Страница 60 из 84
— Tak wiec słyszałeś o Antychryście?
— Tak jest - rzekł Shadwell, który widział film, gdzie to wszystko było wytłumaczone. Coś na temat arkuszy szkła spadających z ciężarówek i odcinających ludziom głowy, o ile sobie przypominał. Nic o prawdziwych, godnych uwagi wiedźmach. Zasnął w połowie seansu.
— Antychryst w tej chwili żyje na Ziemi, sierżancie. Ma sprowadzić Armageddon, Dzień Sądu, nawet, jeśli sam o tym nie wie. Niebo i Piekło szykują się do wojny i to będzie bardzo przykre.
Shadwell po prostu chrząknął.
— Ja, prawdę powiedziawszy, nie mam zezwolenia na bezpośrednie działanie w tej sprawie, sierżancie. Lecz pewien jestem, że zagrażające zniszczenie świata nie jest tym, na co mógtby pozwolić jakikolwiek rozsądny człowiek. Czy mam słuszność?
— Tak jest. Tak przypuszczam - odrzekł Shadwell, wysysając mleko skondensowane z zardzewiałej puszki, którą madame Tracy odkryła pod zlewozmywakiem.
— A wiec jest tylko jedno do zrobienia. A ty jesteś jedynym człowiekiem, na którym mogę polegać. Antychryst musi zostać zabity, sierżancie Shadwell. I ty to musisz uczynić.
Shadwell zmarszczył brwi.
— Nie mam pojęcia, jak to zrobić - odrzekł. —Armia Tropicieli Wiedźm zabija tylko wiedźmy. Tak je w regulaminie. No i także diabłów i chochlików.
— Ależ... ależ Antychryst to coś więcej niż zwyczajna wiedźma. On... on jest samą wiedźmowatością. Jest tak wiedźmowaty jak tylko można.
— Czymoże być trudniej się go pozbyć, niż, przykładowo, demona? - zapytał Shadwell, który trochę poweselał.
— Nie o wiele -odrzekł Azirafal, który, aby pozbywać się diabła, nigdy nie robił niczego więcej, niż bardzo wyraźnie dawał do zrozumienia, że on, Azirafal, ma jeszcze robotę do wykonania i czyż nie robi się już późno? A Crowley zawsze pojmował aluzję.
Shadwell popatrzył na swą prawą rękę i uśmiechnął się. A potem zawahał.
— Ten Antychryst... ile on ma sutek?
Cel uświęca środki - pomyślał Azirafal. A droga do Piekła jest wybrukowana dobrymi chęciami[71]. Skłamał więc beztrosko i przekonująco.
— Masę. Cale fury. Jego klatka piersiowa jest nimi całkiem pokryta... W porównaniu z nim Diana z Efezu wygląda absolutnie bezsutkowo.
—Się nie znam na tej pańskiej Dianie — powiedział Shadwell — ale jeśli on jest wiedźma, a się mi widzi, że jest, w takim razie jako sierżant ATW jestem na pańskie usługi.
— Dobrze —powiedział Azirafal za pośrednictwem madame Tracy.
— Nie jestem pewna, jak ma być z tym zabijaniem - powiedziała madame Tracy już osobiście. -Ale jeśli to jest ten człowiek, ten Antychryst, to przypuszczam, że nie mamy i
— Najdokładniej, droga pani —odpowiedziała sobie. —A teraz, sierżancie Shadwell, czy masz broń ?
Shadwell potarł swą prawą rękę za pomocą lewej, zaciskając i rozprostowując pięść.
— Tak jest - powiedział. - Mam to. - Po czym podniósł do ust dwa palce i lekko na nie dmuchnął. Nastąpiła chwila milczenia.
— Twoja ręka?-zapytał Azirafal.
— Taaest. To potężna broń. Załatwiła cię, pomiocie szatański, no nie?
— Czy nie masz czegokolwiek, mhm, bardziej konkretnego ? Na przykład złotego sztyletu z Meggido? Albo majchra bogini KaliiShadwell pokręcił głową.
— Mam parę szpil - zaproponował. - Oraz gromowo strzelbę pułkownika tropiciela wiedźm Nie-Będziesz-Spożywał-Żadnej-Ży-wej-Z-Jej-Krwią-Ani-Nie-Będziesz-Posługiwał-Się-Czarami-Ni-Wypa-trywał-Znaków Dalrymple... Mogem jo załadować srebrnymi kulami.
— To na wilkolaki, jak sądzę -rzekł Azirafal.
— Czosnek?
— Wampiry.
—Prawda; no cóż, i tak nie mam żadnych luksusowych kuł. Ale z gromowej można strzelać czymkolwiek. Pójdem i ją przyniosem.
Wyszedł, powłócząc nogami i równocześnie myśląc: A po co mi i
— A teraz, droga pani -powiedział Azirafal - ufam, iż dysponuje pani godnym zaufania środkiem przemieszczania się.
