Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 5 из 46

Rozdział 10

Około siódmej wieczorem postanowiliśmy z Sampsonem zrobić przerwę na kolację. Przewidywaliśmy, że będziemy pracować do późna, pewnie dłużej niż do północy. Ta sprawa tego wymagała. Pojechałem do domu, żeby coś zjeść z dziećmi i babcią.

Chwaliłem, to co przyrządziła, ale nawet nie czułem smaku. Nie mogłem przestać myśleć o Christine. Zbyt mądre to nie było.

Umówiliśmy się z Sampsonem na dziesiątą wieczorem. Zamierzaliśmy przesłuchać paru typów, których łatwiej znaleźć po zmroku. Piętnaście po dziesiątej znów jechaliśmy moim samochodem przez Southeast.

Sampson zauważył naszego znajomego kapusia – drobnego handlarza prochami. Darryl Snow sterczał z kolesiami przed barem z grillem, który ciągle zmieniał nazwę. Teraz nazywał się „Tak było”.

Wyskoczyliśmy z Sampsonem z porsche i podbiegliśmy do Snowa. Nie miał dokąd uciec. Jak zwykle, był odstawiony w swoim dealerskim stylu: purpurowe, nylonowe szorty na niebieskich, nylonowych spodniach, koszulka polo, kurtka od Tommy’ego Hilfigera i ciemne okulary od Oakleya.

– Cześć, bałwanie – powitał go swoim basem Sampson. – Roztapiasz się.

Kumple Snowa wybuchnęli śmiechem. Darryl miał około metra osiemdziesięciu wzrostu, a nie ważył chyba więcej niż pięćdziesiąt pięć kilogramów. Nawet w swoich ciuchach z markowymi metkami.

– Przejdźmy się, Darryl – powiedziałem. – Musimy pogadać. I bez dyskusji.

Potrząsnął głową jak maskotka na desce rozdzielczej samochodu, ale poszedł ze mną.

– Nie chcę z tobą gadać, Cross.

– Co wiesz o Errolu i Bria

Popatrzył na mnie i zmarszczył brwi. Głowa nadal mu podskakiwała.

– Ty chajtnąłeś się z jego siostrą czy ja? Więc dlaczego pytasz mnie, człowieku? Czego się ciągle czepiasz?

– Errol już nie widuje się z rodziną. Nie ma czasu, pruje banki. Gdzie on jest, Darryl? W tej chwili Sampson i ja nie jesteśmy ci nic wi

Spojrzał w światła lamp ulicznych.

– Mnie to pasuje.

Złapałem go za kurtkę.

– Do czasu, Darryl. Dobrze o tym wiesz.

Snow pociągnął nosem i zaklął cicho.

– Słyszałem, że Bria

Uniósł otwarte dłonie.

Sampson podkradł się do niego z tyłu i krzyknął: Bu!

Darryl prawie skoczył w górę.

– Pomógł nam? – zapytał Sampson. – Trochę jakby nerwowy.

– Pomogłeś nam? – spytałem Snowa.

Skrzywił się żałośnie.

– Powiedziałem, gdzie może być Bria

Sampson wyszczerzył zęby.

– Dużo gorsi, Darryl. Blair Witch to tylko film. My jesteśmy prawdziwi.

Rozdział 11

– Nie cierpię tego całego nocnego gówna – poskarżył się Sampson, kiedy dotarliśmy na piechotę do osiedla przy Pierwszej Alei. Przed nami majaczyły opuszczone domy czynszowe, w których mieszkali bezdomni i ćpuny. Jeżeli w stolicy Ameryki można to nazwać mieszkaniem.

– Noc żywych trupów – wymruczał Sampson.

Miał rację. Typy wokół nas wyglądały jak zombie.





– Errol Parker? Bria

– Dzięki za pomoc. Bóg z wami – powiedział w końcu Sampson.

Zaczęliśmy przeszukiwać każdy budynek, piętro po piętrze, od piwnicy po dach. Ostatni wyglądał na zupełnie pusty, co wcale nie dziwiło: był najbrudniejszy i rozsypywał się.

– Ty pierwszy – warknął Sampson. Było późno i stracił humor.

