Страница 21 из 114
— Wiem! Znam na pamięć twoje argumenty. A ja jednak chcę tam polecieć i zbadać bezpośrednio teren. I powiem ci, że mimo twoich sugestii. Mary dała się przekonać!…
— To znaczy? — zapytał zdziwiony.
— Powiedziała, że nie widzi przeszkód, aby zmienić nieco program…
— Tak powiedziała?!
Zoe poruszyła się niespokojnie.
— Powiedziała, że zostawia nam… to znaczy tobie… wolną rękę. Westchnął ciężko.
— Zrozum, dziewczyno — podjął siląc się na spokój. — Nie mamy czasu na przebudowę programu.
— Opracowałam korektę. Wystarczy, abyś przejrzał… — wyjęła z kieszonki w kombinezonie kasetkę z kryształem.
— Chcesz, abym dla twych przywidzeń zmieniał cały program?!
— Nie cały, tylko niewielki fragment! Wystarczy przesunąć kolejność terenów eksplozji.
— Nie rozumiesz, że to wymaga korekty programu badań sejsmicznych, harmonogramów lotów Deana… zmiany numeracji zasobników…
— Starałam się uwzględnić wszystkie konieczne zmiany. Bo z tymi zasobnikami to przesadzasz. Wystarczy, abyś sprawdził to, co zrobiłam.
— Dean…
— …zgodzi się na pewno! — nie pozwoliła mu dojść do słowa. — Chyba że mu powiedziałeś, aby się nie godził! — spojrzała na niego podejrzliwie.
— Jeśli miałbym sprawdzać, to wolałbym już opracować sam korektę.
— Nie masz do mnie zaufania?
— Będę szczery: jest to zadanie za trudne dla ciebie. Musisz się jeszcze sporo nauczyć.
Gwałtownym ruchem spędziła psa z kolan. Wydawało się przez chwilę, że wybuchnie gniewem lub płaczem, ale opanowała się nadspodziewanie szybko.
— Bardzo cię proszę, Wład — powiedziała niemal bez urazy. — Zrób to dla
mnie.
Jasny blask bijący od ekranu oświetlił wnętrze pracowni.
Zoe zerwała się i podbiegła do „okna”.
W tej samej chwili nowy oślepiający błysk przeciął ciemność nocy tuż przy długim paśmie górskim biegnącym w okolicach równika planety. Nad miejscem eksplozji wykwitł żółto świecący grzyb chmury radioaktywnej, błyskawicznie rozpływając się w przestrzeni.
Trzecia rakieta eksplodowała bardziej na zachód, w odległości kilkuset kilometrów od równika. Czwarta i piąta na drugiej półkuli, tak iż błyski nie były widoczne.^ Za to powierzchnia globusa-modelu jaśniała teraz błyskami zielonych lampek. Światełka rozbiegały się powoli z punktów eksplozji, w miarę jak do poszczególnych sejsmografów, rozstawionych na całej powierzchni planety, docierały fale sztucznie wywołanych wstrząsów.
Zoe patrzyła na globus szeroko otwartymi oczami, jakby po raz pierwszy była świadkiem badań sejsmicznych. Nagle odwróciła twarz w stronę Kaliny, a oczy jej nabrały i
— Więc znowu… znowu… Te pociski…
Patrzył na nią w milczeniu.
Dziewczyna stanęła teraz wprost przed nim.
— Trzeba przerwać te.badania! — powiedziała jakimś nienaturalnym, twardym tonem. Ro kręcący się u jej nóg przywarował.
— Znów zaczynasz? — uniósł nieco głowę.
— Więc nie chcesz przerwać…
— Zwariowałaś… Dlatego, że ty…
— Dobrze! — nie pozwoliła mu dokończyć zdania. — A jednak… Jednak przerwiesz!!!
Odwróciła się gwałtownie i wyszła z pracowni nie spojrzawszy nawet na Kalinę.
Ro zerwał się z podłogi, lecz drzwi zasunęły mu się tuż przed nosem. Skomląc podbiegł do Włada.
— Zostawiła cię twoja pani… — pogładził psa po kudłatym łbie.
Wstał z fotela i poszedł otworzyć psu drzwi.
Globus błyskał dziesiątkami światełek. Kalina spojrzał na zegarek. Miał przed sobą ponad trzy godziny do wysłania nowej serii pocisków.
Pies znikł w głębi korytarza.
Wład usiadł znów w fotelu i sięgnął po sprawozdanie Hansa. Ale nie umiał się skupić. Raz po raz wracał pamięcią do ostatniego spięcia z Zoe, nie mogąc ochłonąć ze zdenerwowania.
Miał przed sobą trzy godziny, ale wiedział, że nie będzie mógł spokojnie pracować. W tej sytuacji najrozsądniej byłoby się przespać, zwłaszcza że czekało go kilkanaście godzin bardzo intensywnych zajęć. Włączył więc usypiacz, nastawiając budzik na godzinę dwunastą. Oparł głowę na» poduszce fotela we wgłębieniu między elektrodami i przymknął powieki. Przez chwilę-czuł jeszcze, jak fotel powoli zmienia kształt, a umysł ogarnia przyjemne wrażenie leniwej beztroski. Zapadł w głęboki, spokojny sen.
