Страница 79 из 84
Park był pusty, jeśli nie liczyć agenta MI 9, starającego się zwerbować kogoś, kto ku obopólnemu zakłopotaniu okazał się również członkiem MI 9 oraz wysokiego mężczyzny karmiącego kaczki. I byli też Crowley z Azirafalem. Ramię w ramię spacerowali po trawniku.
— Tutaj tak samo - powiedział Azirafal. - Sklep jest na swoim miejscu. Nawet jednej plamki sadzy.
— Uważam, że nie można po prostu zrobić starego bentleya - oświadczył Crowley. - Nie można uzyskać właściwej patyny. Ale
był, naturalnej wielkości. Wprost na ulicy. Nie sposób znaleźć różnicy.
— No, ja mogę znaleźć różnicę - rzekł Azirafal. - Nie miałem na składzie książek o tytułach takich, jak: “Biggłes leci na Marsa", ,Jack Cade bohater granicy" albo “101 rzeczy jakie może zrobić chłopiec" czy “Krwawe Psy z Morza Trupich Czaszek".
— Ojej, przykro mi - powiedział Crowley, który wiedział, jak wysoko Azirafal ceni swoją kolekcję.
— Niech ci nie będzie - odparł uszczęśliwiony Azirafal. - To wszystko pierwsze wydania prosto z drukarni i zajrzałem na ich temat do “Ce
— Myślałem, że on przywraca poprzedni stan świata - oświadczył Crowley.
— Tak - potwierdził Azirafal. - Mniej więcej. Najlepiej jak umie. Ale on ma także poczucie humoru. Crowley zerknął na niego z ukosa.
— Twoi skontaktowali się? — zapytał.
— Nie. Twoi?
— Nie.
— Myślę, że oni udają, iż to się nie zdarzyło.
— Moi też, jak sądzę.
— I myślę, że moi czekają, by zobaczyć, co się zdarzynastępnie. Crowley skinął głową.
— Chwila wytchnienia - powiedział. - Szansa na przezbrojenie moralne. Wzmocnienie sił obro
Stali przy brzegu stawu, przyglądając się szukającym chleba kaczkom.
— Nie rozumiem — powiedział Azirafal. — Myślałem, że to było wielkie wydarzenie.
— Nie jestem pewien - odrzekł Crowley. - Zastanów się. Dla mnie naprawdę wielkim wydarzeniem będzie: My wszyscy przeciw Nim wszystkim.
— Co? Chcesz powiedzieć: Niebo i Piekło przeciw ludzkości? Crowley wzruszył ramionami.
— Oczywiście, jeśli on zmienił wszystko, być może zmienił także i siebie. Może pozbył się swojej siły. Postanowił pozostać człowiekiem.
— Och, ja też mam taką nadzieję - rzeki Azirafal. — Zresztą jestem pewien, że nie pozwolono by na alternatywę.
— Nie wiem. Nigdy nie można mieć pewności, jakie są prawdziwe zamiary. Plany wewnątrz planów.
— Słucham? - powiedział Azirafal.
— A więc — orzekł Crowley, który rozmyślał nad tym aż do bólu głowy — czy ty kiedykolwiek zastanawiałeś się nad tym wszystkim? No, wiesz... twoi i moi, Niebo i Piekło, dobro i zło, wszystkie rzeczyw tym rodzaju? Pytam dlaczego?
— O ile dobrze pamiętam - odpowiedział sztywno anioł — był bunt i...
— Ach, tak. A dlaczego on się wydarzył, hę? Przecież nie musiał, prawda? - powiedział Crowley z szaleńczym błyskiem w oku. -Nikt, kto potrafi zbudować wszechświat w ciągu sześciu dni, nie pozwoliłby na takie nic nie znaczące wydarzenie. Oczywiście wtedy tylko, gdyby go sobie nie życzył.
— Och, dajże spokój. Bądź rozsądny - rzekł z powątpiewaniem Azirafal.
— To nie jest dobra rada - odparł Crowley. — To zupełnie nie jest dobra rada. Jeśli się usiądzie i zastanowi nad tym rozsądnie, dochodzi się do bardzo dziwnych myśli. Na przykład: czemu dawać ludziom dociekliwy umysł, a potem wystawiać jakiś zakazany owoc w miejscu, gdzie go dobrze widzą, z wielkim neonowym palcem błyskającym napisem: TO JEST TO!?
