Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 19 из 76

- Jakie masz objawy, pięknisiu? - spytała, siadając za biurkiem wykonanym z nieznanego mi drewna, może afrykańskiego.

Zbiła mnie z tropu.

- Ale… ale… to nie ja jestem chory.

Spojrzała spod łukowatych brwi.

- Wyglądasz na zmarnowanego. Siadaj.

Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, jakaś łapa przyparła mnie do fotela, usłyszałem, jak z obu stron podjeżdżają podejrzane automaty świsnęła macka owijająca się wokół ramienia, coś prztyknęło przy szyi…

- Au! - krzyknąłem czując lekkie ukłucie. Rzecz jasna, okrzyk nie był wywołany bólem, ale raczej zaskoczeniem.

- Jaśniepan wrażliwy? - nie ukrywała rozbawienia.

- Przecież tłumaczyłem, że czuję się… Przerwałem, uzmysłowiwszy sobie, że właściwie ;, czuję się bardzo podle. Lekko się uśmiechnęła.

- Jakie to dziwne… - mruknęła, oglądając wyniki moich testów na przeziernym monitorze - …patrzysz na człowieka i widzisz odpowiedź, a on sam ślepy tylko dlatego, że rzadko w lustro spogląda… - Zerknęła na mnie bystro. - Gracz?

Wytężyłem wzrok, łypiąc na liczby.

- To widać?

- Wyraźnie i trójwymiarowo - roześmiała się.

- No właśnie… Biegłem do pani i strasznie rozbolały mnie mięśnie… Cały czas łupią jak…

- Nierozciągliwe - przerwała. - Rozciągniesz i przejdzie.

- A kości? Boję się osteoporozy, mam wraże…

- Niepotrzebnie, gołąbku - znów przerwała. - Mają prawidłową gęstość, bo napinały je mięśnie. Używałeś firmowych zasobników z płynem infuzyjnym?

- Tak, yamaglaxo i smithbros.

- No to spokój. O stawy i więzadła też nie musisz się martwić. Jedynym problemem jest…

- Serce?

Skinęła poważnie głową.

- Właśnie. Mówiąc po ludzku, kondycja. No i układ naczyniowy. Odzwyczajony od kontroli ciśnienia w sytuacji wysiłku i zmian pozycji.

- Da się to wyleczyć? - spytałem z nadzieją. Wystukała coś na klawiaturze. Z tyłu syknęło. Od wróciłem się i zobaczyłem, jak z jednej ze ścian wy suwa się kilka plastikowych szufladek. Przedtem ich nie widziałem. Prawdopodobnie były schowane za holoiluzją. Podeszła do nich i wyjęła jakieś tajemnicze zawiniątka. Położyła je niedbale przede mną; Były to parciane woreczki wypełnione mocno pachnącymi liśćmi, korzeniami, łodygami, a nawet fragmentami zasuszonych kwiatów.

- Nasze, polskie - wyjaśniła zdawkowo. - Bez pleśni, prima sort. Na mięśnie arnika, gorczyca, imbir, muszkatołowiec i pieprzowiec - wskazywała poszczególne woreczki. - Serce ci wzmocni serdecznik, głóg, konwalia, miłek, naparstnica, pszonak i żmijowiec. Sama hodowałam. W każdym zawiniątku jest opis, jak stosować. Nie pomyl się, co rano, a co wieczorem, co na czczo, a co przy jedzeniu. I pamiętaj, że „sześćdziesiąt stopni” to nie to samo, co wrzątek. Sięgnęła do szuflady.

- Samo zielsko nie wystarczy. Jeszcze… - rzuciła na blat dwa kolorowe pudełeczka - …minerały i witaminy. Vitabot i telomin. Same będą wiedziały, gdzie działać.

Z trudem łączyłem obraz byłej bizneswoman i obecnej czarownicy. Czy w biurze miała podobny ternperament? A może myliłem się z tym biurem?

- To niby kto jest naprawdę chory? - spytała, przerywając mój potok myśli.

Opisałem stan Pauline. Zasznurowała usta i zmarszczyła brwi.





- Tu zioła nie pomogą. Znaczy pomogą, ale nie do końca. Będzie potrzebny prawdziwy lekarz i plastik do apteki na nanoleki.

Skrzywiłem się.

- Z tym jest problem.

Spojrzała z obrzydzeniem, które szybko przekształciło się w zdumienie.

- Nieubezpieczony? Nie… niemożliwe. Przestępca? Zlustrowała mnie przenikliwym spojrzeniem.

- Chyba że pedofil… Głęboko westchnąłem.

- Nie chciałbym tego wyjaśniać… dla pani bezpieczeństwa.

- Nie jesteś stąd?

- Tylko przejazdem.

