Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 77 из 84



* * *

Furgonetka powoli podjechała do bramy bazy lotni­czej. Zatrzymała się. Wartownik z nocnej zmiany po­patrzył w okno, sprawdził dokumenty kierowcy i wpu­ścił go.

Furgonetka pojechała wężykiem po betonie. Zatrzymała się na pustym pasie startowym, obok dwóch siedzą­cych tam mężczyzn dzielących się butelką wina. Jeden z nich nosił ciemne okulary. Zaskakujące było, że nikt z całej bazy nie zwracał na nich najmniejszej uwagi.

— Czy chcesz przez to powiedzieć - mówił Crowley - że On od początku tak to zaplanował?! Od samego początku?

Azirafal stara

— Być może - odparł. - Być może. Zawsze można Go o to zapy­tać, jak przypuszczam.

— Z tego, co pamiętam - odpowiedział zamyślony Crowley - ni­gdy nie znaliśmy się tak blisko, by ze sobą rozmawiać, On nie nale­ży do tych, którzy dają jednoznaczne odpowiedzi. Prawdę powie­dziawszy... prawdę powiedziawszy, On w ogóle nie odpowiada. Po prostu się uśmiecha, jakby wiedział coś, czego ty nie wiesz.

— I oczywiście tak jest - powiedział anioł. - Inaczej jaki by to miało sens?

Obie istoty w milczeniu z namysłem wpatrzyły się w przestrzeń, jakby sobie przypominając coś, o czym żadna z nich od dawna nie pomyślała.

Kierowca wysiadł z furgonetki, niosąc kartonowe pudełko i szczypce.

Na pasie startowym leżała poczerniała metalowa korona i wa­ga. Człowiek podniósł je szczypcami i umieścił w pudełku.

A potem podszedł do siedzących z butelką.

— Przepraszam panów - powiedział — ale powiedziano, że ma tu gdzieś być również i miecz, przynajmniej tak tu zostało poda­ne, więc się zastanawiam...

Azirafal był speszony. Rozejrzał się dookoła nieco zdezoriento­wany, a potem wstał, zauważywszy, że mniej więcej od godziny sie­dzi na mieczu. Schylił się i podniósł go.

— Przepraszam - powiedział i włożył miecz do pudełka.

Kierowca furgonetki, w czapce “International Express", po­wiedział, że nie ma o czym mówić i że dla niego to prawdziwe szczęście, że panowie tu się znajdują, bo przecież ktoś musi podpi­sać na dowód, że on należycie odebrał to, po co został wysłany, a to z pewnością był pamiętny dzień, hę?

Azirafal i Crowley zgodnie potwierdzili, że tak było i Azira­fal podpisał się w bloczku podsuniętym przez kierowcę, zaświad­czając, iż korona, waga oraz miecz zostały odebrane w dobrym sta­nie i mają zostać odesłane pod zaplamiony adres, kosztami zaś należy obciążyć rachunek o nieczytelnym numerze.

Kierowca ruszył w stronę swej furgonetki. A potem zatrzymał się i odwrócił.

— Gdybym miał opowiedzieć żonie, co mi się dzisiaj przydarzy­ło — powiedział nieco posmutniały — nigdy by mi nie uwierzyła. I nie robiłbym jej z tego zarzutu, boja też nie wierzę. - I wsiadł do furgonu, by odjechać.

Crowłey podniósł się nieco chwiejnie. Podał rękę siedzącemu Azirafalowi.

— Wstawaj - powiedział. - Odwiozę nas do Londynu. Wziął dżipa. Nikt ich nie zatrzymywał.

Wóz miał odtwarzacz kasetowy. Nie należy to do wyposażenia nawet amerykańskich wozów wojskowych, ale Crowley automatycz­nie przyjął, że wszystkie samochody, którymi kieruje, mają odtwa­rzacze kasetowe i dlatego ten miał także, w każdym razie miał go w kilka sekund po tym, jak wsiedli.

Na kasecie, którą włożył, ruszywszy z miejsca, była “Muzyka na wodzie" Haendla i pozostała “Muzyką na wodzie" przez całą drogę do domu.

