Страница 3 из 58
Rozebrała się i naga wskoczyła do łóżka. Cykanie świerszczy na bagnach kołysało ją do snu.
Chet Marley podjął dobrą decyzję, pomyślała. Będzie z niej dumny.
3
Siedziba władz miejskich znajdowała się niedaleko plaży. Holly zostawiła samochód na publicznym parkingu, weszła do budynku i przeczytała tablicę informacyjną. Wydawało się, że w tym jednym, dwupiętrowym gmachu mieszczą się dosłownie wszystkie urzędy, których potrzebuje miasto. Biuro przewodniczącego rady, biura radnych, urząd podatkowy, biuro pełnomocnika prawnego miasta, zarząd wodociągów i i
Za szerokim biurkiem tkwił umundurowany dwudziestokilkuletni funkcjonariusz. Siedział na wysokim stołku, więc ich głowy znajdowały się na tej samej wysokości.
– Dzień dobry, nazywam się Barker. Jestem umówiona z szeryfem Marleyem.
Policjant na długą chwilę zastygł w bezruchu.
– Chwileczkę – wydukał w końcu.
Wstał, ruszył między rzędami niewielkich biur i zniknął w jednym z nich. Po chwili wrócił w towarzystwie umundurowanego oficera.
– Dzień dobry. – Oficer był wysoki, szczupły i miał krótko obcięte, lśniące włosy. – W czym mogę pomóc?
– Jestem umówiona z szeryfem Marleyem – powtórzyła.
Policjant pokiwał głową i otworzył drzwiczki w balustradzie oddzielającej teren publiczny od pokoju odpraw, gdzie stało sześć biurek, w większości pustych.
– Proszę za mną.
Weszli do dużego biura o frontowej ścianie ze szkła. Mężczyzna usiadł za biurkiem i wskazał Holly krzesło naprzeciwko.
– Szefa nie ma. Mogę w czymś pomóc? – Mówił tonem obojętnym, wręcz chłodnym, ale nie niegrzecznym.
– Szef Marley spodziewa się mnie. Zaczekam.
– Kim pani jest?
– Nazywam się Holly Barker. – Żadnej reakcji. – A pan?
– Porucznik Wallace. W jakiej sprawie chce pani widzieć się z szefem?
Była trochę zaskoczona, że jej nazwisko nie wywołało żadnego oddźwięku. Może Chet Marley miał swoje powody, żeby nikomu nie wspominać o jej zatrudnieniu.
– Będzie lepiej, jeśli zaczekam na szeryfa i z nim to omówię.
– Szeryfa Marleya dzisiaj nie będzie – wyjaśnił Wallace. – Zastępuję go, więc może będzie lepiej, jeśli omówi to pani ze mną.
– P.o.? – Holly zmarszczyła brwi. – Nie rozumiem, szeryf prosił, żebym stawiła się o dziewiątej rano. Dlaczego nie przyszedł?
– To sprawa urzędowa.
– Podobnie jak moje spotkanie z szefem – odparła spokojnie.
– Zna go pani?
– Tak.
– Kiedy pani z nim rozmawiała?
– Wczoraj wieczorem o wpół do ósmej.
– Osobiście?
– Przez telefon.
– Wie pani, gdzie wtedy był?
– W domu. Dzwoniłam na domowy numer.
– Jak długo rozmawialiście?
– Parę minut. Poprosił mnie, żebym przyszła dziś rano.
– W jakim celu?
– Wolałabym, żeby to szeryf panu powiedział.
– Niestety, nie będzie mógł tego zrobić.
Holly była coraz bardziej zaniepokojona.
– Co to znaczy?
– Ubiegłej nocy zarobił kulę w głowę.
Wyprostowała się na krześle.
– Nie żyje?
– Jeszcze żyje.
Do pokoju weszła przystojna kobieta w średnim wieku.
– Pa
– Tak.
– Przepraszam za spóźnienie. Byłam w szpitalu. – Kobieta zwróciła się do Wallace’a: – Hurd, powiedziałeś jej?
– Tak, przed chwilą.
– Właśnie wróciłam ze szpitala. Byłam tam od północy.
– Co z szeryfem? – spytała Holly.
– Przez wiele godzin był operowany. Teraz leży na sali pooperacyjnej.
– Jakie są rokowania?
– Lekarze nie chcą nic mówić, ale sprawiają wrażenie ponurych. Och, przepraszam, jestem Jane Grey, asystentka szeryfa. – Wyciągnęła rękę.
Holly wstała, żeby się przywitać.
– Czy mogę w czymś pomóc?
– Nie sądzę, ale mamy parę rzeczy do omówienia. Może pójdzie pani ze mną? – Znów zwróciła się do Wallace’a: – Hurd, chyba nie powinieneś siedzieć w gabinecie szefa. – Wyjęła pęk kluczy, zaczekała, aż porucznik wyjdzie, potem zamknęła biuro i skinęła ręką na Holly.