Wysunęła jeszcze jedną półkę, tym razem po drugiej stronie pomieszczenia. Podeszła i wyjęła z niej paczkę teraponu, dolojatru (generycznych odpowiedników inflahealu i painstopu) oraz tisrepu, cudownego nanobotowego „naprawiacza” tkanek. Rzuciła je na stół tak samo nonszalancko jak zioła.

- Masz. Wystarczy na pięć dni. Potem przyjdź po następne.

- A pani… jak się zaopatruje?

Uśmiechnęła się drapieżnie. Słowo daję, że wyglądała jak czarownica.

- Nie chcesz wiedzieć… dla twojego bezpieczeństwa - zaśmiała się sucho. - A teraz płać.

***

- Dzień dobry, Jagna Randal, Global Network News. Jak państwo pamiętają, nasza holostacja od kilkudziesięciu dni opracowuje raport o stanie gier, Dzisiaj nareszcie możemy go przedstawić. Zajmie się tym znany państwu gierczany ekspert, Cal Galahad.

- Witam was, kochani, chciałbym jak zwykle trochę pofiglować, ale niestety mam do odczytania dosyć ciekawy dokument, który specjalnie dla was tworzyły dziesiątki ekip GNN, w tym również ja. Obraz gier się zmienił, nic już nie będzie takie, jak było. Chociaż może i dobrze?

- Cal, czy mógłbyś…

- Tak, Jagno, przepraszam, ale za to mnie kochają, nieprawdaż?

- Cal…

- Czytam. Stan wirusów rzekomo się ustabilizował. Od ostatniej fali, po której drapieżniki zaczęły mutować, nie zanotowano większej zsynchronizowanej akcji, dane informują jednak o jedenastu tysiącach ataków na pojedynczych graczy. Co ciekawe, zniknęły wszystkie odmiany bugów nie związane z organiką, czyli duszące krawaty lub miażdżące samochody, pozostały jedynie zwierzątka. Co dalej…

W każdej grze powstała ekspozytura VSA, czyli Virtual Security Agency, nie trzeba dodawać, że jest to organizacja zoenecka. Zoeneci gwarantują bezpieczeństwo zarówno dzięki sprzedawanym przez siebie Nietoperzom, jak również niewidzialnym agentom. Czy im się uda, trudno powiedzieć. Na razie, że tak powiem, jest dobrze: po powstaniu VSA wszystkie napaści zostały odparte. Z tego, co podają zoeneci, a chyba trzeba im wierzyć, ponad połowa interwencji była niewidoczna dla graczy. Pomimo to, pozwolę sobie skomentować, liczby te nie napawają optymizmem.

Tak, jak można się było spodziewać, kilka firm produkujących gry sieciowe, które nie cieszyły się zbytnią popularnością, przeżywa obecnie poważny kryzys, część z nich ogłosiło upadłość, część została wchłonięta przez większych gigantów. Podobny zastój przeżywają dostawcy łóż, kasków i sieciowego oprogramowania.

A teraz kilka słów o pozytywnych stronach ostatnich wydarzeń, bo paradoksalnie są tacy, którzy na akcie terroru skorzystali! Znaczne ożywienie przeżywają gry typu single i cooperative player. Jak wiemy, zostały one oszczędzone. Dlatego Road to Hell, Sizzling Swords czy Savage, a nawet leciwe Raven Heart i jednodobowy Mrok przeżywają prawdziwe oblężenie. Istotne zmiany zaszły również w Brahmie. Zoeneci, rozgniewani i przestraszeni ostatnimi wydarzeniami, ogłosili zerwanie z paradygmatem homo realium. Nie zdziwcie się, drodzy oglądacze, jeśli wejdziecie w Brahmę, a w zasadzie Brahmawi, jak został ochrzczony nowy świat, i zobaczycie latających ludzi czy zjawy przenikające przez ściany. Zoeneci nie są już tacy jak my. To znaczy nigdy nie byli, ale długo i wytrwale udawali, że jest inaczej. Wisznu, jak można się domyślać, stracił rację bytu i połączył się z bratnim światem, tworząc grę o nowej nazwie, którą już raz wymieniłem, ale nie wyjaśniłem, o co chodzi, taki już jestem…

- Cal…

- Już wyłuszczam, Jagno. Drodzy oglądacze, Wisznu połączył się z Brahmą, tworząc Brahmawi. Jedynie niewielka część zoeneckiego świata przestrzega dotychczasowych reguł. Zamieszkują ją młodociani, którzy trafili tam z musu (i wcale się z tego nie cieszą), oraz niewielka część ortodoksyjnych zoenetów. Dzielnica ta została żartobliwie nazwana Śiwa, trudno powiedzieć, czy ze względu na destruktywne tendencje współczesnej młodzieży, czy negatywne nastawienie zniesmaczonych starców…