Страница 57 из 61
Bistro Szczęściarza wraz z rogiem ulicy, przy której się mieściło, było także miejscem spotkań wielu podejrzanych indywiduów z okolicy, swego rodzaju punktem zaopatrzeniowym, gdzie nałogowi palacze marihuany mogli kupować, sprzedawać, pożyczać i prowadzić handel wymie
To tutaj pewnej nocy w bocznej uliczce za rogiem obserwatorzy po raz pierwszy spostrzegli działanie heroiny. Przyjaźnie nastawiony dealer pokazał za darmo siedzącej tam grupce, jak wstrzyknąć sobie działkę. Chętnych na zastrzyk prosto w żyłę było kilkunastu i po paru chwilach wszyscy charczeli i rzygali na ulicę. Ktoś mógłby się założyć, że żaden z nich nie spojrzy drugi raz na to świństwo. I przegrałby. Wszyscy zaczęli brać i wszyscy się szybko uzależnili.
Kolejnym wodopojem, u którego wiosną, latem i jesienią spotykaliśmy się na gruncie towarzyskim, był obszerny kwadratowy bar przy deptaku w naszej żydowskiej dzielnicy. Bar był dla nas wówczas dość nietypowym miejscem, ale ten wychodził szeroko na deptak, jak w jakimś kurorcie, i prowadził go ktoś, kogo znaliśmy. W środku panowała atmosfera kawiarni, kabaretu bez występów na żywo. Przychodziły tam również kobiety, ze swoimi towarzyszami albo po dwie lub trzy. Wszyscy się znali, przynajmniej z widzenia. Mieszkałem już dawno poza Coney Island i przyprowadził mnie w to miejsce Marvin Win-kler po jednej z moich wizyt u matki. Któregoś razu spotkałem tam Howiego Ehrenmana z Zachodniej Trzydziestej Pierwszej, którego nie widziałem od dawna, od momentu gdy poszliśmy, każdy oddzielnie, na wojnę. Razem ze swoim bratem Henrym i rodziną mieszkał teraz gdzieś w i
Podobnie jak kilka osób z sąsiedztwa, które znałem, oraz i
W Lexington, Kentucky, kuracja polegała na totalnym natychmiastowym odstawieniu narkotyków, na „detoksie". To właśnie od wracających stamtąd nauczyliśmy się tego określenia. Było to przed odkryciem methadonu oraz podobnych przynoszących ulgę farmaceutycznych substytutów i detoks był potwornym przeżyciem; tak przynajmniej twierdzili ci, którzy go przeszli. Opuszczając Lexington po zakończeniu kuracji, pacjent, jeśli tylko chciał, dostawał w łapę od pielęgniarza listę miejsc, gdzie mógł się zaopatrzyć nielegalnie w dowolne narkotyki w drodze powrotnej do domu. Niewesołe było to, że kiedy nadchodził czas powrotu do domu, nie mieli dokąd się udać, jak tylko z powrotem do domu.
Przez bardzo krótki okres przyjaźniłem się z pewnym duchownym pracującym z narkomanami w protestanckiej parafii we wschodnim Harlemie w Nowym Jorku. Zamieszkiwali ją przede wszystkim Latynosi, głównie Portorykańczycy. Był rumianym pogodnym mężczyzną o sympatycznym usposobieniu, ale do tego, co robił, odnosił się z totalnym pesymizmem: bezsensowne było jego zdaniem umieszczanie bezwolnego, zdruzgotanego psychicznie ćpuna w tym samym otoczeniu, z którego wyszedł, i oczekiwanie, że przezwycięży liczne psychologiczne, społeczne i środowiskowe czy
Kilku z nas było świadkami uderzającej i przygnębiającej sceny, ilustrującej tę kruchą desperację. Spotkaliśmy przypadkiem Da
W Kalifornii istniał Synanon House, organizacja, o której często się rozpisywano z racji pozytywnych efektów pracy z uzależnionymi. Święcili tak wielkie triumfy, że pewien reżyser, dla którego dokonałem kilku poprawek w scenariuszu lekkiej erotycznej komedii (Sex and the Single Girl – tytuł jest bardziej nieprzyzwoity niż treść), posłał do Synanon House asystenta, żeby zebrał dla niego materiał na film fabularny, który miał się tam rozgrywać, szczęśliwie kończyć i zrobić wielką kasę. I z tego, co wiem, nakręcił go. Da
Upierał się później, tłumacząc niekoherentnie swój atak szału, że zabił ją, ponieważ wszystko było jej winą: wpędzała go w nałóg, dając pieniądze. Gdyby postępowała tak jak jego ojciec, Max Fryzjer, który nie dawał ani grosza, prawdopodobnie by się wykurował. Zamknięto go w szpitalu psychiatrycznym dla kryminalistów i niewykluczone, że tam jeszcze siedzi, jeśli żyje.
Co do skonsternowanej przerażonej żydowskiej imigrantki, która była jego matką, skło
I