Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 10 из 76

Wgniotło mnie w poduchy. Znów zamknąłem oczy i pogrążyłem się w stanie będącym mariażem depresji i zmęczenia.

- Blokujesz sygnały radarowe? - usłyszałem głos Petera.

- Cały czas - potwierdziła Sokolowsky.

- Dobrze. Miejmy nadzieję, że nas nie wykryją. Jestem w mocy dwóch potworów, rozmyślałem na granicy świadomości. Gdzie są moje soczewki? Gdzie moje okulary? Podniosłem ciężkie powieki i spojrzałem we wsteczny ekran. Bez trudu rozpoznałem za mazany odległością linowiec. Zostały w Stockomville.

***

Rok dwa tysiące sto dziewięćdziesiąty dziewiąty jest dedykowany Podwodnej Republice Sri Lanki, jedynemu państwu na Ziemi, którego cały obszar znajduje się pod powierzchnią oceanu. Z tej okazji hotele i uzdrowiska URSL zapewniając wyjątkowe atrakcje i upusty dla swoich gości. Szczegóły na stronie Underwater Republic of Sri Lanka.

***

Wylądowaliśmy w centrum Puszczy Białej, na małej polance, przy rozłożystej chacie gajowego. Obok schludnych zabudowań, utrzymanych w rustykalnym stylu, stały trzy mocno odrapane opancerzone automaty konserwacyjne, które dbały o integralność przebiegającej w pobliżu bariery ABB.

Ledwie wygramoliłem się z pneumobilu, dwuskrzydłowe odrzwia domostwa otworzyły się.

- Levi Chip? - otworzyłem szerzej oczy.

A jednak wciąż umiałem się dziwić. Na progu leśniczówki stał uśmiechnięty łysawy mężczyzna, współtwórca A

- Ciężkie czasy mobilizują i konsolidują - skwitował. - Wchodźcie. Tak jak prosił Norman, mam dla Torkila prezent.

- A nawet dwa - zachichotał Peter.

***

- To jest twój nowy kask. - Chip trzymał w rękach standardowe urządzenie gracza.

- O nie, dzięki. Już raz miałem przyjemność…

- Spokojnie - uśmiechnął się. - Chyba nie przypuszczasz, że zostałem tu sprowadzony wyłącznie dla towarzystwa? Wspólnie z Harrym trochę go przerobiliśmy… Znaczy, on przekazał mi kilka uwag, ciągle siedzi w firmie…

Przez chwilę obracał urządzenie w dłoniach.

- Nie będę ci mącił w głowie, powiem tylko, że zdezaktywowaliśmy obszar czuciowy: dotyk, ból, temperatura, czucie głębokie, to wszystko będzie niedostępne.

Moja twarz pojaśniała. - Więc nic mi nie grozi!

- Właśnie. Nawet jeśli cię rozerwie na strzępy, nie dojdzie do wstrząsu, bo będziesz to tylko widział jak w holowizji. Możesz nawet wyparować. Dopóki pozostanie ci jeden palec, którym ktoś z przydzielonej ci ochrony wciśnie w azylu guzik, będziesz bezpieczny. Jeśli palca zabraknie… - chrząknął - zdejmiemy kask na twardo.

Skrzywiłem się. - Cudownie…

- Mam nadzieję, że rozumiesz sytuację. Rozejrzałem się za siedzeniem. Wnętrze leśniczówki urządzono gustownie i bogato. Wielkie fotele, sofy, stoliki, lampki, autoluksy, mobilne holoekrany, dwa kamie

- Właśnie że nie - odparłem.





Levi, który cierpliwie przez cały ten czas czekał, odstawił kask na dębowe biurko stojące pod oprawionym w złote ramy obrazem, który przedstawiał ułana na rączym rumaku.

- Wciąż nie znamy napastnika. Żeby go namierzyć, musimy zrobić jeszcze jedną konfrontację, ale - uśmiechnął się - na naszych warunkach. Musisz tam wejść ponownie.

