Страница 23 из 46
– Wiem, gdzie jesteście. Słuchaj uważnie. Jeśli zobaczymy nad wytyczoną trasą jakieś samoloty czy helikoptery obserwacyjne, zastrzelimy zakładników. Jasne?
– Najzupełniej – odrzekłem.
Spojrzałem na Betsey. Musiała natychmiast odwołać obserwację z powietrza. Wyglądało na to, że porywacze wiedzą o wszystkim, co robimy.
– Jedźcie jak najszybciej na dworzec kolejowy przy porcie lotniczym Baltimore-Waszyngton. Wsiądziecie do pociągu z Baltimore do Bostonu, korytarz północno-wschodni, odjazd siedemnasta dziesięć. Weźmiecie ze sobą worki z pieniędzmi i diamentami. Pociąg do Bostonu, siedemnasta dziesięć! Wiemy, że macie do dyspozycji wszystkich agentów wzdłuż korytarza północno-wschodniego. Przygotujcie się do ich wykorzystania. Dla nas to nieważne. Nie boimy się o naszą wypłatę. Dostaniemy ją.
– Czy rozmawiam z Supermózgiem?
Na linii zapadła cisza.
Rozdział 60
Agenci FBI i funkcjonariusze lokalnej policji obstawili wszystkie stacje wzdłuż korytarza północno-wschodniego, ale nie byli oczywiście w stanie upilnować całej linii kolejowej.
Porywacze wiedzieli o tym. Wszystko pracowało teraz na ich korzyść.
Agenci Cavalierre, Walsh, Doud i ja wsiedliśmy do pociągu z Baltimore. Ulokowaliśmy się z przodu drugiego wagonu.
Pociąg cholernie hałasował. Nie mogliśmy swobodnie rozmawiać ani spokojnie myśleć. Czekaliśmy na następny sygnał od porywaczy. Każda minuta wydawała się ciągnąć w nieskończoność.
– W pewnym momencie każą nam wyrzucić worki z pędzącego pociągu – powiedziałem. – A wy jak myślicie? Przychodzi wam do głowy coś i
Betsey zgodziła się ze mną.
– Nie zaryzykują odbioru okupu na którejś ze stacji. Po co mieliby to robić? Wiedzą, że nie możemy obstawić całej trasy stąd do Bostonu. Dlatego kazali nam odwołać obserwację z powietrza.
– Załatwili nas – przyznał agent Walsh. – Cwany skurwysyn.
– A może to ona, nie on – zauważyła Betsey.
– Tony Brophy mówił, że spotkał się z facetem – przypomniałem jej. – Jeśli można mu wierzyć.
– I jeśli ten facet był Supermózgiem – skontrowała.
– Ta ksywa nie daje mi spokoju – wtrącił się agent Doud. – To musi być jakiś przegrany świr.
– Brophy twierdził, że to palant – odparła Betsey. – A mimo to, chciał dla niego pracować.
– Bo gość dobrze płacił – powiedział Doud.
Betsey wzruszyła ramionami.
– Może to świr, może geniusz komputerowy. Nie byłabym zaskoczona. Tacy teraz rządzą światem, nie jest tak? Odgrywają się za to, że nie doceniano ich w szkole średniej. Jak mnie.
– Ja nie narzekałem – zastrzegłem i mrugnąłem do niej.
Odezwało się handie-talkie.
– Cześć, gwiazdy sił porządkowych. Zaraz zacznie się prawdziwa zabawa. Przypominam, że jeśli w pobliżu pociągu zauważymy jakieś helikoptery lub samoloty, zastrzelimy zakładników – poinstruował znajomy głos. Supermózg?
– Skąd możemy wiedzieć, że jeszcze żyją? – zapytała Betsey. – Dlaczego mamy wam wierzyć? Już zabijaliście niewi
– Nie możecie wiedzieć. Nie musicie nam wierzyć. Zabijaliśmy niewi
Rozdział 61
Nasza czwórka rzuciła się do ciężkich worków. Przyciągnęliśmy je do najbliższych drzwi. Zrobiło mi się gorąco. Zaczynałem się pocić.
– Przygotować się! Przygotować się! – rozkazywał histerycznie głos w handie-talkie.
Betsey wzywała przez radio swoich ludzi w terenie. Na zewnątrz pociągu migał zielono-brązowy krajobraz. Byliśmy gdzieś w okolicach Aberdeen w Marylandzie. Ostatnią stację minęliśmy jakieś siedem minut wcześniej.
– Gotowi? Nie rozczarujcie mnie! – wydzierał się głos.
Jak dotąd, przyszło nam do głowy tylko tyle, żeby wyrzucić worki jak najdalej od siebie. Zastanawialiśmy się nawet, czy nie zostawić jednego w pociągu. Wtedy poszukiwania zajęłyby porywaczom trochę czasu. Ale uznaliśmy to za zbyt niebezpieczne dla zakładników.
