Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 3 из 47

— Dzie Hibaryjan? — nastojliva spytaŭ ja jašče raz.

Snaŭt zapluskaŭ vačyma.

— Mnie prykra, što ja tak sustreŭ ciabie. Heta… nie tolki maja vina. Ja zusim zabyŭsia, viedaješ, tut takoje adbyvałasia…

— At, jakoje heta maje znače

— Nie, — adkazaŭ Snaŭt. Jon paziraŭ u kut, zastaŭleny špulami kabielu. Nikudy jon nie palacieŭ. I nie palacić. Imie

— Što? — spytaŭsia ja. Maje vušy pa-raniejšamu byli załožanyja, i mnie zdavałasia, što ja dre

— Ty ž usio viedaješ, — pramoviŭ jon zusim inšym tonam.

Ion tak choładna paziraŭ mnie ŭ vočy, što ja až sciepanuŭsia. Mo jon i byŭ pjany, ale viedaŭ, što kaža.

— Štości zdaryłasia?..

— Aha.

— Niaščascie?

Snaŭt kiŭnuŭ hałavoj. Jon nie tolki padtakvaŭ, a i praviaraŭ maju reakcyju.

— Kali?

— Sio

Dziŭna, ale ja nie adčuŭ tryvohi. Hetaja karotkaja pieramova adnaskładovymi pyta

— Jak heta adbyłosia?

— Pieraapranisia, uładkuj svaje rečy i viartajsia siudy… skažam… praz hadzinu.

Chvilinu ja vahaŭsia.

— Dobra.

— Pačakaj, — pramoviŭ jon, kali ja nakiravaŭsia da dzviarej.

Ion paziraŭ na mianie niejak dziŭna. Ja bačyŭ, što jon nie moža vymavić toje, što jaho chvaluje.

— Nas było troje, i ciapier, razam z taboj, nas znoŭ troje. Ty viedaješ Sartoryusa?

— Jak i ciabie, pa fotazdymku.

— Ion naviersie ŭ łabaratoryi, i ja nie dumaju, što jon da nočy vyjdzie adtul, ale… va ŭsiakim razie ty jaho paznaješ. Kali ty ŭbačyš kaho-niebudź jašče, razumieješ, nie mianie i nie Sartoryusa, razumieješ, dyk…

— Dyk što?

Ja nie ŭpeŭnieny, što heta nie son. Na fonie čornych chvalaŭ, jakija kryvava ilsniacca pad promniami nizkaha sonca, jon usieŭsia ŭ kresła, jak i raniej, z apuščanaj hałavoj, i paziraŭ ubok, na špuli navitaha kabielu.

— To… ničoha nie rabi.

— Kaho ja mahu ŭbačyć? Pryvid?! — razzłavaŭsia ja.





— Razumieju. Ty dumaješ, što ja zvarjacieŭ. Nie. Nie zvarjacieŭ. Ja nie mahu tabie heta rastłumačyć… pakul što. Zrešty, mahčyma… ničoha i nie zdarycca. Va ŭsiakim razie pamiataj. Ja ciabie papiaredziŭ.

— Ab čym?! Što ty havoryš?

— Trymaj siabie ŭ rukach, — Snaŭt uparta davodziŭ svajo. — Pavodź siabie tak, nibyta… Budź hatovy da ŭsiaho. Heta niemažliva, ja viedaju. Ale ty ŭsio-tki pasprabuj. Heta adzinaja parada. Inšaj ja nie viedaju.

— Ale ŠTO ja ŭbaču!!! — ja amal kryčaŭ. Ja ledźvie strymlivaŭsia, kab nie schapić jaho za kaŭnier i nie strasianuć jak sled. Ja nie moh hladzieć, jak jon siadzić, upieryŭšysia vačyma ŭ kut, sa spakutavanym, spalenym na soncy tvaram i z ciažkasciu vyciskaje z siabie słova za słovam.

— Ja nie viedaju. U peŭnym sensie heta zaležyć ad ciabie.

— Halucynacyi?

— Nie. Heta — realna. Nie… atakuj. Pamiataj.

