Страница 78 из 84
Człowiek niezdarnie zabalansował pudełkiem i z wewnętrznej kieszeni wyłowił wizytówkę. Wręczył ją Newtonowi. Napisane tam było:
Giles Baddicombe Robey, Robey, Redfearn and Bychance
Radcowie Prawni
13 Demdyke Chambers,
PRESTON
— Tak? Czym mogę panu służyć? - spytał uprzejmie.
— Może mnie pan wpuścić do środka? - odparł Mr Baddicombe.
— Nie przynosi pan pozwu czy czegoś podobnego, prawda? — zapytał Newton. Wydarzenia poprzedniego wieczoru tkwiły w jego pamięci jak chmura nieusta
— Nie - rzekł Mr Baddicombe z lekką urazą. - Do takich rzeczy mamy odpowiednich ludzi.
Przecisnął się obok Newtona i postawił na stole pudełko.
— Prawdę powiedziawszy — powiedział - jesteśmy tym bardzo zainteresowani. Mister Bychance nieomal przybył tu osobiście, ale już niezbyt dobrze mu się podróżuje.
— Słuchaj pan - powiedział Newton. - Naprawdę nie mam najmniejszego pojęcia, o czym pan opowiada.
— To - rzekł Mr Baddicombe, podsuwając pudełko i rozpromieniając się jak Azirafal w chwili, gdy zamierzał popróbować sztuczki magicznej - należy do pana. Ktoś chciał, aby pan to posiadał. Instrukcje były bardzo ścisłe.
— Prezent? — zdziwił się Newton. Zerknął ostrożnie na oklejony taśmą karton, a potem zaczął szperać w szufladzie kuche
— Uważam, że raczej spadek - powiedział Mr Baddicombe. -Widzi pan, mamy to od trzystu lat. Przepraszam. Czy to z powodu tego, co powiedziałem? Powinienem był zamilczeć.
— Co to, u diabła, wszystko znaczy? - spytał Newton, ale jużzaczynał dostawać gęsiej skórki od rodzącego się podejrzenia. Wyssał skaleczenie.
— To zabawna historia... czy nie ma pan nic przeciwko temu, żebym usiadł...? I oczywiście, nie znam wszystkich szczegółów, ponieważ wstąpiłem do firmy ledwie piętnaście lat temu, ale...
Gdy pudełko zostało w niej przezornie złożone, była to bardzo mała firma prawnicza. Redfearn, Bychance i obaj Robeyowie, a cóż dopiero Sam Baddicombe, znajdowali się w dalekiej przyszłości. Borykający się z przeciwnościami losu pomocnik jurysty, który odebrał przesyłkę, z zaskoczeniem stwierdził, że na wierzchu pudełka znajduje się przywiązany szpagatem list zaadresowany do niego.
Zawierał pewne instrukcje oraz pięć interesujących faktów z historii najbliższego dziesięciolecia, które, jeśli zostaną dobrze wykorzystane przez bystrego młodzieńca, zapewnią mu dość funduszów na rozpoczęcie bardzo pomyślnej kariery prawniczej.
Miał tylko zapewnić, żeby pudełko było stara
— ...choć oczywiście firma zmieniła wielokrotnie właścicieli w ciągu wieków — powiedział Mr Baddicombe. — Ale pudełko zawsze pozostawało niejako częścią jej inwentarza.
— Wcale nie wiedziałem, że w siedemnastym wieku produkowano Pokarm Dla Niemowląt Heinza.
— To tylko po to, aby w samochodzie nie doznało uszkodzeń — wytłumaczył Mr Baddicombe.
— I nigdy nikt go nie otwierał przez te wszystkie lata? - zapytał Newton.
— Dwukrotnie, o ile mi wiadomo — odrzekł Baddicombe. -W tysiąc siedemset pięćdziesiątym siódmym roku George Cranby oraz w tysiąc dziewięćset dwudziestym ósmym Arthur Bychance, ojciec obecnego pana Bychance. - Odkaszlnął. - Najwidoczniej pan Cranby znalazł list...
— ...zaadresowany do niego — uzupełnił Newton. Baddicombe wyprostował się nagle.
— Absolutna prawda. Jak pan to odgadł?
— Myślę, że rozpoznaję pewien styl - odparł ponuro Newton. -Co się z nimi stało?
— Czy pan już o tym słyszał? — zapytał podejrzliwie Mr Baddicombe.
— Nie w związku z nimi. Nie zostali wysadzeni w powietrze, co?
— Nooo... Pan Cranby doznał ataku serca, tak się przynajmniej uważa. A pan Bychance, o ile mi wiadomo, zbladł jak ściana i włożył list z powrotem do koperty, i wydał bardzo surowe polecenie, by za jego życia pudełka nie otwierano. Zapowiedział, że ktokolwiek je otworzy, zostanie wyrzucony z pracy bez referencji.
— Okrutna groźba - rzekł sarkastycznie Newton.