Weszły do sąsiedniego biura, równie obszernego jak gabinet szefa, ale zastawionego szafami na akta i regałami.
– Usiądźmy – wskazała Holly krzesło. – Tutaj mieszkam, jeśli można tak powiedzieć.
– Powiedz mi, jak szef oberwał – poprosiła Holly.
– Dokładnie nie wiadomo, ale wygląda na to, że przesłuchiwał kogoś w samochodzie i ten ktoś wyciągnął pistolet. Jakiś kierowca znalazł go na poboczu A1A około jedenastej. Leżał przed maską, w świetle reflektorów. Kierowca zadzwonił pod dziewięćset jedenaście z telefonu w samochodzie. Ambulans przyjechał w ciągu dziesięciu minut. Zadzwoniła do mnie znajoma z ostrego dyżuru. Kiedy dotarłam do szpitala, on już był operowany.
– Chciałabym zobaczyć się z nim jak najszybciej.
– Obiecali, że zadzwonią do mnie, gdy tylko będzie coś wiadomo o jego stanie. – Jane była bliska płaczu, ale zapanowała nad emocjami. – Myślę, że w tej chwili pozostaje nam wdrożenie cię do pracy. – Otworzyła szufladę biurka i wyjęła z niej teczkę z aktami. – Mam tu wszystkie twoje papiery. Szef podpisał je wczoraj przed wyjściem z pracy. Potrzebuję tylko paru informacji do identyfikatora. – Włączyła stojący na biurku komputer i wcisnęła kilka klawiszy.
– Co chciałabyś wiedzieć?
– Data i miejsce urodzenia?
Holly podała dane.
– Wzrost?
– Sto siedemdziesiąt centymetrów.
– Waga?
– Sześćdziesiąt siedem kilogramów.
– Kolor włosów?
– Jasny brąz.
– W porządku. – Jane wystukała polecenie i drukarka wypluła kartkę. – Jeszcze tylko numer ubezpieczenia i najbliższy krewny.
Holly wyrecytowała numer i podała nazwisko i adres Hama.
– Czy to prawda, że razem byli w wojsku? – zapytała Jane.
– Tak, ponad dziesięć lat temu. Utrzymywali kontakt.
– Mieszka tu jeszcze jeden stary kumpel z wojska, Hank Doherty. Musisz się z nim spotkać.
– Ojciec wspominał mi o nim. To ten od psów, prawda?
– Tak, ale już nie szkoli psów. Hank jest… no cóż, może pogadamy o tym później.
– Nie ma sprawy.
– Dobrze, teraz papiery. – Podawała Holly kolejne dokumenty: ubezpieczenie zdrowotne, grupowe ubezpieczenie na życie, federalne i stanowe formularze podatkowe. – Gotowe – mruknęła, kiedy Holly podpisała wszystkie papiery. – Jesteś na liście płac. Teraz ubierzemy cię w mundur i zrobimy zdjęcie. – Wstała, zamknęła żaluzje na szklanej ścianie biura i postawiła na biurku wielkie tekturowe pudło. – To zamówione dla ciebie rzeczy, według rozmiaru, jaki nam podałaś. – Wyjęła koszulę khaki. – Możesz założyć? Zostawię cię samą, jeśli chcesz.
– Nie, zostań. – Holly zdjęła spodnie i bluzę i włożyła mundur.
Jane wyjęła z szuflady odznakę i przypięła ją do bluzy.
– Teraz zrobimy zdjęcie. – Rozwinęła na ścianie ekran i z dolnej szuflady biurka wyjęła polaroid. – Stań prosto i zrób sympatyczną minę. – Pstryknęła. Chwilę później przykleiła fotografię do zadrukowanego kartonika, który następnie poddała laminacji. Wzięła z biurka skórzany portfel, wsunęła identyfikator do przegródki i podała go Holly. Do portfela przymocowana była złota tarcza.
– Dziękuję, Jane.
– Teraz oficjalnie jesteś zastępcą komendanta i nikt nie może nic z tym zrobić. Twój kontrakt opiewa na pięć lat.
– A czy ktoś mógłby chcieć coś z tym zrobić?
– Nigdy nie wiadomo. Aha, jeszcze jedno. – Jane otworzyła ciężką stalową szafę. Wyjęła z niej pistolet w kaburze, pas, pudełko amunicji i kopertę. – Oto twoje uzbrojenie: pistolet powtarzalny beretta dziewięć milimetrów i pięćdziesiąt sztuk amunicji. Podpisz tutaj. – Holly podpisała. – Możesz też mieć własną broń, jeśli chcesz, ale musisz podać mi numer seryjny i zostawić pięć nabojów do porównań balistycznych.
– Nie ma sprawy.
Jane wyjęła z koperty kajdanki oraz dwa klucze i przypięła komplet do pasa.