Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 16 из 46



Palnął sobie w łeb ze strzelby. Leżała na podłodze przy krwawiącej głowie. Odstrzelił sobie niemal całą prawą połowę twarzy. Krew opryskała ścianę, fotel i część książek. Jeden z kotów lizał jego rękę.

Przyjrzałem się książkom i gazetom walającym się obok ciała. Zauważyłem broszurę Citibanku i kilka wyciągów z konta Petrillo. Trzy lata temu miał siedem tysięcy siedemset jedenaście dolarów, teraz tylko sześćdziesiąt jeden.

Betsey Cavalierre przykucnęła przy zwłokach. Wyczułem, że bardzo stara się nie zwymiotować. Kilka kotów ocierało się o jej nogi, ale nie zwracała na to uwagi.

– On nie mógł być Supermózgiem – powiedziała.

Spojrzałem jej prosto w oczy. Dojrzałem w nich strach, ale przede wszystkim smutek.

– Nie, Betsey – odrzekłem. – Na pewno nie biedny Petrillo i jego głodujące koty.

Rozdział 40

Pojechałem do domu, żeby wreszcie wyspać się we własnym łóżku. Ja

Christine.

– Alex, ktoś jest u mnie w domu. To na pewno Shafer. Przyszedł po mnie! Pomóż mi!

– Wezwij policję. Już jadę. Zabieraj małego Aleksa i uciekaj. Szybko!

Zwykle jadę do Mitchellville prawie pół godziny. Tej nocy byłem tam w niecałe piętnaście minut. Przed domem Christine stały dwa radiowozy z błyskającymi światłami. Lało jak diabli.

Wyskoczyłem z porsche i wbiegłem na ganek. Zatrzymał mnie potężny policjant w granatowej pelerynie.

– Detektyw Alex Cross – przedstawiłem się. – Wydział zabójstw. Jestem bliskim przyjacielem Christine Johnson.

Sięgnąłem po odznakę, ale machnął ręką.

– Są z nią nasi ludzie – powiedział. – Jej ani dziecku nic się nie stało.

Usłyszałem płacz małego Aleksa. Wszedłem do salonu. Zapłakana Christine głośno rozmawiała z dwoma policjantami.

– Mówię wam, że on tu jest! To Geoffrey Shafer, Łasica! – krzyknęła i złapała się obiema rękami za włosy.

Wziąłem dziecko na ręce. Uspokoiło się.

– Powiedz im o Shaferze – poprosiła błagalnie Christine. – Opowiedz, co mi zrobił ten szaleniec!

Wyjaśniłem policjantom, kim jestem i opowiedziałem o makabrycznym porwaniu Christine przed rokiem na Bermudach. Starałem się streszczać. Kiedy skończyłem, skinęli głowami. Rozumieli.

– Pamiętam to z gazet – powiedział jeden. – Problem w tym, że nie mamy żadnego dowodu, że ktoś tu dzisiaj był. Sprawdziliśmy wszystkie okna i drzwi, i cały teren wokół domu.

– Mogę się rozejrzeć? – zapytałem.

– Proszę bardzo. Zostaniemy z panią Johnson.

Oddałem dziecko Christine i obszedłem dom. Zaglądałem wszędzie. Nic. Wyszedłem na dwór. Mimo, że było mokro, nie znalazłem żadnych śladów. Wątpiłem, by Shafer się tu zakradł.

Gdy wróciłem do salonu, Christine siedziała na sofie, tuląc dziecko do siebie. Dwaj policjanci czekali na ganku. Wyszedłem żeby pogadać z nimi.

– Mogę mówić szczerze? – zapytał jeden z nich. – Może pani Johnson miała zły sen? To, co mówiła, przypominało jakieś koszmary, coś w tym rodzaju. Jest pewna, że ten Shafer był w sypialni. Ale nie zauważyliśmy nic podejrzanego. Drzwi były zaryglowane, alarm włączony. Miewa takie sny?

– Czasami. Zwłaszcza ostatnio. Dzięki za pomoc. Zajmę się nią.

Radiowozy odjechały. Wszedłem do domu. Christine trochę się uspokoiła, ale miała strasznie smutne oczy.

– Co się ze mną dzieje? – spytała. – Chcę znów normalnie żyć. Nie mogę się od niego uwolnić!



Nie pozwoliła się dotknąć. Nawet teraz. Nie chciała słyszeć, że Łasica mógł jej się tylko przyśnić. Podziękowała, że przyjechałem, ale kazała mi wracać do domu.

