Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 29 из 76

- Uważaj! - krzyknął Baczewski. - Zachodzą cię!

Pilot zerwał połączenie.

- No i z głowy - odetchnął.

- Co z głowy?! - spytałem.

- Pan tłusty ryj ogląda teraz fikcyjne porwanie: agenta Wilehada i najemnika Aymore’a przez niezidentyfikowane pojazdy. To znaczy - uśmiechnął się wesoło - ja wiem, jakie. Widzi też moją twarz wołającą o pomoc i nagłe zablokowanie połączeń. Biednuś - zrobił śmieszną minę. - Nerwy szkodzą mu n zdrowie.

- Pracujesz dla zoenetów? - zgadywałem.

- Podwójny agent Laurus Wilehad, do usług.

No i nie żyję po raz drugi, westchnąłem w duchu, Teraz będą na mnie polowały dwie organizacje, do żadnej nie chcę należeć.

- Moim zadaniem było - podjął - nie dopuścić do zdemaskowania akcji „Pandora”, które to zadanie wypełnię z twoją pomocą.

Jak zwykle. Nagle zapragnąłem pustelniczego życia: osiedlić się na jakiejś zapomnianej wyspie, tam gdzie nikt mnie nie odnajdzie i niczego nie będzie ode mnie chciał. Czy ja, psiakrew, mam na twarzy napisane: „Osioł do wynajęcia”?!

- Całą tę rzeź w sieci zorganizowali zoeneci? - Mimo wszystko trudno było w to uwierzyć.

- Wszystkiego się dowiesz.

- Co takiego w sobie mam, że ludzie do mnie lgną i chcą wykorzystać?

Roześmiał się na cały głos, kładąc maszynę w łagodny zakręt.

- Masz ładne oczy.

Przez pół godziny milczeliśmy. Mężczyźni lubią razem przebywać w ciszy, nawet jeśli za dobrze się nie znają. Wyrażają w ten sposób wzajemny szacunek. Za szybą migały krajobrazy, minimiasta, planty, bezzałogowe boje CKM. Gdy zza perspektywy powietrznej wychynął fabryczny kompleks, przerwałem ciszę:

- Jesteś organikiem. Jak zostałeś agentem zoenetów?

Skrzywił się. Miałem wrażenie, że w grymasie tym dostrzegłem niebezpieczeństwo. Nie, raczej tylko smutek.

- To nie takie trudne.

- Co masz na myśli?

Spojrzał mi w oczy.

- Zrozumiesz, gdy sam zostaniesz.

***

Marzy ci się bezmózg? Śnisz o wiecznym życiu? Brawo! Gratulujemy! Czeka cię… czterysta lat degeneracji. Mózg się starzeje. Nie wiedziałeś? Wystarczą cztery wieki, żeby z twoich neuronów nie został nawet jeden. Już w wieku dziecięcym liczba komórek mózgowych zaczyna się zmniejszać.

Pomyśl. Zamiast wydawać fortunę na sklonowane ciało, wybierz trzykrotnie tańszego dibeka, syntetyczny mózg. Zapewniamy nieśmiertelność, niezniszczalność, wspaniałe życie w tysiącu światów. Future Project. Razem z tobą w przyszłość.

***

Kompleks Zoenet Labs był zapewne najlepiej chronionym miejscem na Ziemi. Ogrom budowli przytłaczał nawet mieszkańca Warsaw City To była zbudowana ludzkimi rękami góra, najeżona działami, wyrzutniami rakiet i generatorami antygrawitacyjnymi.

- Nie przesadzacie? - zwróciłem się do pilota. Toż to jakaś megapolia!

Obdarzył mnie tym swoim wszystkowiedzącym atrakcyjnym uśmiechem.

- To miejsce jest jedyną realną manifestacją zonetów. Forpocztą w realium. Przyczółkiem. - Rozśmiał się do swoich myśli. - To jakby z całej nagiej pięknej kobiety pływającej pod powierzchnią wody wystawała brodawka jednej piersi! Rozumiesz? Bardzo wrażliwa i bardzo ważna!