— Taka była w tysiąc dziewięćset dwudziestym dziewiątym roku. Zresztą te listy znajdują się w pudełku. Newton rozpakował karton. Wewnątrz znajdowała się okuta żelazem skrzyneczka, bez zamka.
— Proszę nie przerywać, niech pan to otworzy - powiedział podnieconym tonem Mr Baddicombe. - Muszę przyznać, że bardzo bym chciał dowiedzieć się, co jest tam w środku. W biurze porobiliśmy zakłady na ten temat...
— Coś panu powiem - rzekł wspaniałomyślnie Newton. - Zaparzę nam kawę, a pan może otworzyć skrzynkę.
— Ja? Czy to będzie w porządku?
— Nie wiem, czemuż by nie? — Newton przyjrzał się rondlom wiszącym nad kuchnią. Jeden miał wielkość odpowiednią do jego zamiarów. - Dalej - powiedział. - Śmiało. Nie mam nic przeciwko temu. Mogę uznać pana za... za pełnomocnika, czy coś w tym rodzaju.
Mr Baddicombe zdjął palto.
— Dobrze - oświadczył, zacierając ręce. - Ponieważ tak to pan ujmuje... będę miał o czym opowiadać wnukom.
Newton ujął rondel i ostrożnie położył dłoń na klamce.
— Mam nadzieję - powiedział.
— Uwaga!
Newton usłyszał ciche skrzypnięcie.
— Co pan tam widzi? — zapytał.
— Są dwa otwarte listy... o, i jeszcze trzeci... zaadresowany do...
Newton usłyszał, jak chrupnęła przełamywana woskowa pieczęć i coś brzęknęło na stole. A potem głośny wdech, łoskot padającego krzesła, tupot nóg biegnących przez hol, trzaśniecie drzwi i wreszcie głos zapalanego silnika samochodowego i warkot wozu odjeżdżającego dróżką w najwyższym pośpiechu.
Newton zdjął garnek z głowy i wyszedł zza drzwi.
Podniósł list i nie było dla niego stuprocentowym zaskoczeniem gdy okazało się, że zaadresowany jest do pana G. Baddicombe'a. Rozłożył go. List brzmiał:
Otóż y Floren, iurysto; a teraz byeży szybko, ieśli zaś nie, Świat dowie się Prawdy o tobie i o Paniey Spiddon, brance Machiny Piszącey.
Newton przejrzał pozostałe listy. Na trzeszczącym papierze zaadresowanym do George'a Cranby'ego napisano:
Cofniy twą złodzieyską Rękę, Magister Cranby. Pomnę dobrze, żeś oszwabił Wdowę Plashkin na zeszły Śwyęty Michał, ty stary, chudy Porywaczu Pasztetów.
Newton zadumał się, kto to jest porywacz pasztetów. Mógłby się założyć, że nie ma to nic wspólnego ze sztuką kulinarną. Ten, który czekał na wścibskiego Bychance'a, zawiadamiał:
Porzuciłeś ich, ty Tchórzu. Odłóż ten List do sepetu, inaczey Świat pozna prawdę o Zdarzeniach Siódmego Junia, Tysiąc Dziewięćset i Sze snastego.
Pod listami znajdował się rękopis. Newton wpatrzył się weń. — Co to takiego? — zapytała Anathema.
Zakręcił się w miejscu. Stała oparta o framugę drzwi jak wcielenie ponętnego zaspania.
Newton wycofał się w stronę stołu.
— Och, nic takiego. Mylny adres. Nic. Zwyczajne, stare pudełko. Reklamy.
— W niedzielę? - zapytała, odsuwając go na bok. Wzruszył ramionami, widząc jak Anathema bierze w dłonie pożółkły manuskrypt i wydobywa go ze skrzynki.
— Dalsze przistoyne i akuratne profecye Agnes Nutter —odczytywała powoli - tyczące świata, który ma nadejść; tak trwa opowieść! O,mój...
Położyła rękopis z szacunkiem na stole i miała sięgnąć po pierwszą stronicę.
Newton łagodnym ruchem położył dłonie na jej dłoniach.
— Pomyśl o tym tak — powiedział spokojnie. — Czy chcesz być przez resztę życia tylko potomkiem?
Podniosła głowę. Ich spojrzenia spotkały się.
* * *
Była niedziela, pierwszy dzień odpoczynku świata, około godziny jedenastej trzydzieści.
St. James Park był w miarę pusty. Kaczki, specjalistki realpo-litik rozpatrywanej z punktu widzenia chleba, winę przypisały zmniejszeniu napięcia międzynarodowego. Istotnie napięcie międzynarodowe zmniejszyło się, ale masa ludzi znalazła się w biurach, próbując dowiedzieć się, gdzie zniknęła Atlantyda wraz ze znajdującymi się na niej trzema delegacjami badawczymi oraz próbując wykryć, co się wczoraj stało ze wszystkimi komputerami.