— Što ty kažaš?! — azvaŭsia ja nie svaim hołasam.

— My nie na Ziamli.

— Paliteryi? Ale ž jany naohul nie padobnyja na ludziej! — uskliknuŭ ja.

Ja nie viedaŭ, što rabić, kab vyviesci jaho z taho stanu, u jakim jon znachodziŭsia i ad jakoha styła kroŭ u žyłach.

— Imie

— Što stałasia z Hibaryjanam?

Snaŭt nie adkazaŭ.

— Što robić Sartoryus?

— Prychodź praz hadzinu.

Ja paviarnuŭsia i vyjšaŭ. Adčyniajučy dzviery, pahladzieŭ na jaho jašče raz. Jon siadzieŭ, skurčyŭšysia, zakryŭšy tvar rukami, maleńki, u zaplamlenych štanach. Ja tolki ciapier zaŭvažyŭ, što na kostačkach jaho palcaŭ zapiakłasia kroŭ.

SALARYSTY

Cylindryčny tuniel byŭ pusty. Chvilinu ja pastajaŭ pierad začynienymi dzviaryma, prysłuchoŭvajučysia. Scieny, vidać, byli tonkija, zvonku čułasia skavyta

Varjackaje papiaredža

Nikoha nie było. Taki ž samy, tolki krychu mienšy, vypukły iluminatar, naceleny na Akijan, jaki tut — pad soncam — tłusta ilsniŭsia, nibyta z chvalaŭ spłyvaŭ čyrvony aliŭkavy alej. Purpurovy vodblisk zapaŭniaŭ uvieś pakoj, padobny na karabielnuju kajutu. Z adnaho boku stajali palicy z knihami, pamiž imi viertykalna da sciany byŭ zamacavany adkidny łožak na kardanach, z druhoha było poŭna škapčykaŭ, pamiž jakimi ŭ nikielavanych ramkach, zviazanych pasami, visieli kasmičnyja zdymki, na mietaličnych štatyvach stajali kołby i prabirki, pazatykanyja vataj, pad aknom dvuma radami stajali biełyja emalavanyja skryni, miž jakimi ciažka było prajsci. Nakryŭki niekatorych byli adkinutyja — u skryniach mnostva instrumientaŭ, płastykavych šłanhaŭ, u abodvuch kutach znachodzilisia krany, vyciažki dymu, marazilniki, mikraskop stajaŭ na padłozie, bo jamu nie chapiła miesca na vializnym stale la akna. Kali ja paviarnuŭsia, to la ŭvachodnych dzviarej ubačyŭ vysoznuju, da samaj stoli, pračynienuju šafu, zapoŭnienuju kambiniezonami, rabočymi i achoŭnymi chałatami, na palicach lažała bializna, pamiž chalavami antyradyjacyjnych botaŭ pabliskvali aluminijevyja butelki dla partatyŭnych kisłarodnych aparataŭ. Dva aparaty razam z maskami visieli na spincy padniataha ŭhoru łožka. Usiudy panavaŭ taki samy, tolki jašče bolšy, nibyta ad spieški, biesparadak i chaos. Ja pryniuchaŭsia, słaba pachła chimičnymi reaktyvami i niečym jedkim — chiba što chłoram? Mižvoli pašukaŭ vačyma ŭ kutach la stoli zakratavanyja vientylacyjnyja adtuliny. Pryklejenyja da ich ramak pałosy papiery trymcieli, heta sviedčyła, što kampresary padtrymlivajuć narmalny tok pavietra. Ja pieranios knihi, aparaturu i instrumienty z dvuch kresłaŭ u kut, parasstaŭlaŭ ich jak udałosia, u vyniku čaho vakol łožka pamiž šafaj i palicami zjaviłasia krychu volnaha miesca. Pryciahnuŭ viešałku, kab paviesić na jaje skafandr, uziaŭsia palcami za chvoscik zamka-małanki, ale adrazu ž jaho adpusciŭ. Ja nijak nie moh advažycca skinuć skafandr, nibyta z-za hetaha moh stać biezabaro