Miałem latarkę, więc ruszyłem przodem. I tym razem najpierw zeszliśmy do piwnicy. Poplamiona, betonowa podłoga, wszędzie gęsty kurz i pajęczyny. Otworzyłem nogą drewniane drzwi. Usłyszałem gwałtowne drapanie gryzoni. Miotały się jak w pułapce. Oświetliłem wnętrze. Tylko kilka szczurów.

– Errol? Bria

Przeszukując tak jak poprzednio kolejne piętra, dotarliśmy wreszcie na ostatnie. W budynku było wilgotno, śmierdziało moczem, kałem i pleśnią. Fetor nie do wytrzymania.

– Znam lepsze Holiday I

Pchnąłem jakieś drzwi i poznałem po odorze, że znaleźliśmy zwłoki. Skierowałem latarkę w dół i zobaczyłem Bria

Obejrzałem Errola, potem jego żonę. Westchnąłem ciężko. Maria lubiła swojego przyrodniego brata. Mój syn Damon, kiedy był mały, nazywał go wujkiem.

Rogówki oczu Bria

Brakowało górnej części ubrania Bria

Zastanawiałem się, co to znaczy. Zabójca zabrał część jej rzeczy? Po mordercy zjawił się tu ktoś i

Sampson miał niepewną minę. Sprawiał wrażenie zaintrygowanego.

– To nie wygląda na przedawkowanie – stwierdził. – Za gwałtowna śmierć. Musieli cierpieć.

– Chyba ich otruli, John – odrzekłem cicho. – Może ktoś chciał, żeby cierpieli.

Zadzwoniłem do Kyle’a Craiga i powiedziałem mu o Parkerach. Rozwiązaliśmy część sprawy napadu na bank w Silver Spring. Ale przynajmniej jeden zabójca nadal był na wolności.

Rozdział 12

Pospieszna autopsja potwierdziła moje podejrzenia: Parkerów otruto. Potężna dawka anektyny spowodowała gwałtowny skurcz mięśni i zatrzymanie serca. Truciznę zmieszano z chianti. Bria

Spędziliśmy z Sampsonem kilka następnych godzin na rozmowach z włóczęgami, bezdomnymi i ćpunami mieszkającymi w opuszczonym osiedlu. Nikt nie przyznał się do znajomości z Parkerami. Nikt nie widział żadnych obcych w budynku, gdzie ukrywała się zamordowana para.

W końcu pojechałem do domu, żeby się trochę przespać. Ale nie mogłem zasnąć. Ciągle myślałem o Christine i małym Aleksie. Wstałem i zszedłem na dół. Była czwarta rano.

Na drzwiach lodówki zobaczyłem nową notatkę babci: „Nigdy nie pragnęła być białą, by zaistnieć; marzyła tylko o tym, żeby być ciemniejszą”. Wyjąłem z lodówki piwo korze

Włączyłem i wyłączyłem telewizor. Siadłem do pianina i zagrałem najpierw Crazy For You, potem trochę Debussy’ego. Później Moonglow. Ten kawałek przypomniał mi najlepsze czasy z Christine. Zastanawiałem się, jak moglibyśmy wszystko naprawić. Od jej powrotu do Waszyngtonu starałem się, jak umiałem. Odpychała mnie. Łzy napłynęły mi do oczu, otarłem je. Odeszła. Muszę zacząć od nowa. Tylko nie byłem pewien, czy potrafię.

Zaskrzypiała podłoga. W progu stała babcia z dwiema parującymi filiżankami na tacy.

– Usłyszałam Clair de Lune. Zagrałeś to bardzo ładnie.

Podała mi kawę, usiadła w wiklinowym fotelu bujanym obok pianina i zaczęła powoli sączyć swoją.

– Rozpuszczalna? – zapytałem dla żartu.

– Jak znajdziesz w mojej kuchni kawę rozpuszczalną, dam ci ten dom.

– Jest mój – przypomniałem jej.

– To ty tak uważasz, chłopcze. Koncert o wschodzie słońca? Z jakiej okazji?

– Przed wschodem słońca – poprawiłem ją. – Nie mogę spać. Mam koszmary. Kiepska noc i kiepski poranek, jak na razie. Ale dobra kawa.