Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 18 из 76

Nie, nie dam się, pomyślałem ze złością. Zerknąłem na mapkę. Zbliżałem się do bariery ABB, która wciskała się kilometrowym łukiem w las i zmuszała mnie do nadłożenia drogi. Choć to głupie, zacząłem biec prosto. Tacy już są faceci: choćby wszystko świadczyło przeciw nim, i tak chcą coś udowodnić, nieważne: sobie czy i

Ostrzeżenie. Zbliżasz się do Anty Bios Barrier.

Dwadzieścia metrów… Czy masz wszystkie nie zbędne wszczepy? Czy jesteś poinformowany o niebezpieczeństwach za filtrem?

- Zamknij się, babo - mruknąłem przez zaciśnięte zęby i dałem nura przez niewidzialną ścianę. Coś w środku mnie kazało przeciwstawić się uczuciu przegranej. Włączyłem radar. Wiatr zaświstał w uszach. Przeskakiwałem wykroty, omijałem zarośla, odbijałem się od pni brzóz, sosen i dębów, prując do przodu jak czołg. Po chwili otoczył mnie szary bąbel: chmura owadów, które czując wydychany przeze mnie dwutlenek węgla zbliżyły się, żeby kłuć i zabijać, ale odpychały je feromony wytwarzane przez ciało dzięki wszczepom. Kontrolowałem układ stawów, by przełożenia były najmniej forsowne, a obciążenia więzadeł minimalne. Rozgrzałem się. Galop pośród zieleni i słonecznych smug sprawił mi niewymowną radość. Coś zaskrzeczało z góry: bzyczącą marę pożerały czarne ptaki, jakby skrzyżowanie kruków z jaskółkami. Biegłem dalej. Przypomniałem sobie dziecięce lata, gdy potrafiłem się cieszyć tylko z tego, że jestem: gdy biegłem z całych sił, uderzając bosymi stopami w dudniącą ziemię, jak źrebak niecierpliwymi kopytami. Czułem ciało: giętkie, zaskakująco sprawne. Zaalarmował mnie sygnał radaru.

Zbliża się duży obiekt.

Zoom ukazał kształt, który mógł należeć do guźca, dzika, małego niedźwiedzia… Psiakrew, zawsze spałem na lekcjach biologii. Usłyszałem w dali ponure warknięcie i tętent racic. Albo kopyt. Może łap? Na sekundę odwróciłem głowę i zobaczyłem w gęstwinie liści jakiś paskudny pysk pokryty szczeciną. Jakby dzik, tylko dlaczego miał tyle wystających zębów i rogi?! Gdzie ta bariera? Trzysta metrów… Przyspieszyłem.

Obiekt zidentyfikowany. SRM022. Dzik Jadowity Gussmana. Samce bardzo agresywne, samotne. Terytorialiści. Lochy łagodne, z wyjątkiem okresu rui. Zalecane schronienie za barierą ABB bądź wezwanie Out-Rangers.

Dwieście metrów i chrząk, chrząk, za plecami. I ten tętent… Czy to w głowie mi tak wali? Ciemno. Tyle tych skrzeczących ptaków, bzyczenie i ten dzik koszmarny, uważaj na korzeń! Nie potknij się, patrz pod nogi, chrząk, chrząk, nie potknij się, dum, dum, dum.

Zbliżasz się do bariery. Dwadzieścia metrów…

ABB przebyłem tygrysim skokiem. Słyszałem za sobą dziki wrzask dobyty z dziesiątków gardeł. To ptactwo i odyniec nadziały się na filtr. Obejrzałem się. Niewidzialna ściana dymiła i iskrzyła. Wśród krzaków parowały krwawe strzępy. Nie miałem siły zastanawiać się nad losem zmutowanych stworzeń. Ledwo łapałem oddech. Serce łomotało jak młot w rękach kowala, który oszalał z rozpaczy, dowiedziawszy się, że jego jedyny syn zginął na wojnie: oczami wyobraźni widziałem, jak rzemieślnik pochwycił najcięższy obuch i jął tłuc w kowadło, złorzecząc niebiosom. Przyjaciele starali się go powstrzymać, chwytając go za ramiona, lecz niezmordowany człek bił w żelazo tak mocno, że trzonek młota pękł na dwoje. Miałem nadzieję, że moje serce nie pęknie. Oparłem się o niski konar dębu. Spazmatycznie wciągałem powietrze. Zrozumiałem, że podczas wirtualnych eskapad nic nie stymulowało serca. Co z niego zostało, Bóg jeden wie.

Gdy kryzys minął, podjąłem wędrówkę zachowując się jak operator dźwigu: moje ciało tak cierpiało, że musiałem traktować je jak cudze. Wydawałem rozkazy rękom i nogom, żeby wykonywały kolejny ruch, i krok za krokiem, metr za metrem pokonywałem dystans. Przyrzekłem sobie, że od tego dnia codzie

***

- Wita was stary dobry Cal Galahad. No, może nie ten sam, co kiedyś, bo, jak widzicie, krąży wokół mnie Personal Security Droid mk. I „Bat”; czyli nietoperz, skonstruowany przez zoenecką firmę Virtual War Droids Ltd. Jego zadaniem jest wyłapać każde wirusowe zagrożenie, jakie czyha na mój cyfrowy byt. Ma, podobnie jak krążące w sieci wirusy, elastyczny program dopasowujący się do okoliczności. A kiedy zechcę… o, właśnie… mogę uczynić go niewidzialnym, żeby nie rozpraszał mnie podczas zabawy. Obok mnie stoi dzielny komandos świeżo stworzonej Virtual Security Agency, w skrócie VSA, formacji, którą zorganizowali zoeneci, jak widać, ludzie najszybsi i najlepiej przystosowani do życia w sieci. Witaj, Frank.

- Cześć, Cal.





- Twierdzicie, że jesteście przygotowani na wszystko?

- Filie VSA założone zostały we wszystkich grach. Gwarantujemy wirtualne bezpieczeństwo. Gracze mogą bawić się jak dawniej.

- Ale skoro zagrożenie jest nieusta

- Oprócz indywidualnych nietoperzy każda grupa graczy otrzymuje niewidzialnego anioła stróża, czyli żołnierza VSA, takiego jak ja.

- Skąd pewność, że sobie poradzi?

- Nie ma i

- A w grach intymnych? Jak choćby w legalnych przecież Twisted & Perverted czy Crazy Nights? Co powiedzą sieciowcy na wieść, że czuwa przy nich niewidzialny opiekun?

- No cóż, w tych światach i tak nikt nie używa oficjalnych skinów.

***

Wyobrażałem sobie niziutką chatkę Baby Jagi, dach pokryty kobiercem mchów, maleńkie okien ozdobione modrzewiowymi okie

Właścicielka wyglądała na emerytowaną biznesmenkę, która po odsłużeniu czterdziestu pięciu la w obozie pracy, zwanym dla niepoznaki firmą, powróciła do zapomnianej pasji, jaką jest malarstwo i ziołolecznictwo. Ściany zdobiły dość ciekawie zaprojektowane holobrazy, szkice i podmalówki. Całe wnętrze stworzono jakby w oczekiwaniu na partnera, który dopełni życie interesującej kobiety. Zdawało się jednak, że marzenie jak dotąd się nie ziściło: Brak rodzi