Страница 5 из 51
– Żałuję panie profesorze, ale ten tekst oddam do ekspertyzy komuś i
Andreae uśmiechnął się.
– Na szczęście są. Panie radco, postaram się przełożyć ten tekst tak dobrze, jak tylko potrafię. Poza tym przypomniałem sobie właśnie pewnego studenta wykazującego – jak pan to określił – pewne odchylenia. To baron Wilhelm von Köpperlingk.
– Nie dziękuję panu – Mock włożył kapelusz.
W Prezydium Policji czekał na niego Kleinfeld z Mosesem Hirschbergiem. Był to niewysoki, przygarbiony brunet około czterdziestki. Powtórzył to, co radca znał już z raportu Kleinfelda.
– Powiedzcie mi, Hirschberg, w jakich pracowaliście wcześniej lokalach?
Kelner przeszedł w dzieciństwie jakieś stany zapalne, po których pozostał mu pewien tik: gdy mówił, prawy róg ust unosił się nieco, co przypominało głupkowaty, szyderczy uśmiech. Wymieniwszy z tuzin podłych knajp, Hirschberg nie przestawał się „uśmiechać”. Dzwon znów rozkołysał się w piersi Mocka. Podszedł do przesłuchiwanego i uderzył go w twarz otwartą dłonią.
– Tak ci wesoło, Żydzie? Może to ty napisałeś te brednie w swoim plugawym języku?!
Hirschberg schował twarz w dłoniach. Sekretarz kryminalny Heinz Kleinfeld, jeden z najlepszych policjantów w Wydziale Kryminalnym, miał ojca rabina. Teraz stał i patrzył w podłogę. Mock przełknął ślinę i wykonał dłonią gest „wyprowadzić go”. Bolała go ręka. Uderzył trochę za mocno.
Zastał swoich ludzi w sali odpraw. Spojrzał na nich i wiedział, że nie usłyszy żadnych rewelacji. Hanslik i Burek przesłuchali dwunastu handlarzy zwierzętami i żaden z nich nic nie słyszał o sprowadzaniu skorpionów. Smolorz nie natrafił na najmniejszy ślad prywatnej menażerii, ale zdobył ciekawą informację. Pewien właściciel sklepu z gryzoniami i wężami wyznał, że częstym jego klientem jest pewien tęgi, brodaty pan, który kupuje jadowite gady i jaszczurki. Niestety sklepikarz nie potrafił niczego więcej o tym człowieku powiedzieć. Reinhardt i jego ludzie przesłuchali pięćdziesiąt pensjonariuszek domów publicznych. Jedna z nich zeznała, że zna pewnego profesora, który lubi udawać, że ćwiartuje ją mieczem i wykrzykuje coś przy tym w jakimś obcym języku. Policjanci zdziwili się, że ta wiadomość nie wywarła na szefie żadnego wrażenia. Dzięki zeznaniom prostytutek wywiadowcy Reinhardta sporządzili listę piętnastu sadystów i fetyszystów, którzy byli na tyle nieostrożni, że zapraszali „dziewczynki” do własnych mieszkań. Siedmiu z nich nie zastano w domu, ośmiu zaś miało żelazne alibi: oburzone małżonki zgodnie potwierdziły, że ich brzydsze połowy spędziły wczorajszą noc w małżeńskiej alkowie.
Mock podziękował swoim ludziom i wyznaczył im podobne zadania na jutro. Kiedy go pożegnali, niezbyt ucieszeni perspektywą roboczej niedzieli, powiedział do Forstnera:
– Proszę przyjechać do mnie o dziesiątej. Odwiedzimy pewną znaną osobę. Potem pójdzie pan do archiwum uniwersyteckiego. Niech pan się nie dziwi – będzie otwarte. Jeden z bibliotekarzy jutro sprawuje nadzwyczajny dyżur. Zrobi pan spis wszystkich, którzy otarli się o studia orientalistyczne: od studentów jednosemestralnych po doktorów iranistyki czy sanskrytologii. A propos, wie pan, co to jest sanskryt?
Nie czekając na odpowiedź, Mock wyszedł ze swojego biura. Poszedł Schweidnitzer Stadtgraben w stronę domu towarowego Wertheima. Skręcił w lewo w Schweidnitzer Strasse, minął okazały pomnik Wilhelma II strzeżony przez dwie alegoryczne figury Państwa i Wojny, przeżegnał się przy kościele Bożego Ciała i skręcił w Zwingerplatz. Przeszedł obok gimnazjum realnego i wstąpił do palarni kawy Ottona Stieblera. W zatłoczonej sali, ciemnej od tytoniowego dymu i wypełnionej mocnym aromatem, tłoczyło się sporo miłośników czarnego napoju.
Mock wszedł do kantoru. Buchalter natychmiast przerwał rachunki, ukłonił się radcy i wyszedł, aby umożliwić mu swobodną rozmowę telefoniczną. Mock nie ufał policyjnym telefonistkom i często rozmowy wymagające dyskrecji przeprowadzał z tego aparatu. Wykręcił domowy numer Mühlhausa. Przedstawił się i wysłuchał potrzebnych mu informacji. Następnie zadzwonił do żony i usprawiedliwił swoją nieobecność na obiedzie nawałem pracy.
„Piwnica Biskupia” przy Helmuth Bruckner Strasse, dawnej, przednazistowskiej Bischofstrasse, w budynku Dworu Śląskiego znana była z wyśmienitych zup, pieczeni i golonki. Ściany lokalu ozdabiały olejne obrazki bawarskiego malarza Eduarda von Grütznera, przedstawiające scenki z mało ascetycznego życia mnichów.
Mock najbardziej lubił boczną salkę, którą oświetlało przebijające przez umieszczony pod sufitem witraż zielone, zamglone światło. Kiedyś Mock zachodził tu bardzo często. Oddawał się marzeniom wśród falujących cieni, ukołysany podziemną ciszą, cichym oddechem piwnicy. Ale rosnąca popularność restauracji zniszczyła uwielbianą przez radcę se
Radca kryminalny był w trudnej sytuacji. Od kilku miesięcy dostrzegał niepokojące zmiany w policji. Wiedział, że jednego z najlepszych policjantów, Żyda Heinza Kleinfelda, wielu traktuje z pogardą; pewien policjant, nowo przyjęty do Wydziału Kryminalnego, odmówił wręcz współpracy z Kleinfeldem. Skutek był taki, że z dnia na dzień przestał pracować w policji. Ale to było na początku stycznia. Teraz Mock wcale nie był pewien, że wyrzuciłby z pracy tego nazistę.
Od tego czasu wiele się zmieniło. 31 stycznia ministrem spraw wewnętrznych i przełożonym całej pruskiej policji został Herma