Страница 58 из 61
– Robię najlepsze lukrowane pączki z miodem na całym świecie – przechwalał się szczerze. – Ludzie zjeżdżają się z całego New Jersey i Co
Wkrótce zaczął chodzić z dziewczyną i kiedy o nim ostatnio słyszałem, mówili o małżeństwie. Wkrótce potem Marvin musiał zamknąć interes, bo przenosił się do Kalifornii, i nie wiemy, co się później stało z Sollym.
Mogę stwierdzić z niejaką dumą, że żaden z moich przyjaciół z trzech różnych grup społecznych, z którymi miałem styczność na Coney Island (ludzie z jednej zazwyczaj nie przestawali z tymi z drugiej), nie został narkomanem i ani razu nie przyszło mu do głowy, by ulec czemuś tak destruktywnemu i w ogóle czemukolwiek, nad czym nie potrafi zapanować. (Podobnie jak znacznie później z LSD, nikt z nas nie pragnął osiągnąć tego rozrzedzonego stanu umysłowego uniesienia, którym zachwycali się ci, co brali). Jestem przekonany, że ci, którzy wpadli w nałóg, byli osobnikami pozbawionymi jakichkolwiek atrakcyjnych cech osobowości.
Spooky Weiner nie był ćpunem i nie wyglądał na takiego, który mógłby nim zostać. Dzięki szczególnym psychicznym predyspozycjom niewiadomego pochodzenia stał się na jakiś okres miejscowym autorytetem w dziedzinie konopii lub haszu (przez późniejsze pokolenia nazywanego „trawką") i bezbłędnie osądzał, czy coś jest, czy nie jest „śmieciem". Miał dar nieomylnego rozpoznawania gorszych bądź zanieczyszczonych gatunków marihuany. Te zdolności nie uszły uwagi starszych kolegów, seniorów niegdysiejszego klubu Alteo, z którymi wciąż byliśmy w kontakcie. Kiedy kroiły się większe zakupy, zabierali go ze sobą na przejażdżkę do Harlemu lub Greenwich Village. Tam, w mrocznych korytarzach, napięcie sięgało szczytu; Spooky pobierał próbki i sprawdzał. Otaczający go ciasnym kręgiem ewentualni kupcy i pełni nadziei sprzedawcy wstrzymywali oddech, gdy Spooky zaciągał się głęboko własnoręcznie skręconym jointem. Czekali jak na rozżarzonych węglach na efekt sztachnięcia i werdykt wydobyty ze ściśniętego gardła, które nie było jeszcze skło
Sły
– Dlaczego nie może? – zapytałem, chichocząc razem z Da
– W pudle – odparł Da
– Co się stało?
Stało się, że Spooky ze swym wyjątkowym oddaniem sprawie jakości marihuany i swoją wyczuloną anteną na śmieci, oddelegowany został do miasta, aby kupić dużą ilość trawki, na którą złożyło się czterech lub pięciu kupców. Transakcja doszła do skutku i Spooky wrócił na Coney Island, do sali bilardowej Beksy, żeby zaczekać na powrót wspólników. Nie zdążył nawet przysiąść na skraju stołu bilardowego w głębi lokalu, kiedy do środka wpadła grupka policjantów w cywilu. W tych zamierzchłych czasach na Coney Island rozpoznawało się policjantów w cywilu po dwóch rzeczach: wypuszczonych przy ciepłej pogodzie koszulach, które kryły przytroczone do pasa narzędzia ich fachu, oraz celtyckoróżowej i saksońskobiałej cerze, które zdradzały stuprocentowych gojów. Szukali kogoś i
– Podnieś tę paczkę, synu – oznajmił policjant, który zauważył. – Albo zgolę ci ten wąsik z twarzy.
Spooky towarzyszył mu do aresztu z nie zgolonym wąsikiem.
Doszło do ugody. Sędzia był łagodny, a aresztujący funkcjonariusz nie miał pewności, czy rzeczywiście widział, jak podejrzany rzuca inkryminowany przedmiot na podłogę.
Jakiś czas później Spooky wypełniał oficjalny kwestionariusz, chyba żeby przedłużyć ważność prawa jazdy, i musiał odpowiedzieć na pytanie, czy był kiedyś aresztowany. Bojąc się grzywny lub więzienia, postanowił nie owijać niczego w bawełnę i odpowiedział twierdząco. W następnym pytaniu domagano się jednak, żeby podał powód. W tym miejscu pozwolił sobie na przebłysk humoru, który przezwyciężył jego ostrożność. Z lekkim sercem napisał: „Nieudane pozbycie się śmieci".
Przestaliśmy grać w punchball. Nic już nie bawiło nas w dzielnicy zabaw. Wyjeżdżaliśmy, żeby zamieszkać w i
Luna Park zszedł na psy i zamknął podwoje; Steeplechase też powoli podupadał, chociaż tego nie widzieliśmy. Widok mniej znudzonych od nas ludzi, którzy tłoczyli się rozradowani w środku, sprawiał nam błogie zadowolenie. Na pewno nie znudziły nam się, lecz uszczęśliwiły wspaniałe warunki rozwoju, które zapewniło nam amerykańskie społeczeństwo i z których skwapliwie korzystaliśmy.
Po powrocie z Kalifornii moje podróże do Brooklynu nie były zbyt regularne. Wybierałem się tam razem z żoną albo sam. Często jeździliśmy do Brooklynu, ale nie odwiedzaliśmy Coney Island i o wielu rzeczach dowiadywałem się teraz z drugiej ręki, głównie od Marvina, który pozostaje najstarszym z moich bardzo bliskich przyjaciół (chociaż nie widzieliśmy się od jakichś dwóch, trzech lat), oraz od Louiego Berkmana, a w sprawach dotyczących i
W Brooklynie, kiedy nie mieliśmy jakichś specjalnych planów, to, dokąd szliśmy i co robiliśmy, zależało często od tego, kto dysponował samochodem. Któregoś wieczoru jedyny samochód miał Heshy Bodner. Pewien starszy osobnik o imponującej tuszy i tężyźnie fizycznej, niejaki Louie Blizna, przypomniał sobie, że on i jego wielki pies mają do załatwienia kilka spraw w i