BEZ ŚLADU
Kalina ocknął się raptownie. Oświetlenie pracowni pulsowało, a ciche brzęczenie dobiegało od pulpitu dyspozytorskiego. Ktoś dzwonił z bazy na Nokcie.
Spojrzał na zegarek: od włączenia usypiacza upłynęło niespełna osiemdziesiąt minut. Wstał z fotela i podszedł do pulpitu. Z okienka wideofonu, spod rozwichrzonej czupryny patrzyły na niego jasne oczy Deana Roche'a.
— Witaj, stary! Cóż za sprawy wielkiej wagi kazały ci mnie budzić? Właśnie mi się śniłeś… Daisy próbowała cię ostrzyc, a ty…
— Godzinę temu rozmawiała ze mną Zoe — przerwał astronom nie reagując na żart. — Chciała, abym przysłał po nią prom.
— I wysłałeś?
— Próbowałem jej wytłumaczyć, że to niemożliwe, że nie zapełniliśmy jeszcze nawet połowy pojemników, że pierwszy transport próbek wyślemy nie wcześniej, niż za dwa dni, że trudno przyspieszyć tempo ich zbierania i klasyfikacji… Ale z nią w ogóle nie można się dogadać. Ciągle wraca do tych swoich błysków.
— Wiem coś o tym… Już od dwóch dni mnie męczy. Chce, abym zmienił program ostrzału, tak aby mogła satna spenetrować sektor K-14.
— Mówiła mi, że nie chcesz się zgodzić…
— A myślisz, że powinienem? Podobno Mary dała się przekonać i uzależnia decyzję od mojej zgody.
— Rozmawiałem z Mary przed chwilą. Sprawa wygląda nieco inaczej. Mary przypuszcza, że Zoe nudzi się w Bolidzie, a może przy okazji chce ci zrobić na złość i dlatego chciałaby przylecieć do nas na Noktę, możliwie jak najprędzej. Te błyski to po prostu pretekst.
— Nie sądzę, aby nas okłamywała.
— Tego nie powiedziałem. Coś tam musiała widzieć.
— Refleks na szybie.
— Niekoniecznie. Mógł to być jakiś przedmiot krążący wraz z Bolidem wokół Nokty, i to w pobliżu statku. To tłujnaczyłoby, dlaczego nie znalazł się w polu widzenia kamer. Poruszając się nieco wolniej od Bolidu, mógł pozornie nie zmieniać położenia na tle powierzchni Nokty. Dwukrotny błysk to odbicie światła Proximy na nierównej powierzchni wirującego obiektu. Potem, gdy się dalej przesunął, mógł wejść chwilowo w cień statku i po prostu Zoe go zgubiła.
— Czy powiedziałeś jej to wszystko?
— Oczywiście, ale jej to nie trafia do przekonania. Co gorsza, posądza mnie, że nie chcę wysłać promu, gdyż zależy mi na tym, aby Daisy pozostała ze mną na Nokcie.
— Chyba jest w tym trochę prawdy…
— Nic nie rozumiesz! — zdenerwował się astronom. — To nie o to chodzi.
— Przyznaj się, jednak wolisz pracować z żoną. A może boisz się, że Daisy będzie zazdrosna?
— Pleciesz głupstwa! Przecież i tak w drugiej fazie badań Daisy ma się zamienić z Zoe. Chodzi o to, że ona nie zdaje sobie sprawy, że nawet gdyby przez rok latała nad tym płaskowyżem, niczego nie odkryje poza tym, co jest na zdjęciach. Byliśmy zresztą tam z Daisy, zbierając próbki na samym początku badań, zaraz po założeniu bazy. Niczego nadzwyczajnego tam nie ma. Równiny poprzecinane szczelinami, kilka obszarów pokrytych dość głęboką warstwą pyłu i to wszystko. Zoe to dobrze wie, ale twierdzi, że to nieważne i trzeba dokładniej zbadać teren. Nie zdaje sobie sprawy, jak to wygląda z bliska. To ogromny teren…
— Mówiłeś jednak, że Mary…
— Otóż to. Znasz Mary, ma słabość do Zoe.
— Więc przysyłacie prom?
— Za mniej więcej dwa dni. Jak zbierzemy więcej minerałów.
— Każecie mi zmieniać program?
— Mary się waha. Powiedziała, abyś sam się zastanowił…
— To nonsens.
— I ja tak myślę. Zapanowało milczenie.
— Dobrze, pomyślę o tym — powiedział Kalina niechętnie.
— Zadzwoń do Mary, jak się zastanowisz.
Ekran zgasł. Wład stał chwilę przy pulpicie. Pomyślał, że w istocie korekta programu nie jest zajęciem tak pracochło