Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 28 из 76

Bo cała prawda jest taka, że…

Komandosi wykonują gest wylogowania. Otoczenie pły

Gry są niebezpieczne… rewelacyjnie!

Rozentuzjazmowani mężczyźni opowiadają sobie przebieg akcji. Przed zaatakowanym otwiera się menu blizn. Wybiera jedną z nich i „przykleja” do przedramienia, dodając do kilkunastu już tam widniejących.

Zostań jednym z nas! Zoenetom w grach nic nie grozi! A przestrzeni do życia nigdy nam nie zabraknie! Sieć - miejsce dla miłośników naprawdę mocnych wrażeń!

Reklama dobiegła końca.

***

Zaczęło się, pomyślałem, kręcąc głową. Musiałem przyznać, że koła rządowe działały niezwykle sprawnie. Przygotować kampanię reklamową w niecałe dwa tygodnie…

Gdy przekraczaliśmy granicę powietrzną Free States of America, ciszę przeciął miły baryton Wilehada:

- Co zamierza robić nasze tajne żądło?

Roześmiałem się nerwowo. Starałem się na niego nie patrzeć.

- Masz na myśli mnie?

Skinął głową, również na mnie nie patrząc. Obserwował wskazania holograficznej animacji, ukazującej przewidywaną trajektorię lotu. Wyjrzałem przez szybę. Wolne Stany Ameryki… Wielki ląd. Wielkie mia… Mój wzrok przykuła dziwna budowla. Z wysokości pięćdziesięciu kilometrów nie można zobaczyć pojedynczych budynków, a jednak widziałem gmach, zupełnie jakbym patrzył z dystansu kilkuset metrów. Pacnąłem w interaktywną szybę i wykonałem zoom. Były to trzy wieże, każda składała się z siedmiu plastbetonowych słupów schodzących się na wysokości około pięciu kilometrów. Mniej więcej, na dwóch trzecich wysokości połączone były gigantycznym trójkątnym tarasem. Przybliżyłem obraz jeszcze bardziej. Widok przesłoniła chmura. Zakląłem i zmieniłem spektrum na podczerwień. Tylko plamy

- Skręć trochę - poprosiłem.

Ściągnęło nas w dół i w bok. Krew przez chwilę bardzo ciążyła w prawym oku. BOP-owski śmig to nie lamborghini, pomyślałem na wspomnienie luksusowego wnętrza wyposażonego w grawitacyjne anulatory przeciążeń. Białe pierze przesunęło się i znów mogłem obserwować gmach. Zoom na taras Jeszcze trochę… Drzewa? Ludzie? To… miasto! Megamiasto! Zauważyłem brak pneumobili, tak charakterystycznych dla i

- Co to jest? - wskazałem palcem.

- Nowe Miami. Nie słyszałeś?

Uśmiechnąłem się blado.

- Słyszeć słyszałem…

- Megamiasta to przyszłość: oszczędne, czyste; ekologiczne. Bardziej ekonomiczne niż linowce, chociaż nie tak spektakularne. No i brak latającego śmiecia. Kolejki i windy. Pięć milionów ludzi w trzech budynkach.

- No wiesz…

- Koleś, nie odpowiedziałeś mi na pytanie.

Był bystry. Wziąłem wdech.

- Mówiłem generałowi, że chcę pogadać z Ganimedem, a potem polecimy do Wolnej Europy…

- Srutututu.

Skrzywił się, zerknął na chwilę na lewo w górę, a potem spojrzał na mnie, ale jakoś tak… dziwnie.

Nie w oczy, ale na czoło. Przez chwilę miałem wrażenie, że widzi mój mózg.

- Nie umiesz kłamać.

Dziwne. Wydawało mi się, że umiem. Może mógłby mnie czegoś nauczyć?

- Zatem? - spojrzał na mnie i wyszczerzył równe, olśniewająco białe zęby. Wreszcie ktoś dbający o estetykę jamy ustnej.

- Naprawdę zastanawiam się…

- Jak uciec?

O, w mordę.

- Nie jesteś taki głupi - podjął - żeby spotykać się z Rawsonem i Hindenburgiem. Wiesz doskonale, że to nic nie da… - zastanowił się - …hm, w każdym razie oficjalna wizyta.

- Masz na myśli coś konkretnego?

- Nieważne - klepnął mnie lekko w przedramię. - Wracamy do tematu, kolego.





Naprawdę był dobry.

- Więc kombinujesz, jak uciec. Chyba że naprawdę chcesz zostać agentem BOP-u, jak sądzi ten pacan Baczewski, ale nie wydaje mi się… Jeśli nie agentura, to śmierć. Ucieczka jest jedynym logicznym rozwiązaniem. Dobrze mówię?

