Страница 62 из 84
Przestało wrzeszczeć. Zakołysało się niezdecydowanie, jakby próbując się zorientować, gdzie jest.
I rozpadło na kawałki.
To coś rozdzieliło się na tysiące tysięcy wijących się szarych robaków. Zasypały dywan, biurka, Lisę Morrow i jej dziewiątkę kolegów; wpełzły im do ust, do nozdrzy, do płuc; wryły w muskuły, oczy, mózgi i umysły, mnożąc się dziko po drodze, zalewając pokój rosnącą masą ciała i śluzu. Wszystko to zaczęło się łączyć, sklejać wjedną ogromną istotę, wypełniającą pokój od podłogi do sufitu, lekko pulsującą.
W masie mięsa otworzyły się usta, z przylepionymi do nie-zupeł-nie-warg pasemkami czegoś mokrego i lepkiego i Hastur powiedział:
— Tego mi było potrzeba.
Pół godziny spędzone w sekretarce automatycznej, z wiadomością od Azirafala jako jedynym towarzystwem, nie wpłynęło łagodząco na jego charakter.
:Ani też perspektywa złożenia Piekłu meldunku z wyjaśnieniem, czemu nie powrócił o pół godziny wcześniej oraz, co ważniejsze, czemu nie towarzyszy mu Crowley.
Piekło nie głaskało po główce za porażki. Ale wiedział przynajmniej, jak brzmiała wiadomość od Azirafala. Za to być może uda mu się kupić dalsze istnienie.
Zresztą, pomyślał, jeśli już będzie musiał spodziewać się gniewu Czarnej Rady, przynajmniej nie spotka go to na pusty żołądek.
Pokój wypełnił gęsty, siarczany dym. Gdy się rozproszył, Hastura nie było. W pokoju pozostało jedynie dziesięć szkieletów, obranych do czysta z mięsa, oraz kilka kałuż stopionego plastiku, gdzie tu i tam połyskiwały kawałeczki metalu, które niegdyś mogły być częściami telefonów. Znacznie lepiej byłoby zostać asystentką stomatologa.
Ale, biorąc rzecz z lepszej strony, wszystko to dowodziło jedy-tiie, że zło zawiera w sobie ziarna własnego zniszczenia. W tym samym bowiem momencie w całym kraju ludzie, którzy staliby się nieco bardziej spięci i źli wskutek wywołania ich z miłej kąpieli albo też usłyszenia błędnie wymawianych własnych nazwisk, zamiast tego wszystkiego czuli się całkiem nie zaniepokojeni oraz pogodzeni ze światem. W rezultacie działań Hastura fala niskoprocentowej dobroci zaczęła rozchodzić się wykładniczo wśród ludności i miliony ludzi, którzy w końcu odczuliby pomniejsze urazy psychiki, nie doznały tego. A więc wszystko było w porządku.
* * *
Nie uwierzylibyście, że jest to ten sam samochód. Prawie nie było na nim cala kwadratowego bez wgnieceń. Oba przednie reflektory rozbite. Kołpaki kół dawno odleciały. Wóz wyglądał jak weteran setki zawodów na zderzenia.
Na chodnikach było źle. Na podziemnych przejściach dla pieszych jeszcze gorzej. Ale najgorsze było przekroczenie Tamizy. Przynajmniej okazał się na tyle przewidujący, żeby podnieść wszystkie szyby.
Ale tak czy inaczej był tutaj.
Jeszcze paręset jardów i znajdzie się na M40, stamtąd droga prawie bez przeszkód do Oxfordshire. Istniał tylko jeden haczyk: po raz kolejny między Crowleyem i otwartą drogą znajdowała się M25. Rozwrzeszczana, rozżarzona wstęga bólu i czarnego światła[74]. Nic nie było w stanie jej przekroczyć i pozostać przy życiu.
W każdym razie nic śmiertelnego. On zaś nie był także pewien, co uczyni ona diabłu. Zabić go nie może, ale przyjemne to nie będzie.
Przed wiaduktem na wprost niego postawiono blokadę policyjną. Wypalone wraki — niektóre jeszcze płonęły - świadczyły o losie poprzednich wozów próbujących przejechać wiaduktem nad ciemną drogą.
Policjanci nie wyglądali na uszczęśliwionych.
Crowley wrzucił drugi bieg i nacisnął na gaz.
Sześćdziesiątką przeleciał przez blokadę. To było łatwe.
Na całym świecie notuje się przypadki spontanicznych zapaleń się ludzi. Wjednej chwili ktoś tam wesoło sapiąc, podąża torem życia, w następnej jest już tylko smutna fotografia kupki popiołu i w tajemniczy sposób nie spalonej stopy czy dłoni. Wypadki spontanicznych zapaleń pojazdów są mniej dokładnie udokumentowane.
Jakąkolwiek liczbę ukazywała statystyka, w tej chwili właśnie powiększyła się ona o jedynkę.
