Страница 61 из 84
Chciał opowiedzieć POĆ o swym imieniu, ale nie mógł się poruszyć. Coś mokrego i śliskiego wpełzło mu do rękawa.
Później, gdy go wyciągnięto ze stosu ryb i ujrzał trzech pozostałych motocyklistów z głowami zakrytymi kocami, zrozumiał, że jest zbyt późno, by im powiedzieć cokolwiek.
To dlatego nie było ich w tej Księdze Objawienia, o której paplał w kółko Pigbog. Po prostu nie udało im się dojechać tak daleko autostradą.
Skuzz zamamrotał. Sierżant policji pochylił się nad nim.
— Nie próbuj mówić, synu - powiedział. - Karetka wkrótce przyjedzie.
— Posłuchaj - wychrypiał Skuzz. - Mam coś ważnego do powiedzenia. Czterej Jeścy Apokalypsy... to prawdziwe skurwysyny, cała czwórka.
— To musi być majaczenie - orzekł sierżant.
— Cholerę w bok. Jestem Faceci Zakopani W Rybach - zachrypiał Skuzz i zemdlał.
* * *
Układ drogowy Londynu jest wieleset razy bardziej skomplikowany, niż można sobie wyobrazić. Nie ma to nic wspólnego z wpływami czy to diabelskimi, czy anielskimi. Raczej związane jest z geografią, historią i architekturą.
Londyn nie został zaprojektowany dla samochodów. A gdy już o tym mowa, to nie został też zaprojektowany dla ludzi. On się po prostu jakoś przytrafił. To stworzyło problemy, a ich rozwiązania, gdy tylko zostawały wprowadzone w czyn, stawały się nowymi problemami, i tak po kolei przez pięć, dziesięć albo sto lat.
Najnowszym rozwiązaniem była M25 - obwodnica szybkiego ruchu, prawie kolista, biegnąca wokół całego miasta. Do tego momentu problemy bywały dość proste — ot, takie rzeczy, które stawały się przestarzałe, zanim je do końca zbudowano. Einsteinow-skie korki drogowe z powodu przeszkód na trasie, które same stawały się takimi przeszkodami — tego typu sprawy.
Aktualny problem polegał na tym, że nie istniał; w każdym razie nie w normalnym, ludzkim pojęciu o przestrzeni. Korek złożony z samochodów nieświadomych tego stanu rzeczy lub próbujących znaleźć objazdy, by wydostać się z Londynu, ciągnął się aż do centrum miasta ze wszystkich kierunków. Londyn po raz pierwszy zatkał się zupełnie. Miasto było jednym wielkim korkiem drogowym.
Samochody, teoretycznie rzecz biorąc, zapewniają fantastycznie szybki sposób podróżowania z miejsca na miejsce. Z drugiej zaś strony korki drogowe zapewniają fantastyczną okazję do stania w miejscu. W deszczu i zmroku, gdy równocześnie dookoła kakofo-niczna symfonia klaksonów rozbrzmiewa coraz głośniej i coraz wścieklej.
Crowleyowi już to bokiem wychodziło.
Skorzystał z okazji, by raz jeszcze przeczytać notatki Azirafala i przerzucić proroctwa Agnes Nutter oraz poważnie wszystko przemyśleć.
Jego wnioski można by streścić następująco:
1) Zbliża się Armageddon.
2) Crowley nic nie może na to poradzić.
3) Nastąpi to w Tadfield. Albo w każdym razie tam się rozpocznie. Następnie będzie mieć miejsce wszędzie.
4) Crowley był na czarnej liście Piekła [72].
5) Azirafal - o ile można to było oceniać - przestał być elementem liczącym się w tej sprawie.
6) Wszystko wyglądało czarno, ponuro i okropnie. Nie było światełka na końcu tunelu - a jeśli nawet było, to nadjeżdżającego z przeciwnej strony pociągu.
7) Równie dobrze mógł sobie znaleźćmałą, przytulną restauracyjkę i tam schlać się w trupa i do sztywności, w oczekiwaniu na koniec świata.
8) A jednak...
I w tym miejscu całe rozumowanie się rozpadło.
Ponieważ, w najgłębszej głębi serca, Crowley był optymistą. Jeśli w ogóle istniała jakaś niezachwiana pewność podtrzymująca go w ciężkich czasach - przypomniał mu się na chwilę czternasty wiek - było to bezwzględne przekonanie, że wszystko skończy się jego wygraną, że wszechświat się nim zaopiekuje.
