Страница 88 из 114
Wobec tego, że — jak dotąd — wszystkie zbadane przez nas pomieszczenia są nie zamieszkane i nie odwiedzane od kilkunastu wieków — zastanawiamy się, czy nie wprowadzić Dżdżownicy do podziemnych sal, i to przynajmniej o trzydzieści pięter wyżej. Tam właśnie znaleźliśmy owe interesujące pomieszczenia mieszkalne. Byłoby wygodniej i bezpiecznej. Jeśli chodzi o uzbrojenie, to ostatnio noszę z sobą nóż laserowy. Igor zaś cofnął się do czasów starożytnych i zaopatrzony jest w długi, zaostrzony pręt, który w naszym warsztacie przeobraziłam w coś w rodzaju miecza rzymskiego. Z takim uzbrojeniem lepiej się wszakże nie oddalać zbytnio od statku.
Istnieje jeszcze jeden ważki, może najistotniejszy, argument za ruszeniem Dżdżownicy. Nie jesteśmy w stanie przebywać w skafandrach dłużej niż dwa, trzy dni. W tym czasie nie ma mowy o dotarciu do górnych pięter i odnalezieniu drogi na powierzchnię. Ponadto w statku znajduje się aparatura do łączności z wami, która przecież wyżej powi
Coraz bardziej dokucza nam samotność. Wy tam na pewno myślicie, że już po nas. 28 kwietnia sejsmografy zarejestrowały nowe trzęsienie ziemi…
8 maja
Za godzinę ruszamy statkiem w górę. Pewnie Zoe i Zina będą miały nam za złe, że uszkodzimy po drodze niektóre sale i korytarze, ale nie ma rady. Jest to zresztą sprawa dyskusyjna. Wszystko wskazuje, że podziemia te nie tylko są od dawna nie używane, ale w ogóle nie odwiedzane od wielu wieków. Obowiązuje więc nas instrukcja nr 3. Przed chwilą wróciłam z wycieczki do magazynów. Moje podejrzenia zdają się potwierdzać. Przejrzałam uważnie 27 przezroczystych kloszy (naczyń?), których setki leżą w jednej z hal. Ponad 80 procent ma różne drobne pęknięcia i szczerby. Tam jednak, gdzie występuje większa różnorodność produktów, trudno jest stwierdzić, czy przedmioty są uszkodzone.
Moja hipoteza zakłada, że Urpianie nie opuścili tych pięter w popłochu. Igor również jest zdania, że — jak dotąd — brak tu śladów kataklizmu. Wobec tego, że temperatura na trzydziestym piętrze wynosi 43 °C, przyczyną wyludnienia dolnych części miasta mogą być złe warunki, jakie tam zapanowały z nieznanych przyczyn (może gdzieś w sąsiedztwie przedarła się magma). Trzeba by wówczas przyjąć, że Urpianom nie opłaciło się walczyć tutaj ze wzrostem temperatury. Co prawda, taka ucieczka nie zgadza się z naszym wyobrażeniem o Urpianach, ale kto wie… W każdym razie moja hipoteza nastroiła nas nieco optymistyczniej. Przestały mi się śnić szczątki Temidów.
9 maja
Dżdżownica znajduje się na trzydziestym piątym piętrze. Podróż trwała blisko 18 godzin, gdyż staraliśmy się unikać dewastowania ciekawszych pomieszczeń. Teraz chcemy się trochę przespać, a następnie zrobimy wypad do „mieszkań”.
10 maja
Dzisiejszy dzień był chyba jednym z najruchliwszych dni, jakie spędziliśmy dotychczas w podziemnym mieście. Wczesnym rankiem (około godziny czwartej) wyruszyliśmy na zwiedzanie najbliżej położonych pomieszczeń, które, jak przypuszczamy, służyły Urpianom za mieszkania. Czy mam rację, czy też zbyt pochopnie doszukujemy się tu analogii z ludzkimi formami cywilizacji — trudno dociec.
Pomieszczenia te odkryliśmy stosunkowo niedawno, i to dopiero na dwudziestym ósmym piętrze. Może znajdują się również niżej, ale nie potrafimy znaleźć wejścia do nich.