Skórzana tapicerka zaczęła dymić. Wpatrując się prosto przed siebie, Crowley lewą ręką po omacku sięgnął na siedzenie pasażera po “Przyistoyne i akuratne profecye Agnes Nutter", przenosząc je w bezpieczne miejsce na swych kolanach. Chciałby, aby ona to wyprorokowała[75].
Wówczas płomienie pochłonęły cały samochód.
Musiał jechać dalej.
Po drugiej stronie wiaduktu znajdowała się kolejna blokada policyjna mająca zatrzymywać auta próbujące dostać się do Londynu. Właśnie śmiano się z historyjki nadanej przed chwilą przez radio, że motocyklista z drogówki zatrzymał na M6 skradziony radiowóz, stwierdził jednak, że kierowcą jest duża ośmiornica.
Są oddziały policyjne, gdzie wierzą we wszystko. Ale nie Policja Metropolitalna Londynu. Met składa się z najtwardszych, pragmatycznie najcyniczniejszych i najuporczywiej rzeczowych policjantów w Wielkiej Brytanii.
Wiele potrzeba, aby zaniepokoić policjanta z Met.
Na przykład potrzeba by ogromnego, zniszczonego samochodu, który był - ni mniej, ni więcej - piorunem kulistym, płomiennym, ryczącym, pokręconym paskudztwem z Piekła rodem kierowanym przez uśmiechniętego obłąkańca w czarnych okularach siedzącego wśród płomieni, a ciągnącego za sobą smugę gęstego, czarnego dymu, jadącego prosto na nich przez zacinający deszcz i wiatr z szybkością osiemdziesięciu mil na godzinę.
Coś takiego zawsze poskutkuje.
* * *
Odkrywka była okiem spokoju w burzliwym świecie. Grzmot nie ryczał zwyczajnie w górze, on rozdzierał powietrze na kawałki.
— Pewni moi przyjaciele nadjeżdżają — powtórzył Adam. — Wkrótce tu będą, a wtedy naprawdę możemy zaczynać.
Pies zaczął wyć. Nie było to podobne do syreny wycie samotne-: go wilka, ale niesamowicie wibrujący glos głęboko przerażonego, małego pieska.
Pepper siedziała, oglądając własne kolana.
Coś ją martwiło.
Wreszcie podniosła wzrok i popatrzyła w puste, szare oczy Adama
- A jaką część ty będziesz miał, Adam? - zapytała
Burzę zastąpiła nagła, dzwoniąca w uszach cisza.
- Co? - powiedział Adam.
- No, podzieliłeś świat, zgoda, i każde z nas ma dostać kawałek... a jaki kawałek ty dostaniesz?
Cisza grała jak harfa, wysokim, cichym dźwiękiem.
- Taaa - potwierdził Brian. - Nigdy nam nie powiedziałeś, jaki kawałek ty będziesz miał.
— Pepper ma rację - rzekł Wensleydale. - Mi się nie wydaje, żeby już dużo zostało, jeśli my mamy dostać te wszystkie kraje. Adam otworzył i zamknął usta.
— Co? — powiedział.
— Który kawałek jest twój, Adam? - spytała Pepper. Adam wlepił w nią oczy. Pies przestał wyć i wpatrzył się w swego Pana upartym, inteligentnym spojrzeniem kundla.
—J..ja? - zapytał. Cisza trwała i trwała, jak jedna nuta zdolna zagłuszyć wszystkie dźwięki świata. - Ależ ja będę miał Tadfield -powiedział Adam.
Patrzyli na niego.
— I... i Lower Tadfield, i Norton, i Norton Woods...
Nadal nie odrywali wzroku.
Spojrzenie Adama przesuwało się z jednej twarzy na drugą.
— Więcej nigdy nie chciałem — powiedział. Potrząsnęli głowami.
— Mogę je mieć, jeśli chcę - rzekł Adam, głosem pełnym ponurego wyzwania, ale wyzwania zabarwionego nagłymi wątpliwościami. - Mogę je także polepszyć. Lepsze drzewa do włażenia, lepsze stawy, lepsze... Zawiesił głos.
— Nie możesz - stwierdził kategorycznie Wensleydale. - One nie są jak Ameryka i takie miejsca. One są naprawdę prawdziwe. A poza tym one należą do nas wszystkich. Są nasze.
— I nie możesz ich polepszyć - powiedział Brian.
— Zresztą, gdybyś to zrobił, wiedzielibyśmy wszyscy - powiedziała Pepper.
— Och, jeśli to wszystko, co was niepokoi, to się nie martwcie -odparł niedbale Adam. - Bo mogę was i wszystkich zrobić tak, żebyście robili, co ja chcę...
Przerwał, słuchając z przerażeniem słów, wypowiedzianych przez jego usta. Oni zaś cofali się.
Pies objął głowę łapami.