— Nie pamiętam żadnego neonu.
— Powiedziałem to metaforycznie. Pytam, po co to robić, jeśli naprawdę nie chce się, żeby to zjedli, hę? A może, pytam, idzie tylko o to, by zobaczyć, co z tego wyniknie? A może to wszystko jest tylko częścią wielkiego, ogromnego, niewysłowionego planu. Ty, ja, on, wszystko. Jakiś wielki test dla zbadania, czy to, co się stworzyło, działa we właściwy sposób, hę? I zaczyna się myśleć: to nie może być wielka, kosmiczna gra w szachy; to musi być tylko niezwykle skomplikowany pasjans. Nie próbuj odpowiadać. Bo gdybyśmy to potrafili zrozumieć, to już nie bylibyśmy my. Bo to wszystko jest... jest...
— NIEWYSŁOWIONE - powiedziała osobistość karmiąca kaczki.
— Tak. Zgadza się. Dziękuję.
Zobaczyli, jak wysoki nieznajomy stara
— O czym to ja mówiłem? - zapytał.
— Nie wiem — odparł Azirafal. - O niczym ważnym, jak przypuszczam.
Crowley smutno pokiwał głową.
— Pozwól, że cię skuszę na lunch - zasyczał.
Znowu poszli do Ritza, gdzie cudownym sposobem znalazł się wolny stolik. I być może ostatnie zabiegi wywarły jakiś uboczny skutek na naturę rzeczywistości, bo gdy jedli, po raz pierwszy w historii na Berkeley Sąuare zaśpiewał słowik.
Hałas ruchu ulicznego spowodował, że nikt go nie usłyszał, ale przecież tam był.
* * *
Była niedziela, godzina pierwsza po południu. W świecie sierżanta Shadwella niedzielny lunch przez ostatnią dekadę następował wedle niezmie
A wtedy da się słyszeć pukanie do drzwi i madame Tracy zawoła: Lunch, panie Shadwell, a Shadwell mruknie: Bezwstydna ladacznica, odczeka sześćdziesiąt sekund, aby pozwolić bezwstydnej ladacznicy na powrót do jej pokoju; następnie otworzy drzwi i podniesie talerz wątróbki, z reguły stara
Tak było zawsze.
Z wyjątkiem tej właśnie niedzieli. Przede wszystkim Shadwell nie czytał. Po prostu siedział. A gdy rozległo się pukanie do drzwi, wstał natychmiast i otworzył je. Nie musiał się jednak śpieszyć.
Nie było talerza. Była tylko madame Tracy, z przypiętą kameą i z nowym odcieniem kredki do warg. I w centrum strefy perfumowanej.
— Tak, Jezabel?
Głos madame Tracy brzmiał wesoło, swobodnie i był z lekka podszyty niepewnością.
— Halo, panie S, właśnie sobie pomyślałam, że po tym wszystkim, co przeszliśmy w ostatnich dwóch dniach, głupio byłoby zostawiać dla pana talerz pod drzwiami, więc nakryłam dla pana przy stole. Zapraszam...
Panie S? Shadwell poszedł za nią nieufnie.
Zeszłej nocy miał znowu sen. I
Zdanie brzmiało następująco: “Nie ma nic złego w tropieniu wiedźm; sam chciałbym zostać tropicielem wiedźm. Idzie tylko o to, no, żeby to robić na zmianę. Dziś my idziemy tropić wiedźmy, a jutro możemy się kryć, a z kolei wiedźmy będą tropić nas..."
Po raz drugi w ciągu dwudziestu czterech godzin - po raz drugi w życiu - przekroczył progi madame Tracy.
— Proszę usiąść tutaj - powiedziała, wskazując fotel. Na oparciu miał pokrowiec, na siedzeniu pulchną poduszkę, a przed nim stał mały podnóżek.
Usiadł.
Postawiła mu tacę na kolanach i patrzyła, jak je, a następnie, gdy skończył, zabrała talerz. Wówczas otworzyła butelkę Gui
— Mam odłożoną niezłą sumkę - powiedziała bez związku. -I wie pan, czasami myślę, że miło byłoby kupić mały domek, gdzieś na wsi. Wyprowadzić się z Londynu. Nazwałabym go Wawrzyny albo Dunroamin, albo, albo...