Страница 23 из 67
Wstałem.
–Ja dziękuję.
–Niech pan poczeka. Nie pokażemy golizny. Zawahałem się.
–Mimo to…
–Niech pan zerknie w scenariusz. No? Niechże pan siada. Czy myśli pan, że to przypadek, że zaprosiłem najlepszych gamedeków w mieście?
Usiadłem. Pauline też nie zbierała się do wyjścia. – Myślę, że uznacie eksperyment za bardzo ciekawy Przy okazji będzie to bezpłatna reklama… jeśli sobie poradzicie. Niech pan przeczyta scenariusz. – Mówił do mnie, ale patrzył na nią. – Pani Eim, bardzo proszę.
Skoro już tu jestem, pomyślałem i zanurzyłem się lekturze.
Gdy dobrnąłem do końca, płonąłem z podniecenia.
–Już, panie Aymore? Pani Eim? Skończyliście? No i jak?
Kobieta kiwnęła głową. Miała wypieki na twarzy.
–A pan?
–Wchodzę.
–Prawda, że to wyzwanie? Wiedziałem, że się nie oprzecie! Rozumiecie zasady?… Najpierw musicie się zorientować, że to gra, potem, że istnieje drugi gracz, wreszcie, że gest otwarcia okna jest nietypowy Do jego wykonania jesteście potrzebni oboje… Za udział inkasujecie po dziesięć tysięcy „Zabicie" drugiej osoby daje zwycięzcy dodatkowe dziesięć, zaś za pocałunek, który jest najtrudniejszy, oboje otrzymacie dwadzieścia. W ten sposób Novatronic promuje filozofię win-win…
Pauline nie odrywała ode mnie nieprzeniknionego spojrzenia.
–Mam nadzieję – powiedziałem – że znajdziemy najwłaściwsze rozwiązanie.
Obok materializowało się coraz więcej ludzi: postacie z Supra City, enpecowie, boty, ktoś coś krzyczał, reklamował, przejeżdżały napisy, projekty map, potrząsano nam ręce, wręczano czeki… Jak mogłem sam sobie to zrobić? Zerknąłem na Pauline. Patrzyła na mnie wzrokiem zagubionym i zmęczonym. Nie żywiłem wobec siebie pozytywnych uczuć.
Zainteresowanie grą osiągnęło nieoczekiwany poziom. Higgins był zachwycony i zafundował nam kolację na szczycie holowizyjnej wieży. Skorzystaliśmy z zaproszenia następnego dnia, gdy się porządnie wyspaliśmy.
W świetle świec gamedekini wyglądała zachwycająco. Na jej szyi błyszczała gustowna kolia.
–Powiedz mi – powiedziała ściszonym tonem – czy był jakiś moment, w którym zyskałeś pewność, że to gra?
Przeżułem kawałeczek kraba.
–Yhm.
–Naprawdę? Kiedy?
–W nocy. Przed naszym – uśmiechnąłem się łobuzersko – pojedynkiem. Przypomniałem sobie szczegół, zupełnie absurdalny.
–No?
–Tupanie nogą podczas otwierania okna. Zasłoniła usta, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Tak też wyglądała pięknie.
–Czarowna noc – spojrzała wymownie w okno, jakby i je należało sprawdzić.
–Tak.
Obok wieży przelatywał holobim. Wyświetlał relację z wyścigów formuły gamma.
Bolidy mieściły… trzech pilotów. Zamarliśmy.
–Co to, do diabła… – zmiąłem serwetkę i zerwałem się z krzesła, strącając widelec. Z brzękiem uderzył w posadzkę.
Pauline patrzyła szklanym wzrokiem. – Tylko nie to…
Obraz przybliżył się i ukazał twarz jednego z kierowców. Był to Higgins. Uśmiechnął się i wzniósł kciuk. Pod nim pojawił się napis: „To tylko żart!"
Zdaje się, że nasz głośny śmiech mocno zbulwersował eleganckich gości.
7. Polowanie
Zawsze uważałem, że instynkt jest po to, żeby się nim kierować. Zwłaszcza gdy przed czymś ostrzega. A jednak pamiętam niejedną sprawę, w której wewnętrzny głos alarmował na każdym kroku, a ja mimo to brnąłem w niebezpieczne rejony.
Ta zaczęła się e-mailem:
Szanowny Panie,
Zapraszam na spotkanie w starej szopie przy Słoneczna Street, dwa kilometry na południe od Wooden Podkowou. Charakterystyczny krzywy komin. Pojutrze o 10.30. Intratne zlecenie.