—O, tak — powiedziała madame Tracy.
Udała się do kąta kuchni, skąd wyniosła różowy hełm motocyklowy z wymalowanym słonecznikiem, nałożyła go i zapięła pod brodą. Następnie przeszukując szafę, wyciągnęła trzysta do czterystu plastikowych toreb na zakupy oraz stertę pożółkłych gazet, wreszcie zakurzony kask w kolorze fluoryzującej zieleni z napisem EASYRJDER przez całą długość, prezent sprzed dwudziestu lat od jej siostrzenicy Petuli.
Shadwell, powróciwszy z gromową strzelbą na ramieniu, spojrzał na nią z niedowierzaniem.
— Nie rozumiem, czemu pan się tak przygląda, panie Shadwell — oświadczyła. -Jest zaparkowany na ulicy. — Podała mu kask. — Musi pan to założyć. Takie są przepisy. Nie wydaje mi się, aby dozwolona była jazda trzech osób na skuterze, nawet jeśli dwoje z nich jest, eee, łącznie. Ale to jest sytuacja nadzwyczajna. I jestem pewna, że będzie pan zupełnie bezpieczny, jeśli będzie się pan mnie trzymał blisko i mocno. - Uśmiechnęła się. - Czy to nie będzie zabawne?
Shadwell pobladł, wymamrotał coś niezrozumiale i założył zielony kask.
— Co pan powiedział, panie Shadwell? - madame Tracy rzuciła mu ostre spojrzenie.
— Powiedziałem: Daj diabłu palec, a weźmi ci renke - rzekł Shadwell.
— Proszę raz na zawsze skończyć z tego rodzaju wyrażeniami, panie Shadwell — powiedziała madame Tracy, a następnie wyprowadziła go przez przedpokój i schodami w dół na Crouch End High Street, gdzie czekał, by zabraćich dwoje, no, powiedzmy, troje, sterany wiekiem skuter.
* * *
Drogę blokowała ciężarówka. Drogę blokowała też blacha falista. Drogę blokowała także wysoka na trzydzieści stóp sterta ryb. Była to jedna z najskuteczniej zablokowanych dróg, jakie sierżant kiedykolwiek widział. A deszcz bynajmniej niczego nie ułatwiał.
— Nie wiecie, kiedy przybędą tu spychacze? — wrzasnął do swego radia.
— My crrrk robimy co można, by crrrk - brzmiała odpowiedź. Poczuł, że coś ciągnie go za mankiet spodni i popatrzył w dół.
— Langusty? - Drgnął, podskoczył i znalazł się na dachu wozu policyjnego. - Langusty - powtórzył. Było ich ze trzydzieści, niektóre długie na dwie stopy. Większość maszerowała szosą, z pół tuzina zatrzymało się, by zbadać radiowóz.
— Coś nie tak, sierżancie? - spytał policjant, który notował oświadczenie kierowcy ciężarówki, stojąc na twardym poboczu.
— Po prostu nie lubię langust — powiedział ponuro sierżant, przymykając oczy. - Dostaję od nich wysypki. Mają za wiele nóg. Tylko trochę tu sobie posiedzę, a ty mi powiedz, kiedy sobie pójdą.
Usiadł w deszczu na dachu samochodu, czując, jak zimna woda spływała mu do nogawek.
Rozległ się niski ryk. Grzmot? Nie. Był długi i coraz bliższy. Motocykle. Sierżant otworzył jedno oko.
Jezu Chryste!
Było ich czterech i jechali ponad setką. Chciał zejść z dachu, pomachać do nich, krzyknąć, ale już go minęli, jadąc prosto na przewróconą ciężarówkę.
Sierżant nic nie mógł zrobić. Znów zamknął oczy, czekając na odgłos zderzenia. Słyszał jak się tam zbliżają. A potem:
Wiiiuuu.
Wiiiuuu.
Wiiiuuu.
Oraz głos w jego głowie mówiący: DOGONIĘ WAS.
— Widzieliście to? - zapytał Bardzo Ważni Faceci. - Przelecieli prosto nad tym!
— Się wi! — odparł POĆ. —Jeśli oni mogom, my także! Sierżant otworzył oczy. Zwrócił się do policjanta i otworzył także usta.
Policjant powiedział:
— Oni. Oni naprawdę. Oni przelecieli prosto...
Łup. Łup. Łup.
Chlup.
Nastąpił kolejny deszcz ryb, choć trwający krócej i łatwiejszy do wytłumaczenia. Ramię w skórzanym rękawie słabo machnęło ze środka wielkiego stosu ryb. Koło motocykla kręciło się rozpaczliwie.
Był to Skuzz, na wpół nieprzytomny, ale właśnie podejmujący decyzję, że jeśli jest jedno, czego nienawidzi bardziej niż Francuzów, to przebywanie po szyję w rybach, z nogą, która wygląda na złamaną. Naprawdę tego nienawidził.