Spodobała mi się metafora. Przelecieliśmy na zewnętrznym, niebotycznym murem. Między nim i głównym masywem kompleksu rozpościerał się spory obszar, na którym stały rozstawione w strategicznych punktach potężne mechy bojowe. Maszyny, które spotkaliśmy w Puszczy Peeskiej, przy tych behemotach wyglądałyby niczym jamniki przy koniach. W powietrzu wisiały ciężkie krążowniki i lżejsze myśliwce. Wszystko było nieruchome, zastygłe; jakby zatrzymane w czasie. Miałem wrażenie, że wszedłem w jakąś grę woje





- Dlaczego nic się nie rusza? - spytałem.

I znowu ten zagadkowy uśmiech. Wiedza daje nieprawdopodobną przewagę. Tyle, że wiedzący traci również pokorę, a to oznacza nieostrożność.

- Ruch to przeżytek - przerwał moje filozoficzne rozważania.

Przyziemiliśmy w krytym hangarze, na którymś poziomie któregoś segmentu któregoś kwadrantu. Dwoje ludzi mogłoby się w tym labiryncie szukać do końca życia. Jakiś reżyser mógłby stworzyć na ten temat interesujące love story. Plener nadawał się do iście surrealistycznego obrazu.

Nigdy nie zapomnę swojego zdziwienia, gdy wszedłem w świat bazy, gdzie wszystkimi pracownikami były motomby.

Niech nikt nie myśli, że miejsce, w którym pracują zoeneci, wygląda tak samo, jak biuro organików. Różnic jest bez liku. Po pierwsze panuje tam nieprawdopodobny porządek: brakuje tych wszystkich koszy na śmieci, kubków z kawą, stert dysków i kryształów… Ba, nie ma też krzeseł, blatów, biurek, a nawet komputerów! We wszystkich mijanych przez nas pomieszczeniach stalowe ciała stały bez ruchu, podłączone do ścian grubymi kablami: z typowego miejsca na biodrze wystawały specjalne złączki. Byli w sieci. Nie były to znane modele. Zoenet Labs nie rozpoczął jeszcze kampanii reklamowej albo nie zamierzał rozpowszechniać swoich produktów. Być może pisali coś na niewidocznych dla mnie klawiaturach, obserwowali wykresy na holoekranach, z pewnością również rozmawiali…

Bardzo nieliczne egzemplarze, które nas mijały, miały nieprawdopodobnie swobodne i zwi

- Co oni tacy zapracowani? - szepnąłem do Wilehada.

Było cicho jak w nadmorskim hotelu po sezonie. Na tle miękkiego szumu urządzeń z rzadka dały się słyszeć perfekcyjnie miarowe kroki.

- Robią o nas film - uśmiechnął się zagadkowo.

Otworzyłem usta, lecz powstrzymał mnie:

- Potem.

Pokonywaliśmy milczące korytarze, a we mnie narastało poczucie nierealności. Jeśli w budynku prowadzono rozmowy, to rozbrzmiewały wyłącznie w umysłach interlokutorów. Raptem Laurus wybuchnął śmiechem.

- Z czego się śmiejesz? - spytałem zaskoczony.

- Dobre, dobre… - ocierał łzy radości.

- O co chodzi?

Znów obdarzył mnie tym swoim inteligentnym spojrzeniem.

- To, co widzisz, jest tylko połową obrazu.

- Domyślam się.

- To biuro jest pełne duchów. Jeden z nich opowiedział mi dowcip.

- Wrze tutaj jak w ulu, prawda?

- Żebyś wiedział.

- Mógłbym dostać program pokazujący drugą połowę prawdy?

- Niestety nie.

Nie przerywaliśmy marszu. Uderzyła mnie myśl, że jeśli pracownicy są dibekowcami z opcją przyspieszenia, to ich czy

Człowiek do wszystkiego się przyzwyczaja i już po dziesięciu minutach spaceru w niesamowitych wnętrzach prawie przywykłem do panujących tu zwyczajów. Domyślałem się, że Laurus prowadzi mnie do przełożonego. Ciekawe. Pryncypałowie to przeważnie jowialni panowie rozparci w przepastnych fotelach za wielkimi biurkami. Podejrzewałem, że tym razem szef będzie stał nieruchomo w pustym pomieszczeniu. Niezależnie od tego, jak będzie wyglądał i co będzie robił, wyjawi zapewne, jakie ma plany związane z moją osobą, a ja na nowo będę musiał kombinować, jak się z tego wyrwać i nie stracić głowy.