Milczałem. Trafił w sedno. No, może nie w sam środek tarczy, bo nie wspomniał, że naprawdę bardzo mnie interesowało, co znajduje się w…

- Texas - przerwał tok moich myśli. - Zoenet Labs. Jak dotąd jedyna zoenecka fabryka motombów. To cię naprawdę intryguje.

W dziesiątkę.

- Czego miałbym tam szukać? - spytałem niewi

- Geskinów.

- Słucham?

- Motombów, które wyglądają jak ludzie. Genuin Skin. Geskin.

Jak nie pokazać zbaranienia? Są różne sposoby; zaciśnięcie szczęk, napięcie policzków, zmrużeni oczu, każdy ma i

- Nauka kontroli mimiki też by ci się przydała - stwierdził lakonicznie i wykonał wariacki zwrot w dół.

- O, Jezu - stęknąłem, czując w przełyku jajecznicę, którą zjadłem na śniadanie. - Co robisz?!

- Pomagam ci - wyszeptał. - Ale najpierw musimy zgubić cień.

Zerknąłem na radar.

- Który to? - wysyczałem.

Pojazd ciągle spadał. Zastanawiałem się, co ze mnie zostanie, kiedy wyjdzie z pikowania. Starałem się odepchnąć mdłości, które pełzły przez przeponę jak wielki oślizgły robak.

- Nieważne.

Raptem dookoła zaroiło się od czerwonych smug.

- Służbisty sukinsyn - wysapał. - Zgodnie z procedurą. Niekontrolowany manewr i egzekucja, jak chirurg wycinający podejrzaną tkankę…

Prędkościomierz wskazywał dziesięć prędkości dźwięku. Ta krypa się rozpadnie, myślałem, omiatając wzrokiem tablicę rozdzielczą w poszukiwaniu wskaźnika temperatury poszycia. Nagle usłyszałem: „Buuu”… i odzyskałem przytomność, wisząc do góry nogami.

- Jaśniepan się ocknął? - stęknął Laurus.

Smugi czerwieni przecięły nad naszymi głowami krajobraz uprawnych pól (lecieliśmy do góry nogami). Wilehad popchnął wolant, zamknął przepustnicę i wykonał pół kontrolowanej beczki. Próbowałem ręką powstrzymać śniadanie, które postanowiło jednak mnie opuścić. Wrogi śmig wyprzedził nas i zanurkował w prawo. Wilehad odbezpieczył spust rakiet. Napiąłem mięśnie szyi i twarzy. Wytrysk ze ślinianek. Jeśli zwymiotuję, ośmieszę się na całe życie! Przeciwnik wspiął się stromo w górę, zawrócił na grzbiet, a potem wyprostował lot, już na brzuchu. Zwrot bojowy, nazwałem manewr widząc, że Laurus (niestety!) go powtarza… Obudził mnie delikatny wstrząs. Rozwarłem szeroko oczy w momencie, gdy od prawego skrzydła odrywało się cygaro rakiety. Błyskawicznie zlustrowałem ubranie i z ulgą stwierdziłem, że wciąż jest czyste.

- Przy przeciążeniu dodatnim zaciskaj pośladki i napinaj uda - poradził pilot.

Słyszałem rytmiczne: „Pi, pi, pi”. Nie byłem pewien, czy oznacza, że namierzyliśmy przeciwnika, czy na odwrót. Mdłości odeszły. Zdusiła je adrenalina. Kciuk Wilehada ponownie nacisnął guzik zwalniający rakietę. Tym razem poleciał pocisk podczepiony pod lewym skrzydłem. Dyskowaty wrogi śmig wykonał półbeczkę i ściągnął w dół. Cygaro przeleciało nad płaskim brzuchem.

- Dobry jest - zauważyłem.

Laurus spojrzał na mnie złym okiem. W tym momencie w kadłub przeciwnika uderzyła druga rakieta. Agent ściągnął wolant i wykonał ciasny skręt. Popchnęła nas fala uderzeniowa. Spróbowałem zacisnąć pośladki… I ocknąłem się, gdy wyrównywaliśmy lot. Przestrzeń dookoła znaczyły czarne smugi spadających odłamków statku, zupełnie jak druty zdewastowanego archaicznego parasola.

Rozjarzył się jeden z ekranów. Twarz generała. - Laurus, korwa mać, nie żyjesz.

- Panie generale, musiałem to zrobić, ten zdrajca mnie zaatakował.

- Ralph cię zaatakował? Najbardziej tępy z moich ludzi?!

- Niech pan sprawdzi zapis.

- Hm…

Wielka gęba wodza przez chwilę coś analizowała.

- Rzeczywiście. Zupełnie bez przyczyny.

Kątem oka dostrzegłem, jak Laurus znowu jakoś dziwnie na mnie popatruje i krzywi twarz.