ROZDZIAŁ XIX

Około pół do jedenastej gazeciarz położył niedzielne dzie

Seria uderzeń, gdy padały na wycieraczkę, obudziła Newtona Pulsifera.

Pozwolił Anathemie spać dalej. Była całkiem wstrząśnięta, bie­dactwo. Gdy ją kładł do łóżka, prawie bredziła. Całe swoje życie re­gulowała według Przepowiedni, a teraz już Przepowiedni nie było. Musiała się czuć jak pociąg, który dojechał do końcowej stacji, a przecież jakoś musiał jechać dalej.

Od tej chwili będzie szła przez życie z każdym wydarzeniem nadchodzącym niespodzianie, tak samo jak wszyscy ludzie. Co za szczęście.



Zadzwonił telefon.

Newton skoczył do kuchni i przy drugim dzwonku podniósł słuchawkę.

— Halo? — odezwał się.

Zatrajkotał do niego wymuszenie przyjacielski głos z odcie­niem desperacji.

— Nie - odparł. - Nie jestem. A nazwisko brzmi nie Devissey

lecz Device. Jak w “nice". I ona śpi. A więc jestem absolutnie pe­wien, że ona nie życzysobie zaizolowania jakichkolwiek wnęk. Ani podwójnie szklonych okien. Chcę przy tym powiedzieć, że ona, ro­zumie pani, nie jest właścicielką domu. Ona go tylko wynajmuje. Nie, nie zamierzam jej budzić ani pytać — powiedział. — I proszę mi powiedzieć, pa

Warknął i odłożył słuchawkę.

Sprzedawcy telefoniczni! Powi

Nagle opadły go na chwilę wątpliwości. Dziś jest niedziela, nie­prawdaż? Rzut oka na niedzielne gazety uspokoił go. Jeśli niedziel­ny “Times" mówi, że to niedziela, można mieć absolutną pewność, że zbadał dokładnie to zagadnienie. A sobota była przecież wczo­raj. Oczywiście. Wczoraj była sobota, a on do końca życia nie zapo­mni tej soboty, jeśli tylko będzie pamiętał, czego ma nie zapo­mnieć.

Zorientowawszy się, że jest w kuchni, Newton postanowił zro­bić śniadanie.

Poruszał się po kuchni tak cicho, jak tylko potrafił, aby nie robić zbyt wielkiego hałasu i nie obudzić reszty mieszkańców i przekonał się, że każdy dźwięk jest głośniejszy ponad oczekiwanie. Starożytna lodówka miała drzwi zamykające się z trzaskiem gro­mu. Kuche

Na kuche

Jak właściwie ją dostali? Przypominał sobie człowieka pachną­cego dymem i noszącego nawet w ciemności okulary przeciwsło­neczne. I było coś jeszcze. Ludzie biegli... chłopcy na rowerach... nieprzyjemne brzęczenie... mała, niechlujna, gapiąca się twarz... Miał to wszystko w pamięci, niezupełnie zapomniane, ale zawsze wstrzymane na progu wspomnień, pamięć rzeczy, które się nie wy­darzyły[85].

Siedział, wpatrując się w ścianę, póki stukanie do drzwi nie sprowadziło go z powrotem na ziemię.

W progu stał mały, elegancki człowieczek w czarnym płaszczu przeciwdeszczowym. Trzymał tekturowe pudełko i uśmiechał się radośnie do Newtona.

— Pan... - zajrzał do kartki w dłoni - Pulzifer?

— Pulsifer - poprawił Newton. - To syczące S.

— Doprawdy, gorąco przepraszam - oświadczył człowieczek. -Widziałem to tylko napisane. Eee. No, więc. Wydaje się, że to jest przeznaczone dla pana i dla pani Pulsifer.

Newton popatrzył na niego obojętnie.

— Pani Pulsifer nie istnieje - oświadczył chłodno. Człowiek zdjął melonik.

— Och, jakże mi przykro - powiedział.

— Chciałem powiedzieć, że... no, jest moja matka - dodał New­ton. - Ale ona nie jest martwa, ona po prostu mieszka w Dorking. Nie jestem żonaty.

— To bardzo dziwne. List jest bardzo, eee, ścisły.

— Kim pan jest? - zapytał Newton. Miał na sobie tylko spodnie, a na progu było zimno.