Z wyrazami szacunku
Ha
Jakież to intratne zlecenie mogę dostać w starej szopie? Sprzeczność kłuła w oczy. Odezwał się ostrzegawczy mentalny sygnał. Ruszyły wspomnienia filmów o mafii, obrazy opuszczonych domostw i morderstw dokonanych wśród pól. Troska o dyskrecję posunięta do tego stopnia najpewniej oznaczała kłopoty. Ale pomyślałem też, że może to jakiś ekscentryk. Dziwak. Lubię dziwaków.
Chałupa rzeczywiście sprawiała wrażenie, jakby się miała rozlecieć. Blaszaną rurę imitującą komin zmaltretowano i powykręcano chyba celowo, by uczynić niezawodnym znakiem rozpoznawczym. Ostrożnie wszedłem do środka. Wszechobecny kurz zniechęcał do oddychania. Rozejrzałem się. Żadnych mebli, zawalone schody, ciemno i pusto. Ktoś mi zra bił kawał?
Rozległ się pneumatyczny syk i cichy klang windy Z podłogi wychynęła luksusowa, obszerna kabina. Wzbiła tuman pyłu, miałem jednak wrażenie, że oddziela ją przezroczysta warstwa powietrza. Antygrawy? W środku czynił powitalne gesty uśmiechnięty tłustawy jegomość w garniturze skrojonym zgodnie z najnowszymi trendami mody. Nie ukrywał rozbawienia moją miną. Zaprosił mnie do środka. Zmrużyłem oczy i niechętnie wkroczyłem w szary obłok Za progiem otoczyły mnie setki śliskich rączek: niewidzialna siła ściągnęła ze mnie cały brud. Antygrawy No, no…
–Witam, panie Aymore – wyciągnął białą, czystą rączkę. – Ha
–Miło mi.
Uścisnąłem jego dłoń, co przypominało miętoszenie głowonoga. Winda cichutko sapnęła i zapadła się pod ziemię. Wdepnąłeś, wdepnąłeś, naigrawał się instynkt. Samo przebywanie w takim ukrytym miejscu implikowało konieczność milczenia. Nie ulegał wątpliwości, że właściciel posesji potrafi mnie zmusić, żebym trzymał gębę na kłódkę. Wkraczałem w strefę przemocy.
Porównałbym wnętrze do pałacu, tyle że pałac spaliłyby się ze wstydu. Przepych szedł łeb w łeb z funkcjonalnością i nowoczesnością. Było przytulnie, ciekawie, rozkosznie i hotelowo. Mógłbym się natychmiast wprowadzać. Za panoramicznymi oknami szumiało morze prawdziwsze od realnego. Gospodarz lustrował mnie szarymi oczkami, serdecznie obnażając zęby. Czułem się jak Jaś i Małgosia razem wzięci, szacowani przez Babę Jagę pod względem wartości kulinarnej. Ha
–Robi wrażenie, prawda? – jego nalana buźka wyrażała dumę.
Zadrżałem. Po co mi to pokazałeś? Nie chcę cię znać!
–Owszem. Bardzo… efektowne. – I wygodne. Drinka? Przełknąłem ślinę.
–Dużego. I mocnego.
Wybuchnął szczerym śmiechem. Zupełnie jakby sugerował: „Lubisz wypić, co? Ja też!". Odnalazłem skórzaną kanapę. Stał przy niej przepiękny złocony stolik z alabastrowym blatem.
–Można? – spytałem.
–Oczywiście – odparł braterskim tonem. Powstrzymał się, żeby nie dodać protekcjonalnie: „Kurewsko droga ta sofa, kosztowała mnie sto tysięcy. stolik sprowadziłem z Pekinu, ale siadaj, i ty trochę naciesz".
Albo mam paranoję, albo powinienem natychmiast uciekać. Odciął mi odwrót, stawiając sążnistą szklanicę z pomarańczowym płynem. Sam nie pił.
–Niech pan spróbuje. Od tego przybywa męskości – parsknął obleśnie.
Drink, niestety, był bardzo smaczny. Nie potrafiłem tego ukryć.
–Panie Aymore – odezwał się, gdy przełykałem. Mam do pana sprawę. Jest pan inteligentnym człowiekiem, więc już się pan domyślił, że dyskretną.
Skinąłem głową.
–Wraz z przyjaciółmi polujemy w Happy H ting Grounds.
Dał mi chwilę na przetrawienie tej informacji. Świat HHG był nielegalny. Lasy i bagna z mnó stwem niebezpiecznej zwierzyny, często bez realnych odpowiedników. Nigdy go nie widziałem, dostęp, jak głosiła plotka, był limitowany Nie wiadomo, kto grę stworzył, pewne natomiast było, że za udział w niej groziła wysoka kara – kilka lat więzienia. W tym świecie nie istniały żadne sensoryczne ograniczenia: mogłeś zamarznąć, spłonąć, zostać przeciętym na pół, każdy fizyczny uraz posiadał pełną reprezentację zmysłową. W sły