Страница 6 из 114
— A któż by i
— Tak! To musi być on! — podchwyciła Suzy.
— Kierunek ruchu wskazuje, że leci z Ziemi — podjął Sokolski, patrząc na ekran.
— A wiesz, że to zastanawiające — przyznała Rita.
— Dlaczego się nie zgłasza? Przecież jasne, że leci do nas.
— Już hamuje. Zaraz powinien tu być!
Spojrzeliśmy na ekran radarowy. Wychylenie świecącego ząbka wskazywało na silne przyspieszenie ujemne. Rita nacisnęła guzik. Zapłonęła niewielka skala — rakietę dzieliło od Astrobolidu tylko 6800 kilometrów.
Krawczyk zmarszczył brwi.
— Ta rakieta zaczyna mi się nie podobać. Hamuje tak gwałtownie, jak gdyby leciała bez człowieka.
Nachylił się i dotknął palcami dwu guzików pod ekranem radarowym. Wynik był niepokojący: przyśpieszenie wahało się od 4 do 8 G, chwilami skacząc nawet na 9 G.[9]
— Chodźmy do obserwatorium — powiedział astronom, pociągając za sobą Korę. Po chwili w drzwiach ukazała się głowa Renego.
— No i co? Jest Nym? — zapytał,
— Nie wiem — odparła niepewnie Rita.- Chyba tak. Niepokoi nas jednak to nadmierne hamowanie — wskazała na licznik.
— Co? 9 G? — Renę gwizdnął przez zęby.
— A może ten pojazd jest tylko automatem? — wtrąciła Ingrid.
— Prawdopodobnie tak — odparł Renę. — Wyobraź sobie: 9 G przyśpieszenia! Jak byś się czuła pod taką prasą? Co?
Wiktor pokręcił przecząco głową. Znał te zagadnienia lepiej od zoologa.
— To nie przesądza sprawy — zauważył. — W maszynach wyczynowych, mających urządzenia pozwalające pilotowi znieść duże przyśpieszenie, wartość 9 G jest daleka od rekordu. Nie może jednak utrzymywać się zbyt długo.
l. Ostatnia faza lotu Astrobolidu do Układu Proximy (odległość od gwiazdy Proxima Centauri w kilometrach)
Rysunek 1. Ostatnia faza lotu Astrobolidu do układu Proximy (odległość od gwiazdy Proxima Centauri w kilometrach)
Rita chciała o coś zapytać, ale w tym momencie ekran wideofoniczny zamigotał raz i drugi. Pojawiła się twarz pilota.
Z ekranu patrzyły z wyrazem jakby obawy czy niemej prośby duże, niebieskie oczy. Był to młody mężczyzna, ubrany w kombinezon regulujący przepływ krwi przy dużych przyśpieszeniach.
Suzy, która wyszła na chwilę z centrali i powróciła niemal równocześnie z pojawieniem^ się obrazu, zawołała radośnie:
— Witamy cię, Nym! No, wreszcie załoga jest w komplecie. Rita odwróciła głowę.
— Znasz go?
— Widziałam jego zdjęcie w jakimś czasopiśmie… Zaraz, zaraz, gdzie to było?
— Nieważne — przeciął Renę. — Wiadomo, że to Nym Engelstern. Znam jego ojca. Bardzo podobny.
Rita też widziała raz zdjęcie Engelsterna w „Przeglądzie Astrofizycznym”. Wydał się jej wtedy nieco starszy, ale dyskusję na ten temat uznała za bezprzedmiotową.
Twarz nowego członka załogi zdradzała ogromne wyczerpanie. Parę razy poruszył wargami, ale nie można było zrozumieć, co mówi. Tymczasem Rita nakazała mu przełączyć autopilota na sterowanie zdalne. Rakieta była tuż-tuż.
Obraz przybysza rozpłynął się w czerni. Równocześnie Rita włączyła ekran prowadzący i po chwili objęła pilotowanie zbliżającej się rakiety, by ją wprowadzić do wnętrza Astrobolidu.
Zostawiliśmy ją samą i przeszliśmy do obserwatorium astronomicznego. Zastaliśmy tam prawie połowę astronautów skupioną wokół pantoskopu.
Na ekranie widoczny był mały jednoosobowy pojazd kosmiczny typu spor-towo-wyczynowego. Sokolski objaśnił ponadto, że rakieta ta należy do serii eksperymentalnej, której pierwsze próby sprawności miały miejsce zaledwie przed dwoma miesiącami.
Po chwili stateczek kierowany na odległość przez Ritę wykonał zwrot, zataczając pętlę wokół Astrobolidu. Oczom naszym ukazał się spód pojazdu oraz jarzące się fosforycznym światłem nowiutkie litery i cyfry: KRS 1207e KS-53 ŚWIATOWID.