– Nie możesz mi w niczym pomóc – powiedziała.

Pocałowałem dziecko i wyszedłem.

Rozdział 41

Podczas napadu nowy zespół używał nazwisk: Niebieski, Biały, Czerwony i Zielona. Dokładnie o siódmej rano Niebieski ukrył się wśród gęstych jodeł za domem w waszyngtońskiej dzielnicy Woodley Park.

Dyrektor banku, Martin Casselman, wyszedł do pracy mniej więcej dwadzieścia po siódmej, tak jak każdego z trzech poprzednich dni. Zanim wsiadł do samochodu, rozejrzał się wokoło. Możliwe, że zaniepokoiły go ostatnie napady na banki w Marylandzie i Wirginii. Ale większość ludzi nigdy tak naprawdę nie wierzy, że im samym może się przytrafić coś podobnego.

Żona Casselmana pracowała w szkole średniej w Dumbarton Oaks. Uczyła angielskiego. Pan Niebieski nie cierpiał tego przedmiotu. Pani C. wychodziła z domu przed ósmą. Casselmanowie mieli życie dobrze zorganizowane, można było przewidzieć, co i kiedy będą robić, a to znacznie ułatwiało zadanie.

Niebieski przykucnął za usychającym wiązem. Czekał na telefon. Jak dotąd, wszystko szło zgodnie z planem. Był rozluźniony. Mniej więcej osiem minut po wyjściu Martina Casselmana odezwał się telefon komórkowy. Niebieski wcisnął guzik.

– Pan C. przyjechał na nasze spotkanie – usłyszał. – Jest na parkingu.

– Zrozumiałem – odpowiedział. – Moje spotkanie z panią C. dobrze się zapowiada.

Ledwo się wyłączył, zobaczył Victorię Casselman. Wyszła z domu i zaryglowała drzwi. Była w różowym kostiumie i przypominała mu Farrah Fawcett w okresie świetności.

– Dokąd ona idzie, do cholery? – zdziwił się głośno.

Nie przewidywał żadnych niespodzianek. Supermózg zapewniał, że wszystko precyzyjnie zaplanował. To ma być precyzja? Niebieski zaczął się pospiesznie przedzierać przez gąszcz. Ale wiedział, że nie zdąży.

Błąd.

Mój czy jej?

Wspólny! Ona wyszła dziś za wcześnie, ja zszedłem z posterunku!

Zaczął biec w kierunku Hawthorne Street. Ale czarna toyota tercel już wyjeżdżała tyłem na ulicę. Jeśli skręci w prawo, wszystko się popieprzy! Jeśli w lewo, jest jeszcze szansa. Zrób to dla mnie, Farrah! W lewo, kochanie!

Niebieski próbował wymyślić, co krzyknąć, żeby ją zatrzymać. Szybciej, człowieku! Myśl!

Pojechała w lewo! Grzeczna dziewczynka. Ale i tak nie zdąży jej złapać.

Pochylił głowę i przeszedł do sprintu. Poczuł gorąco w piersi. Rozsadzało mu płuca. Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak pędził.

– Hej! – wrzasnął na całe gardło. – Hej! Pomocy!

Victoria Casselman odwróciła blond głowę. Zwolniła trochę, ale nie zatrzymała samochodu. Musi ją dopaść.

– Moja żona rodzi! – krzyknął Niebieski. – Niech mi pani pomoże!

Toyota stanęła. Odetchnął z ogromną ulgą. Miał nadzieję, że nie obserwuje ich żaden ciekawski sąsiad. Nieważne. Musi ją dorwać za wszelką cenę. Dobiegł do auta. Ledwo dyszał.

Victoria Casselman opuściła szybę.

– Co się dzieje? Gdzie pańska żona?

Niebieski złapał w końcu oddech. Wyciągnął pistolet sig-sauer i trzasnął ją lufą w policzek. Głowa kobiety odskoczyła na bok. Krzyknęła z bólu.

– Wracamy do domu! – wrzasnął Niebieski. Wpakował się do samochodu i przystawił jej broń do czoła. – Gdzie się, do cholery, wybierałaś tak wcześnie? Albo lepiej się zamknij. Nieważne. Popełniłaś błąd, Victorio. Fatalny błąd.

Niebieski miał wielką ochotę rozwalić ją na miejscu.