czas na tort! - Harry wjechał do sali, pilotując stolik dźwigający piętrowe ciasto.

Na szczycie migotała holoprojekcja syna Pauline gnającego na dżetboardzie. Spojrzałem na nią z uznaniem. Niezła motywacja.

- Hurra! - gromada rzuciła się na jadło.

- Powoli. - Harry temperował zbiegowisko jak wyszkolona przedszkolanka. - Każdy dostanie kawałek. - Rozdawał talerzyki. - Nie pchać się, dzieciarnia…

Na końcu i nam dostało się po słodkim wycinku. Kiedy ostatni raz jadłem urodzinowy tort? - zastanawiałem się, żując przesycony rumem biszkopt. Przypomniałem sobie przyjęcia w ciasnym mieszkanku, zakalcowate ciasta pichcone przez ojca, załzawione wzruszeniem oczy matki, podniecenie podczas bitew na jaśki (dwie wściekłe armie walczyły o górne łóżko)… I marne prezenty, z których cieszyłem się jak szalony tylko po to, żeby zrobić rodzicom przyjemność. Syn Pauline nie odczuwał potrzeby rozweselania mamy.

- Ten tort jest niedobry - oświadczył grobowym głosem.

- Ależ kochanie… - zaprotestowała Pauline.

- Wzdyma - wyjaśnił.

Kątem oka zobaczyłem, że A

- Mamo… - Z twarzy chłopca zniknął gniew, pojawiła się obawa.

- Rzeczywiście coś jest nie tak - stwierdziła Sokol owsky.

- Ja nic nie czuję. - Harry zlizał z ust bitą śmietanę.

- Ja również - Pauline podeszła do syna. - Kochanie, jesteś pewien, że…

- Ratunku! - krzyknął, spadając z krzesła. - Mamo! Pomóż!

W ramię stuknęła mnie diginetka. Na jej twarzy malowała się panika.

- Wyjdź ze mną - wydusiła, wskazując wzrokiem balon rosnący pod ubraniem.

- Nie wytrzymam! - darł się chłopiec, wierzgając nogami i tłukąc rękami w podłogę.

Dookoła zgromadził się bezradny tłum. Pauline klęczała przy dziecku i wystukiwała na walktelu numer pogotowia.

Usłyszałem jęk A

- Mają takie same objawy! - krzyknąłem do Pauline. Zerknąłem na wijącą się diginetkę. - Potworne wzdęcie, bóle…

- Aaaa! - przerwały mi agonalne krzyki dobywające się z dwu gardeł:

Napięta do granic możliwości biała koszula A

- Wynieśmy ich - poradził Harry.

- Co się… - rozchyliłem bluzkę blondynki.

Skóra była rozerwana. Z wnętrza rany wydobywała się ciastowata substancja pachnąca wanilią. Zdobiły ją szkarłatne żyłki krwi. Zrozumiałem, że galareta musi mieć właściwości żrące. Nie tak łatwo rozerwać powłoki brzuszne, nawet wirtualne. A

- On pękł! - rozpaczała Pauline, wyciągając dziecko na ulicę.

Nad sylwetkami poszkodowanych pojawił się migający, trójwymiarowy napis:

Fatal skin error! Log out!

Pierwszy raz widziałem w Brahmie oznakę, że to świat, nie realium. Rozejrzałem się za najbliższym azylem.