Napis wskazywał, iż bazą macierzystą rakiety jest polski sztuczny księżyc.
— W jakim celu Engelstern poleciał na Światowida? — zdziwiła się Kora.
— Niemożliwe, by stamtąd przybywał — odparł Renę. — Raczej podejrzewam, że rakietę tę odstąpił Nymowi jakiś polski pilot w drodze z Saturna.
Gdy pojazd został wprowadzony do śluzy, na spotkanie pilota wyruszyła niemal cała załoga. Jednak na.razie jakakolwiek rozmowa z przybyłym okazała się niemożliwa.
Młody człowiek wprawdzie otworzył naciśnięciem guzika właz, ale nie był w stanie o własnych siłach opuścić kabiny. Tylko raz po raz jego półprzytomne spojrzenie ślizgało się po naszych twarzach.
— Pokój dla Nyma jest przygotowany — oświadczyła Kora. — Trzeba go jak najszybciej tam przenieść.
— Zaraz się nim zajmę — dorzucił Will.
Renę szybko wsunął się do środka pojazdu i odpiął pasy fotela. Potem wziął pilota na ręce i wyniósł z rakiety. Młody człowiek, skłoniwszy bezwładnie głowę na ramię zoologa, natychmiast zasnął. Wkrótce znalazł się w wygodnym łóżku. Zbadawszy dokładnie chorego Will Summerbrock oświadczył, że Nym jest w najwyższym stopniu wyczerpany długotrwałym działaniem przyśpieszenia rakiety, niemniej życiu jego nie grozi niebezpieczeństwo. Po zastosowaniu środków wzmacniających lekarz zalecił, aby zapewnić śpiącemu idealny spokój.
Tymczasem Renć udał się do śluzy. W milczeniu dokładnie obejrzał maszynę, nie włączając się do ożywionej rozmowy.
Suzy, Wiktor i Andrzej rozprawiali na temat oznaczeń rakiety oraz jej typowo wyczynowej konstrukcji. Dlaczego Nym przyleciał polską rakietą z układu Ziemi oraz dlaczego musiał używać tak dużych przyśpieszeń, znając prędkość Astrobolidu i jego apeks? Tę zagadkę mógł wyjaśnić tylko on sam.
Należało jednak, zdaniem Summerbrocka, odczekać co najmniej pół doby, zanim Nym wróci do normy i będzie mógł bez szkody dla zdrowia opowiedzieć swe przygody.
Na mnie nowy towarzysz wywarł przyjemne wrażenie, chociaż wyobrażałam sobie Engelsterna trochę inaczej. Znałam go z paru prac o doniosłym znaczeniu naukowym, wśród których czołowe miejsce zajmowały eksperymenty w pierścieniu Saturna.
Prace Engelsterna sugerowały, iż jest to dojrzały naukowiec, o głębokiej wiedzy. Natomiast przybyły, wyglądający wyjątkowo młodo, sprawiał wrażenie raczej sportowca niż wybitnego uczonego.
Obejrzawszy ze wszystkich stron rakietę, Renę wyskoczył ze śluzy i trochę śmiesznym, kołyszącym się krokiem — który dowodził u niego podniecenia lub zdenerwowania — podążył przez korytarz, znikając za zakrętem.
Zaintrygowana poszłam za nim i o mało nie parsknęłam śmiechem, gdy spostrzegłam, jak stał z uchem przyłożonym do drzwi pokoju Nyma. Zauważył mnie również i coś chciał powiedzieć, ale w tej chwili rozległ się sygnał, zapowiadający włączenie silnika, i straciłam Renego z oczu.
W pięć minut później nastąpiła zmiana kierunku przyśpieszania. Astrobolid mógł wreszcie nabrać przewidzianej prędkości podróżnej.
W pół godziny później nadeszła z Tetydy dziwaczna depesza: Wylatuję rakietą RD-18 dnia 23 bm. o godz. 14 czasu uniwersalnego — Engelstern.
Właściwie nie było nad czym debatować. Wobec ”faktu, że Nym śpi w swoim pokoju, nie do przyjęcia była wiadomość, iż dopiero jutro wyruszy w drogę z układu Saturna. Po rozważeniu sprawy uznaliśmy depeszę za wynik nieporządków w centrali radiowej na Tetydzie. Depesza była najwidoczniej spóźniona o cztery tygodnie.
Biorąc pod uwagę, że sprawna łączność radiowa jest dla komunikacji kosmicznej zagadnieniem najwyższej wagi, Rita zredagowała utrzymaną w dość ostrym tonie replikę i niezwłocznie ją nadała.