Przełknąłem ślinę. Wyszczerzył zęby: - Tym razem się uda.

***

Jestem blondynką. Podobają ci się moje włosy? Za dużo w nich słońca? Wolisz barwę zachodu? Nie ma problemu, bo mam Hairstant. Za godzinę się zmienią. Co? Za proste? Nic nie szkodzi. Mam Hairstant. Za godzinę będą kręcone. Słucham? Jednak wolisz rude? Ależ bardzo proszę! Mam Hairstant. Za godzinę stanę się płomie

***

- Ty też widziałeś reklamę ŁOŻE ŚMIERCI? - spytałem Normana, idąc ulicą Brahmy.

Jego półprzezroczysta głowa majaczyła na tle Przechodzących zoenetów, lecących pneumobili i majaczących w tle fantastycznych budowli. Te w Warsaw City mogły spalić się ze wstydu.

- Tak.

- Sprawdzałeś, skąd się wzięła?

Ominąłem pędzących dżetboardowców. Błysnęli bajeranckimi szkłami narogówkowymi, z tego, co zdążyłem zauważyć, oczy jednego świeciły błękitnym blaskiem, a drugi ciął powietrze pseudolaserowymi rubinowymi klingami.

- Miałem wrażenie, że to po prostu medialna zabawa…

- A może ostrzeżenie?

- E…

Zbliżyłem się do wejścia baru. Pod latarnią stała w wyzywającej pozie kurtyzana odziana w biociuchy, które z przypadkową częstotliwością robiły się na ułamek sekundy przezroczyste. Ludność Brahmy korzystała z dobrodziejstw technologii tekstylnej jakby chętniej niż mieszkańcy realium. Powstał nawet niepisany zwyczaj, że nowości najpierw testowano tu, a dopiero potem w rzeczywistości. Na chwilę przystanąłem. Bieliznę miała szałową. Chrząknąłem i spojrzałem na drzwi. Torkil, jesteś, bracie, w pracy.

- Uważaj, wchodzę do tego lokalu - chrypnąłem. Wyłączyłem się. Gdzieś w pobliżu ukrywali się Pete i A

- To pan? - zdziwił się barman, wyrywając mnie z mentalnego autobiczowania. - Ależ ma pan jaja! - ściszył głos. - Słyszałem, co się panu przydarzyło… - Et, lekko zasłabłem.

- Taa, zasłabłem - błysnął zębami pod czarnym wąsem. - To od firmy - postawił na blacie szklanicę. - Dobry towar.

Spojrzałem na szkło, w którym mienił się płyn o barwie whiskey Wiedział, co lubię.

- Dlaczego? - spytałem mechanicznie, niemal czując już, jak trunek gryzie mnie w język.

- Nie każdy ma szansę zacząć życie od nowa, prawda?

- Dzięki - sapnąłem opróżniwszy szkło.

To rzeczywiście była whiskey, dobra jej odmiana. Dziwne, że system finansowy Brahmy uwzględniał kontrabandę. Ten świat nigdy nie przestał mnie szokować. Niby kopia realium, a jakże fascynująca.

Już miałem zapytać, co piłem, gdy dostrzegłem błysk w oczach wąsacza. Odwróciłem się i zobaczyłem w drzwiach chowający się cień. Wybiegłem na ulicę. Piętnaście metrów dalej, na tle dostojnych topoli, stał nieduży człowiek ubrany w szary garnitur. Mierzył do mnie z dziwnego pistoletu. Przetoczyłem się w bok. Usłyszałem bzyk komara. Machnąłem ręką. Chybiłem. Lufa osobliwej broni syknęła ponownie. Teraz były dwa komary Biegłem w kierunku obcego jak szalony, próbując paskudztwo odpędzić, ale jakie ma szanse niezdarny człowiek przeciw nieomal niewidocznemu wrogowi? Lufa syknęła po raz trzeci. Wprawdzie ja nie miałem szans, ale rozmazany cień A