Handie-talkie znów zamilkło.
– Kurwa! – zdenerwował się Doud.
– Wyrzucamy worki? – zawołał Walsh, przekrzykując łoskot pociągu i szum wiatru.
– Nie! Czekajcie! – Wrzasnąłem do niego i Douda, który pochylił się niebezpiecznie nad krawędzią wagonu. – Zaczekajmy na instrukcje!
– Skurwysyn! – krzyknęła Betsey i zamachnęła się szerokim łukiem. – Robią nas w konia! Śmieją się z nas!
– Masz rację, chyba mają niezłą zabawę – powiedziałem. – Spokojnie, wyluzuj się.
FBI wychodziło z siebie, żeby wytropić kanał, na którym rozmawiają porywacze. Bez skutku. Tamci używali wyrafinowanych nadajników wojskowych. Miały mikroukłady zaprogramowane na zmianę częstotliwości przy każdym połączeniu. Możliwe, że korzystali z kilku takich zabawek. Wyrzucali je po każdej rozmowie i brali następne.
Betsey dalej się wściekała. Oczy jej płonęły.
– Skurwiel pomyślał o wszystkim! Nie daje nam czasu na ułożenie planu! Kim on jest?!
Handie-talkie znów zaskrzeczało.
– Otwierać drzwi! Przygotować się do wyrzucenia worków! – rozkazał ponownie głos.
Chwyciłem dwa worki z dwudziesto – i pięćdziesięciodolarówkami i po raz drugi podbiegłem do otwartych drzwi. Serce podeszło mi pod gardło. Na zewnątrz huczał wiatr.
Pociąg pędził teraz przez las, dookoła rosły wiązy, sosny i gęste krzaki. Nie widziałem żadnych domów. I nikt nie czaił się między drzewami. Dobre miejsce na wyrzucenie worków.
Ale handie-talkie znów zamilkło.
– Pojebańcy! – ryknął na całe gardło Doud.
Opadliśmy z jękiem na podłogę.
Przez następną godzinę i piętnaście minut głos musztrował nas tak jedenaście razy. Trzy razy musieliśmy przenosić pieniądze do różnych wagonów. Wysyłał nas do ostatniego i natychmiast kazał wracać do pierwszego.
– Jesteście całkiem dobrzy – pochwalił w końcu. – Umiecie słuchać.
Potem się wyłączył.
Rozdział 62
– Dłużej nie wytrzymam! – wrzasnęła Betsey. – Niech go szlag trafi! Zabiję tego cholernego skurwiela, jak go dorwę!
Worki były duże i ciężkie. Mieliśmy dosyć targania ich po całym pociągu. Byliśmy spoceni, zakurzeni i brudni od sadzy. Puszczały nam nerwy. Ciągły stukot pociągu wydawał się coraz głośniejszy i doprowadzał nas do szału.
Pociąg Amtraku znów pędził przez las i trąbił głośno. Walsh liczył mijane stacje.
Handie-talkie raz jeszcze ożyło.
– Przygotujcie pieniądze i diamenty. Otwórzcie drzwi. Już! I macie rzucać worki blisko siebie. Inaczej zabijemy zakładników. Obserwujemy każdy wasz ruch. Jesteś bardzo ładna, agentko Cavalierre.
– Jasne. A ty jesteś palant – mruknęła Betsey.
Jej bladoniebieski T-shirt był ciemny od potu. Czarne włosy lepiły się jej do czoła. Jeśli przedtem miała na ciele choć gram tłuszczu, spaliła go podczas tej cholernej podróży.
– Fałszywy alarm – oznajmił wesoło porywacz. – To na razie tyle.
Wyłączył się.
– Gówno!
Opadliśmy ciężko na worki. Ledwo dyszeliśmy. Próbowałem coś wymyślić, ale po każdym fałszywym alarmie szło mi coraz trudniej. Nie byłem pewien, czy dam radę przebiec jeszcze raz w drugi koniec pociągu.
– Może wyskoczymy razem z workami? – podsunął Walsh. – Spieprzymy im plan. Zrobimy coś, czego się nie spodziewają.
– To jest jakiś pomysł – przyznała Betsey. – Ale zbyt niebezpieczny dla zakładników.
Walsh i Doud zaklęli głośno, kiedy porywacz znów się odezwał. Doszliśmy niemal do granic wytrzymałości. Tylko gdzie one były?
– Żadnego odpoczynku dla grzeszników – oznajmił głos i usłyszeliśmy syk otwieranej puszki napoju orzeźwiającego albo piwa, a potem westchnienie ulgi. – A może ta linijka powi
Nagle ryknął na nas.
– Wyrzucać worki! Już! Obserwujemy pociąg! Widzimy was! Wyrzucać worki, bo rozwalimy tamtych!