Otóż na dwudziestym ósmym piętrze natknęliśmy się przypadkowo na kilka komór różniących się znacznie od dotąd spotykanych tak kształtem, jak i wielkością. Im wyżej wchodzimy, tym liczba tych pomieszczeń rośnie, przy czym zarówno wejścia do nich jak i rozmieszczenie „pokoi” są niemal identyczne. Z szerokiego, długiego korytarza biegną węższe odgałęzienia boczne, przechodzące po kilku metrach w stromą równię pochyłą o żłobkowanej powierzchni. Zdaje się, że słusznie uważamy takie korytarze za schody. Wspinając się nimi w górę, można dotrzeć do okrągłej salki o średnicy około 8 metrów. Wejście znajduje się w samym środku podłogi, otoczone z trzech stron niewysokim murkiem, prawdopodobnie spełniającym rolę balustrady.
Z salki tej prowadzi z reguły sześć, rzadziej pięć otworów wejściowych do podobnych okrągłych pomieszczeń, tylko nieco mniejszych. Pokoje te rozmieszczone są symetrycznie wokół głównej salki. Na ścianach wszystkich pomieszczeń można zauważyć resztki jakby obić, nieduże wnęki i wykute (?) w ścianach półki. W kilkunastu pokojach znaleźliśmy dość dobrze zachowane wytwory sztuki zdobniczej — coś w rodzaju sztukaterii i płaskorzeźb, opartych na motywach geometrycznych. Na ścianach niektórych salek zauważyliśmy dość duże chropowate wklęsłości o kształcie pięciokąta foremnego (czyżby przypadkowa zbieżność z Temą?). Są to prawdopodobnie ślady po jakichś usuniętych urządzeniach, wmurowanych kiedyś w ściany. Ani w halach przemysłowych i korytarzach, ani też w „mieszkaniach” nie znaleźliśmy jak dotąd śladów urządzeń oświetleniowych.
Okrągłe salki są na ogół puste, nie licząc drobnych przedmiotów, odłamków muru i resztek zbutwiałych tkanin. Dopiero dziś na trzydziestym czwartym piętrze odkryliśmy trzy pomieszczenia, w których znaleźliśmy znaczną liczbę większych przedmiotów nie przymocowanych do podłóg.
Już pobieżne oględziny zdają się sugerować, że są to sprzęty domowe. Co prawda trudno odgadnąć ich przeznaczenie i sposób używania. Weźmy jako przykład sprzęt wysokości 60 centymetrów, który nazwałam stolikiem. Na trzech nogach wspiera się tu płaski blat w kształcie półksiężyca, ponad nim drugi, nieco mniejszy. Igor mówi jednak, że tak samo dobrze może to być etażerka, krzesło lub instrument perkusyjny. To ostatnie przypuszczenie wydaje się zresztą mało prawdopodobne, gdyż wkrótce znaleźliśmy w i
Podobnie przedstawia się sytuacja z przedmiotami znalezionymi na niższych piętrach. Nieduży trójząb, osadzony na odlanej z masy plastycznej płaskiej „rączce”, mógłby od biedy służyć nam, ludziom, jako widelec. Do czego go używali Urpianie? Raczej chyba nie do jedzenia, bo w trzonku, jak wykazało prześwietlenie, biegnie wtopiony w plastyk spiralny drucik. Znaleźliśmy przeszło dziesięć takich „widelców”.
Albo i
Wracając do „widelca” — zastanawialiśmy się nawet, czy nie jest on czymś w rodzaju klucza otwierającego zamknięte drzwi. Bo najwięcej kłopotu mamy z drzwiami. Do tej chwili nie potrafimy ich otwierać, a nierzadko i odnaleźć. Na szczęście większość pomieszczeń stoi otworem.
Muszę zaznaczyć, że owalne płyty z „cekinami”, które spotkaliśmy na dolnych piętrach, nie są bynajmniej drzwiami, lecz — jak wynika z prześwietleń — czymś w rodzaju tablic rozdzielczych. Na pierwsze prawdziwe drzwi natknęliśmy się dopiero o cztery piętra wyżej. Są to otwory różnej wielkości, przeważnie nieduże i niskie, zamykane dwiema ruchomymi, zachodzącymi na siebie płytami, z gładkiego, jakby wypolerowanego plastyku. Niektóre drzwi znaleźliśmy otwarte lub uchylone, przy czym płyty rozsuwają się na kształt dwóch kotar. I