Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 93 из 114



Spod sufitu bił zimny, jednostajny blask. Kiedyś musiała tu krzewić się bujna rośli

Badanie tych dwu sal zajęło cały dzień. Szu starał się zebrać jak najwięcej materiału, koncentrując uwagę na każdym szczególe.

Wieczorem Wład z Ziną powrócili na powierzchnię i wraz z Brabcem przetransportowali w głąb miasta przygotowane na górze plecaki ze składanymi częściami dwóch przenośnych pawilonów oraz przyrządy badawcze dla Zoi.

Następnego dnia ruszono dalej w dół. Tym razem Szu dal się przekonać, aby na razie nie przeprowadzać szczegółowych badań. Najpierw należało dotrzeć do pomieszczeń o temperaturze znośnej dla ludzi i założyć tam tymczasową małą bazę, tak aby Zoja mogła rozpocząć badania i przygotować środki chroniące człowieka przed toksynami produkowanymi przez bakterie urpiańskie. Bez tego nie mogło być mowy o zdjęciu skafandrów, które poważnie utrudniały ruchy.

Dogodne warunki znaleziono dopiero na dwunastej z kolei kondygnacji. Odkryto tu szereg pomieszczeń, które Szu, przystępując do systematycznych prac archeologicznych, uznał za izby mieszkalne.

Znacznie mniej zadowolony z takiego obrotu sprawy był Wład. Od początku wyprawy w głąb podziemnego miasta opanowała go jedna myśl: jak najprędzej ujrzeć Suzy. Zwłaszcza że mimo łączności Dżdżownicy z bazą dziewczyna wyraźnie unikała rozmowy.

Tak minął tydzień. Zoja ukończyła już swe badania i zaczęto wychodzić bez skafandrów również poza pawilony. Właściwie nic nie stało na przeszkodzie, by przenieść bazę głębiej, gdyby nie Szu, który z ogromną drobiazgowością, niemal piędź po piędzi, badał pomieszczenia mieszkalne. Na uwagi Włada, że warto by już ruszyć dalej, uśmiechał się i powtarzał:

— Nie ma czego się śpieszyć. Zdążymy… zdążymy…

Wład miał jednak za sobą troje sprzymierzeńców: Zoję, Zinę i Renego.

Podobnie jak Wład nie mógł się doczekać spotkania z Suzy, tak lekarka i jej córka chciały możliwie najszybciej zobaczyć się z mężem i ojcem. Zoolog zaś tylko z trudem mógł usiedzieć na miejscu. Zdawał sobie zresztą sprawę z nastroju Włada, gdyż przed odlotem z Temy Zoe powiedziała mu, jak sprawy stoją, i prosiła, aby dyskretnie ułatwił Władowi wyjaśnienie zmiany sytuacji przy spotkaniu z Suzy.

Jedynie Ast, która nie odstępowała ani na chwilę archeologa, broniła stanowiska Szu, zresztą zupełnie słusznego z punktu widzenia jego zadań.

Ostatecznie ekipę podzielono na dwie grupy: Szu i Ast pozostali w dotychczasowej bazie, reszta zaś, pod przewodnictwem Renego, ruszyła w dół.

Już pierwszego dnia przebyto dalszych 18 pięter. Posuwano się głównie schodami i korytarzami, rzadko zbaczając z wytyczonego szlaku, by zwiedzić pobieżnie jakąś ciekawszą salę, przeważnie zarosła krzewami i chwastem. Na razie o zabłądzeniu nie było mowy, gdyż miasto podziemne budowano według dość przejrzystego schematu geometrycznego, który powtarzał się co sześć pięter. Schemat ten, bardzo ułatwiający orientację w podziemiach, odkryty został przez Igora i w ogólnych zarysach przekazany kolegom schodzącym w głąb podziemi.

Na początku drugiego dnia wędrówki lampki bezpieczeństwa zasygnalizowały znaczne natężenie promieniowania. Rosło ono dość gwałtownie. Założono więc skafandry, nie chcąc zbytnio oddalać się od szlaku wyznaczonego sygnałami z Dżdżownicy.

Wład ruszył pierwszy, a dopiero w większej odległości za nim reszta zespołu.

Szedł wolno, rozglądając się z uwagą na wszystkie strony. Korytarz biegł pochyło ku jakiemuś ciemnemu pomieszczeniu. Była to okrągła, zupełnie pusta salka. W środku podłogi widniała owalna płyta, z której wyrastał cienki pręt, sięgający aż do sufitu. Paląca się czerwono w hełmie lampka sygnalizowała dalszy wzrost natężenia niebezpiecznych promieni.

Kalina uczynił jeszcze jeden krok naprzód i zatrzymał się.

Płyta drgnęła i uniosła się wolno w górę.

Wład odczuł jakby gwałtowny podmuch wiatru. Z głębi otworu biło fioletowe światło. Kalina zbliżył się nieco do włazu, ale lampka w hełmie przybrała jaskrawożółtą barwę. Cofnął się więc pośpiesznie. W ułamku sekundy ujrzał w dole pęk przewodów czy prętów, wystających z żółtawej cieczy.