Okay, no więc Piekło zawzięło się na niego. No więc zimna wojna się skończyła, a wielka wojna naprawdę się zaczyna. Więc szans przeciwko niemu jest więcej niż zalanych w pestkę hippisów wtłoczonych do jednego wagonu. A jednak szansa istniała.
Wszystko polegało na tym, by znaleźć się we właściwym czasie na właściwym miejscu.
Właściwym miejscem było Tadfield. Tego był pewien; po części na podstawie książki, po części z pewnego i
Właściwy czas polegał na dostaniu się tam, nim nastąpi koniec świata. Popatrzył na zegarek. Na dotarcie do Tadfield miał dwie godziny, choć zapewne w tej chwili normalny upływ czasu się zachwiał.
Crowley cisnął książkę na siedzenie dla pasażera. Rozpaczliwe czasy, rozpaczliwe środki: przez sześćdziesiąt lat na jego bentleyu nie pojawiła się ani jedna rysa.
Co, u diabła.
Nagle zawrócił, powodując znaczneszkody w przedniej części jadącego za nim czerwonego renault 5 i wjechał na chodnik.
Włączył światła i klakson.
To powi
— Hej-ho — powiedział Anthony Crowley i po prostu ruszył przed siebie.
* * *
Było tam sześć kobiet i czterech mężczyzn, a każde miało telefon oraz gruby plik wydruków komputerowych pokrytych nazwiskami i numerami telefonów. Przy każdym numerze widniała odręczna notatka stwierdzająca, czy osoba, do której zadzwoniono, była obecna, czy nie, czy numer był w tej chwili czynny i, co najważniejsze, czy osoba przyjmująca telefon była za, czy przeciw temu, by w j ego życie wkroczyła dźwiękochło
Dziesięć osób siedziało w tym pomieszczeniu, godzina po godzinie, przymilając się, błagając, obiecując ze sztucznymi uśmiechami. Między rozmowami robili notatki, popijali kawę i zdumiewali się potokami deszczu, spływającymi po szybach. Pozostawali na swych posterunkach jak orkiestra na “Titanicu". Jeśli przy takiej pogodzie nie da się sprzedać okien podwójnie szklonych, oznacza to, że nie da się ich sprzedawać w ogóle. Lisa Morrow mówiła w tej chwili:
— ...Oczywiście, jeśli tylko pozwoli mi pan dokończyć, tak, oczywiście, rozumiem to, ale jeśli tylko... - a następnie, zorientowawszy się, że rozmówca odłożył słuchawkę, powiedziała: - Dobra, ty mnie też, świński ryju.
Odłożyła słuchawkę.
— Złapałam następną kąpiel - oświadczyła pozostałym sprzedawcom telefonicznym.
Znacznie wyprzedzała wszystkich w codzie
Wykręciła następny numer na liście.
Lisa nigdy nie miała zamiaru zostać sprzedawczynią telefoniczną. Tak naprawdę, to zamierzała zostać olśniewającą, międzynarodową, bogatą lwicą salonową, ale pod żadnym względem nie udało jej się wyjść ponad poziom oceniany na dostatecznie.
Gdyby posiadała dość wątpliwości, aby walczyć o uznanie jako olśniewająca, międzynarodowa lwica salonowa albo asystentka stomatologa (alternatywna możliwość, na którą była zdecydowana), czy w ogóle ktoś i
Być może, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, nie aż tak bardzo dłuższe, jako że był to dzień Armageddonu, ale w każdym razie dłuższe o parę godzin.
Prawdę więc powiedziawszy, aby mieć to dłuższe życie, wystarczyłoby nie dzwonić pod numer, który właśnie wykręciła, wymieniony
na jej liście jako zainstalowany w mieszkaniu w Mayfair[73] (zgodnie z najlepszymi tradycjami kupowanych z dziewiątej ręki list adresowych sprzedaży wysyłkowej) należącym do pana A. Crowleya.
Ale wykręciła. Oraz czekała, aż zadzwoni cztery razy. I powiedziała:
— Och, diabli, znów sekretarka automatyczna - i już miała odłożyć słuchawkę.
Ale w tym momencie coś ze słuchawki wypełzło. Coś bardzo dużego i bardzo rozzłoszczonego.
Było trochę podobne do robaka. Ogromnego, zagniewanego robaka, złożonego z tysięcy malutkich robaczków, wijących się i wrzeszczących, i milionów malutkich robaczkowych pyszczków otwierających się i wrzeszczących z furią, a każdy z nich wrzeszczał: Crowley!