Wyszedłszy na korytarz obejrzał się. Płyta wolno opadała. Widocznie urządzenie działało automatycznie, z chwilą gdy ktoś wchodził do salki.

Wład uderzył silnie w podłogę obcasem metalowego buta. W tej samej chwili ujrzał, jak wokół niego wykwitły jasne płomyki i błyskawicznie popełzły ku salce.

Jakaś potężna siła rzuciła nim o ziemię. Ogłuszający huk wstrząsnął powietrzem. Ściany korytarza zawirowały przed oczami.

Potem już nie czuł nic…

Gdy otworzył oczy, ujrzał pochyloną nad sobą zapłakaną twarz Suzy. Znajdował się w przenośnym pawilonie.

— Suzy… — wyszeptał z wysiłkiem.

Spróbował unieść głowę, lecz przeszył go ostry ból w krzyżu.

— Suzy… — powtórzył. Znów próbował się poruszyć.

— Spokojnie, Wład,spokojnie — usłyszał obok siebie głos Zoi. Teraz dopiero spostrzegł, że leży na pneumatycznym materacu bez skafandra, a lekarka przygotowuje się do jakiegoś zabiegu.



Suzy klęczała tuż przy Władzie, wpatrując się z niepokojem w jego twarz.

— Trzeba zdjąć bluzę — rzuciła półgłosem Zoja. — No i ułożyć go plecami do góry.

Teraz zbliżył się Renę i wraz z Suzy wykonał pośpiesznie polecenie lekarki. Mimo że usiłowali jak najdelikatniej poruszać chorego, z ust Włada wyrwał się jęk. Zdawało mu się, że ma pogruchotany kręgosłup.

Poczuł dotknięcie chłodnego metalu w okolicach krzyża.

— Jeszcze trochę musisz pocierpieć — mówiła Zoja nachylając się nad nim. — Masz szczęście. Nic groźnego — po prostu lekka kontuzja.

Ostry, sięgający jakby szpiku ból przeszedł ciało fizyka. Z trudem opanował się, aby nie krzyknąć. Potem poczuł jeszcze dwa dotknięcia, ale już niemal bezbolesne.

— Teraz musisz poleżeć parę' minut spokojnie — powiedziała Zoja wstając. Przyjemne ciepło zdawało się rozlewać po mięśniach Włada.

— Suzy? — wyszeptał, jakby chciał się upewnić, czy dziewczyna nie wyszła.

— Słucham cię — dobiegł go zmieniony, jakby wahający się jej głos,

— Jak ja się cieszę… Milczała.

— Już wiesz?… — zapytał nieśmiało, odwracając ostrożnie głowę i szukając oczu Suzy.

— Wiem…

— Mówiłem Suzy, jak sprawy stoją — odezwał się z kąta Renę. Włada ogarnęła jeszcze większa radość. Jakże w tej chwili był wdzięczny Renemu.

— Nie gniewasz się już, Suzy?

— Ależ, Wład…

— Ja tylko… — rozpoczął i urwał. Oczy jego spotkały się ze wzrokiem'zoologa, smutnym i zamyślonym. Poczuł się głupio. Uprzytomnił sobie, że przecież Renę jest ojcem Zoe…

— No, Wład, opowiadaj — przerwał milczenie Petiot. — Chcielibyśmy usłyszeć wreszcie, jak.to było z tym wybuchem.

— Sam nie wiem. Eksplozja nastąpiła tak nagle…

— Miałeś szczęście — odezwał się znów Renę — mogło się skończyć fatalnie. Gdyby nie skafander, nie wiem, czybyś wyszedł żywy. Coś ty tam właściwie robił?

— Gdy doszedłem do jakiejś małej salki — przypominał sobie Kalina — otworzyła się nieduża klapa w podłodze. Sądzę, że automatycznie. Poniżej znajdował się z pewnością zbiornik gazu.

— Zbiornik gazu?

Wład zastanawiał się przez moment.

— Były tam jakieś urządzenia pogrążone w przezroczystej cieczy. Chyba uszkodzone. Dość duże natężenie promieniowania. Nad powierzchnią cieczy gaz pod ciśnieniem. Gdy otwierała się klapa, wyraźnie poczułem podmuch.

— I zaraz potem nastąpiła eksplozja?

— Nie. Cofnąłem się i wyszedłem na korytarz. Chciałem jednak sprawdzić, jak daleko sięga zbiornik, i tupnąłem nogą. Chyba w ten sposób spowodowałem wybuch tego gazu…

— Może te urządzenia były zalane wodą? — dorzucił Renć. Kalina gwałtownie uniósł głowę.

— To jasne! — zawołał. — Że też o tym nie pomyślałem. Usiadł zapominając zupełnie, że jeszcze przed chwilą taki ruch byłby dla niego torturą.